Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szklana wieża (VIII)

Jarosław PANEK

Słynna afera "obrazowa", którą wywołał Witold Zaraska czeka na swój finał w sądzie. On sam tymczasem wiedzie spokojne i dostatnie życie człowieka sukcesu, znajdując wreszcie czas na rzeczy, których nigdy nie mógł robić, gdy szefował "Exbudowi". Jak żyje niegdyś najpotężniejszy człowiek naszego regionu? W ubiegłym tygodniu rozpoczęliśmy zwiedzanie jego rezydencji pod Krakowem. Pisaliśmy o wielkim gabinecie, bibliotece i bilardzie. Dziś ciąg dalszy tej niezwykłej wycieczki w prywatne życie Witolda Zaraski.

Witold Zaraska lubi grywać w bilard, a gośćmi przy zielonym stole jest elita polskich intelektualistów, którzy często odwiedzają byłego prezesa "Exbudu" w jego ogromnym siedlisku. Tuż za salą bilardową sąsiaduje wielka "winiarnia", jak lubi zwać szeregi drewnianych półek z winami nasz rozmówca. To kolejna jego słabość, ale połączona ze szczytnym celem dbania o zdrowie. Od wielu lat kardiolodzy zalecają mu umiarkowane picie czerwonego wina, co chroni przed zawałem, ale także przed udarem. Witold Zaraska ściśle stosuje się do tych zaleceń, regularnie racząc się winem do obiadu. Z owej "winiarni", zaprojektowanej osobiście przez naszego bohatera, niedaleko już do wielkiego, wspaniale urządzonego salonu. U sufitu zwisają ogromne pająki - żyrandole, ściany zdobią obrazy najlepszych polskich malarzy, zaś kredensy uginają się pod zastawą najbardziej znanych w Europie wytwórni porcelany. Ta zastawa to "słabość żony", jak określa wyposażenie kredensów Witold Zaraska. Słabość ma nawet swoją markę, a jest nią "Versace". To właśnie słynne porcelanowe cacuszka firmy "Rosenthal", zaprojektowane przez Gianniego Versace, z których każda kosztuje kilkaset złotych, zdobią salon. Przechodzimy do jadalni. Służba już zapaliła świece i podaje obiad.

Luksusy podniebienia

- To niekoniecznie musi smakować. Jadam dietetycznie, według zaleceń lekarzy, ale też niestety monotonnie. Na szczęście już się przyzwyczaiłem. Jestem zdyscyplinowanym pacjentem - przekonuje Witold Zaraska, widząc, że zamówiliśmy do obiadu to, co i on.

Na pierwsze danie, zupa krem z brokułów z płatkami migdałów. Na drugie, morski łosoś gotowany na parze. Do tego sałata lodowa z oliwkami nadziewanymi papryką oraz kasza, również gotowana na parze. Wszystko bez soli. Smak mają podkreślać przyprawy. Dlatego do kaszy podano tarty chrzan, wyostrzający smak.

- Sól to zabójstwo dla organizmu. Dlatego jej nie jem - przyznaje Witold Zaraska, który dzięki konsekwencji w zdrowej diecie wygląda dziś wspaniale i można odnieść wrażenie, że znacznie młodziej niż w czasach, gdy "zżerał" go stres związany z pracą. Może zatem już dużo wcześniej powinien zacząć odcinać kupony od swojego sukcesu i wcześniej przejść na emeryturę?

- To nie byłoby możliwe, bo praca to mój żywioł. Pasjonują mnie teorie zarządzania, tworzenie czegoś nowego, budowanie, ściganie się z innymi. Ja nawet przedkładam tę pracę i tę pasję ponad samo zarabianie pieniędzy. W tym chyba jestem przeciwieństwem Michała Sołowowa. On żyje po to, żeby zarabiać, ja - żeby tworzyć. I dlatego zapewne nie doszedłem do tak wielkiego majątku jak on. Ale też nie to zawsze było moim celem - mówi Witold Zaraska, gdy po obiedzie siadamy do dalszej rozmowy. Były szef "Exbudu" jest zdecydowanie bardziej wyluzowany niż w czasach swojej kariery zawodowej. Tryska dobrym humorem i wspaniałym samopoczuciem. A czy w takim razie czegoś w swoim życiu żałuje?

