Samochody-gruchoty, akumulatory, zepsute lodówki, pudła, stare rowery, szmaty, meble - niezliczone ilości śmieci zgromadził w domu i na podwórku pan Tadeusz z Mielca. W piątek samochody wywoziły całe tony brudów.
Z okna sąsiadów widać ogrom wysypiska, które stworzył na swojej posesji mężczyzna. Śmieci sięgają połowy wysokości domu. Zalewają duże podwórko. Dom jest ich pełen. Po strych.
ŚMIECI, SZCZURY, ROBACTWO
- Tam są szczury, wszelkie robactwo, to wszystko przechodziło do nas - mówi Kamila Rusek, sąsiadka. - Kiedyś było tu jeszcze 15 psów. Żyliśmy w potwornym stresie. Baliśmy, żeby pies nie zaatakował dzieci albo żeby nie wybuchła jakaś epidemia. Mieliśmy dość życia w tym smrodzie. Baliśmy się też latem samozapłonu, bo na strychu Tadzio ma tony szmat, papierów, butelek - opisuje mielczanka. Przyznaje, że poruszyła niebo i ziemię, żeby ktoś się zainteresował dramatem sąsiadów pana Tadeusza.
- Nie chcieliśmy, żeby go karać. Jemu, jego żonie, synowi trzeba pomóc. To są dobrzy ludzie, tylko coś złego się z nimi stało, nie potrafią sobie poradzić - tłumaczy mielczanka. Podkreśla, że gdy pan Tadeusz odgarnia śnieg sprzed swojego ogrodzenia, zawsze uprzątnie też posesje obok.
Sąsiedzi obawiali się epidemi
(fot. A. Kowalska)
- Na pewno nie jest złośliwy - podkreśla kobieta. Przyznaje jednak, że nie raz prosiła, by uprzątnął podwórko. - Chcieliśmy na przykład pomalować płot. Obiecał, że odsunie samochody, ale tego nie zrobił - przyznaje sąsiadka.
- Chciałem. Starałem się. Ale to ciężkie. Kręgosłup mi nie wytrzymał. Nie dałem rady - tłumaczy pan Tadeusz. Jak to się stało, że zakopał swój dom w śmieciach?
Z CZEGOŚ TRZEBA ŻYĆ
- Pracowałem na Wytwórni Sprzętu Komunikacyjnego. Wszystko było dobrze, ale w 1998 roku straciłem robotę. Zacząłem zbierać złom, żeby go sprzedawać, no i mieć zajęcie. Ale że miałem czasu dużo, zbierałem szybciej niż mogłem sprzedać. W końcu zrobiły się tego całe tony. Chciałem posprzątać, ale już nie mogłem sam tego zrobić. Do maja powoli bym sam sobie poradził - przekonuje mielczanin.
Przyznaje jednak, że nie mógłby przejść obojętnie obok śmietnika, w którym "marnuje się" złom. - Może kiedy będę najbardziej potrzebował to się nie trafi? A z czegoś żyć trzeba - mówi pan Tadeusz. - Mieszkam z żoną i synem. Na same rachunki potrzeba 500 złotych. Studia syna do niedawna to wydatek kolejnych 500 złotych. Teraz trzeba go utrzymać. A ja mam emerytury i pieniędzy ze sprzedawania 1250 złotych. Nie mogę z niczego rezygnować.
Pan Kazimierz, który pracował z "kolekcjonerem", mówi, że to bardzo dobry człowiek, uczynny, moralny. Może chory? - To chyba jakieś załamanie po stracie pracy. To wszystko zupełnie wymknęło mu się spod kontroli. Żona i syn też w tym wszystkim "dziwaczeją" - dodaje pan Kazimierz.
WIELKIE SPRZĄTANIE
Sąsiedzi mają pretensje do sanepidu. - Byli tu. Obejrzeli i stwierdzili, że zagrożenia epidemią nie ma! Jak mogło nie być? - denerwuje się pani Kamila. - Może gdyby jakiś czas temu, kiedy śmieci i szczurów była jedna trzecia tego, co teraz, ktoś wydał odpowiednią opinię, dziś nie balibyśmy się, że dom się zawali i przygniecie tych ludzi. Strop się ugina pod tonami brudów - irytuje się mielczanka.
Na polecenie prezydenta miasta i za wiedzą prokuratury, policji i Straży Miejskiej rozpoczęto wielkie sprzątanie podwórka pana Tadeusza. Do domu wejść bez nakazu nie można. Wczoraj udało się wywieźć z podwórka kilka przyczep śmieci, a odsłonięto dopiero wjazd na posesję. To chyba nawet jeszcze nie jest jedna dziesiąta.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?