Nie wszystko się udało

- Ależ wielu rzeczy. Niektórzy pewnie myślą, że wszystko mi się udawało. To nie tak. Wiele planów nie wypaliło, bo albo zawalili inni ludzie, albo zbieg okoliczności nie sprzyjał. Żałuję bardzo, że nie wypaliła fuzja "Exbudu" z "Budimexem". Kielce byłyby wówczas europejską potęgą. Żałuję, że nie wypalił też pomysł... sprywatyzowania kieleckiego "plastyka" - wyznaje Witold Zaraska, czym wprawia nas w nieukrywane zdumienie.

- A tak. Kiedy podjąłem jako prezes "Exbudu" współpracę z dyrekcją Zespołu Szkół Plastycznych w Kielcach, jego dyrektorem był Tadeusz Maj, nieodżałowany pedagog i świetny menadżer tej szkoły. Szybko odkryłem, że dzieła sztuki i prace plastyczne wykonywane prze uczniów tej szkoły mogą być wspaniałymi prezentami dla moich gości i kontrahentów zagranicznych. Ci ludzie byli zaskoczeni, gdy wręczałem im takie pamiątki, bo na Zachodzie ręczną pracę, zwłaszcza związaną ze wszelkim formami sztuki, ceni się bardzo wysoko. Wtedy wpadłem na pomysł, aby "plastyka" sprywatyzować. Byłby moją prywatną szkołą, która fundowałaby naukę zdolnej młodzieży, ale też promowała jej talenty za granicą. Istniała szansa stworzenia w Kielcach wspaniałej placówki, może potem nawet wyższej uczelni, promującej oryginalny świętokrzyski design. Te plany zaczęły się nawet konkretyzować i prywatyzacja była blisko. Ale Tadeusz Maj wystraszył się tego pomysłu i go zablokował. Nie mam do niego o to pretensji i nawet rozumiem tę jego decyzję, w końcu chodziło o rewolucyjną przemianę. A jednak żałuję - wspomina prezes Zaraska, który przyznaje, iż właśnie odważne decyzje oraz śmiałe pomysły go uskrzydlały.

- Każdy, kto miał świetny pomysł, mógł do mnie przyjść i mi o nim opowiedzieć. Jeśli uznałem, że jest świetny, dostawał na to pieniądze "Exbudu" i szansę zrobienia kariery. O ile oczywiście dopuszczono do mnie taką osobę - przyznaje Witold Zaraska, twierdząc, iż właśnie w ten sposób powołano do życia, na bazie "Exbudu", wiele firm, które dziś usamodzielniły się i dalej odnoszą sukcesy. Tak kiedyś powstała "Poligrafia", "Odlewnie Polskie", salon Volkswagena, tak rozwinęły się Targi Kielce tak stworzono Radio "Tak" i wiele, wiele innych przedsięwzięć.

"Nie miałem zapędów dyktatorskich"

Ci, których do prezesa dopuszczono i potrafili go przekonać, często odnosili sukces. Ale Witold Zaraska sam także dbał o to, aby ludzi sukcesu wyławiać.

- Wbrew temu co sądzą o mnie niektórzy, nigdy nie miałem zapędów dyktatorskich. Dawałem ludziom w "Exbudzie" ogromną swobodę, choć to oznaczało dla nich także znaczną odpowiedzialność. Zawsze uważałem także, że nie należy wyszukiwać talentów gdzieś w innych firmach albo podbierać zdolnych menadżerów od konkurencji, tylko szukać ich u siebie. Stworzyłem nawet system ich wyszukiwania. W "Exbudzie" istniała komórka, zajmująca się wyławianiem tych najlepszych. Ta komórka miała mi co miesiąc dostarczyć kilka nazwisk pracowników, jacy według selekcjonerów z tego działu, posiadali pewne zdolności i nieśli ze sobą potencjalny sukces. Z każdą z tych osób rozmawiałem. Wiele odrzucałem, bo rozmowa ze mną polegała głównie na tym, że prawili mi komplementy. Być może onieśmielałem, ale to ich nie usprawiedliwiało - wspomina Wiotold Zaraska, opowiadając jak w ten sposób właśnie dość szybko awansował z niskiego stanowiska jednego ze swoich pracowników, który potem został członkiem zarządu.

- Był właśnie jednym z takich wyłowionych nazwisk. Wezwałem go do siebie i zadałem pytanie: "a co by było, gdyby nagle musiał pan zastąpić mnie na stanowisku prezesa «Exbudu»?" Zwykle wszyscy odpowiadali: "Ależ co pan prezes mówi? Pan jest niezastąpiony, najlepszy!" i takie tam farmazony. A on powiedział: "nie byłoby problemu". Spodobało mi się to i został członkiem zarządu. Naprawdę trzeba inwestować w ludzi. Ten kto myśli, że zrobi wszystko sam i w dodatku najlepiej, prędzej czy później źle skończy. Ja zaszedłem tak daleko, bo wymagałem od siebie bardzo dużo pracy, ale też stawiałem na ludzi - uważa prezes Zaraska.

Czy jednak to ci ludzie na pewnym etapie nie zawiedli, skoro zimny prysznic w postaci ogromnej straty dla firmy, zamiast obiecywanych zysków, był dla niej tak bolesny i spowodował ostatecznie odejście Witolda Zaraski z Exbudu?

Rozstanie z "Exbudem"

- Być może na tym etapie rozwoju grupy człowiekowi coraz trudniej firmę kontrolować. Ja stworzyłem ogromny organizm gospodarczy, składający się z kilkudziesięciu firm w całej Polsce i zatrudniający kilkanaście tysięcy ludzi. Przy takiej skali, zapanowanie nad tym wszystkim nie jest proste. Ja też zauważyłem w pewnym momencie, że ludzie, którym ufam, dostarczają mi o firmie sprzecznych informacji i ocen. Były dwie osoby, jednej i drugiej wierzyłem, a tu nagle jedna mówi coś zupełnie innego niż ta druga. Wtedy zapaliła się w mojej głowie lampka ostrzegawcza, ale było już chyba trochę za późno. Potem rozstałem się ze Szwedami, bo ich model zarządzania zasadniczo odbiegał od mojego. Skandynawowie próbują w Polsce narzucić swoje, bardzo sztywne reguły funkcjonowania korporacji, nie uwzględniające mentalności Polaków i meandrów polskiej gospodarki. To się w Szwecji czy Norwegii sprawdza, ale w naszym kraju oznacza katastrofę. Nie chciałem wyrazić na to zgody i dlatego odszedłem z "Exbudu". Ale mam osobistą satysfakcję, bowiem dziś nowi właściciele mojej dawnej firmy zaczynają dochodzić do tych wniosków, o których mówię i na stanowiska kierownicze przywracają ludzi prezentujących ten sam tok myślenia co ja. A "Exbud", choć odchudzony, wycofany z obrotu na giełdzie i ze zmienioną nazwą, nadal istnieje, dając ludziom pracę. To jest moja największa satysfakcja - mówi Witold Zaraska.

Były prezes "Exbudu", choć mieszka dziś pod Krakowem, nadal bardzo interesuje się regionem świętokrzyskim, na bieżąco śledzi wydarzenia gospodarcze i polityczne województwa. I czasem, choć bez rozgłosu, przyjeżdża do Kielc, na przykład, żeby swojemu synkowi pokazać słynne patio w biurowcu "Exbudu". Raczej nie chce wracać już do czynnej pracy, choć nawet jego wrogowie podkreślają, że Witold Zaraska byłby znakomitym promotorem ziemi świętokrzyskiej, na przykład jako poseł czy senator.

- Jestem wreszcie wolny. Mam rodzinę, czas, pieniądze, miłość i piękne wspomnienia z mojego pobytu na kielecczyźnie. I mam satysfakcję z tego, co po sobie Kielczanom zostawiłem - podkreśla Witold Zaraska, kończąc w ten sposób nasz ośmioodcinkowy cykl.

Temat nie do końca wyczerpany

Zdajemy sobie sprawę, że choć twórcom "Exbudu" poświęciliśmy aż tyle miejsca, to i tak nie wyczerpaliśmy tematu, nie pokazaliśmy wszystkich, nie dotarliśmy do wielu ważnych osób i nie wysłuchaliśmy wszystkich opinii. Ba, nie zacytowaliśmy też wielu arcyciekawych wypowiedzi samego Witolda Zaraski. Gdybyśmy to jednak chcieli uczynić, nasz cykl musiałby mieć nie siedem odcinków, a siedemdziesiąt, stąd wszystkich, którzy pominięciem ich lub jakiegoś wątku poczuli się urażeni, prosimy o wyrozumiałość.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Materiał oryginalny: Szklana wieża (VIII) - Echo Dnia Świętokrzyskie

Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie