Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Sąsiedzka kłótnia o miedzę

Wioletta Wojtkowiak
Chciałem wziąć geodetę, by wyprowadził granicę, ale Zarzyccy nie chcą. Mają swoją mapkę.
Chciałem wziąć geodetę, by wyprowadził granicę, ale Zarzyccy nie chcą. Mają swoją mapkę. M. Radzimowski
Jak Kargul z Pawlakiem tak Helena Zarzycka z Suchorzowa i Mariusz Badawika z Baranowa Sandomierskiego toczą zaciekłą wojnę o miedzę.

Kiedy wiosną Zarzyccy zasadzili ziemniaki i poszli doglądać upraw oniemieli ze wzburzenia. Między roślinami ktoś zasadził sosny! Upomniany pismem od życzliwego Zarzyckiego sąsiad usunął trochę drzewek, resztę tego lasku wydarli sami. Później na końcowym metrze pola zaczęły rosnąć topole.

Kiedy oglądamy to miejsce, "miedzę" wyznaczają żelazne rurki, opona i kłody drzew. - Nie możemy w polu nic zrobić, chociaż mamy traktor. Najęliśmy więc gospodarza, który z koniem przeorał pole, a ostatnie metry ja sama musiałam motyką - narzeka Helena Zarzycka.

- U siebie mogę sadzić, co chcę - twardo mówi Mariusz Badawika poproszony na konfrontację na polu. - Rurki wkopałem, żeby Zarzyccy nie przejeżdżali na pole przez moją działkę, niszczą mi trawnik. Wkurzyłem się. Na swojej ziemi to zrobiłem, bo granicę od dwudziestu lat pokazuje słupek graniczny. Moja działka na końcu ma mieć 23 metry. I tyle ma. Na tej wysokości wbiłem oponę.

Słupka już nie widać. - Wydarliśmy, bo go tu nie było! Jak mógł geodeta słupek wkopać bez naszej wiedzy? - awanturuje się Tadeusz Zarzycki, syn gospodyni.
- Nie chciałem sprawy na policji. Wkopałem słupek jeszcze raz, a pani Zarzycka młotem go rozbiła, tam gruz leży - pokazuje na dowód zdjęcie w telefonie komórkowym. Matka z synem trzęsą się z oburzenia. Każą nie wierzyć sąsiadowi. - Jak to cygani, na każdym kroku!

Zarzycka pokazuje mapkę swojego gruntu i przekonuje, że sąsiad bezprawnie czyni jej szkody. Nie uznaje, że granica jej pola jest 160 centymetrów dalej, tam gdzie rósł jesion i od zawsze stał żelazny słup graniczny. Jeszcze na ziemi widać, do jakiej granicy zawsze orali pole.

- Drzewo wyrżnął, a tego słupa zniszczył - wścieka się Tadeusz Zarzycki, a sąsiada oskarża: - Wbijałeś przy nas rurki i mówiłeś "wstąp, to cię zabiję". I że pani Kidowa z urzędu kazała ci te słupki powbijać. Dobrze, że świadkowie byli. O mamie mówiłeś, że stara, głupia i sklerozę ma.

Mariusz Badawika milczy. Kiedy pytamy gospodarzy, dlaczego fachowiec nie rozsądzi sporu mówi. - Chciałem wziąć geodetę, by wyprowadził granicę. Musielibyśmy zapłacić po połowie, ale Zarzyccy nie chcą. Mają swoją mapkę.
- Ja mam swoją mapkę i znam granicę. Niech sobie sam geodetę woła, ja nie muszę - upiera się Helena Zarzycka.

Pracownicy Urzędu Miasta i Gminy w Baranowie Sandomierskim rozkładają ręce. Maria Kida, kierowniczka referatu rolnictwa i rozwoju gospodarczego, na której nazwisko często powoływano się podczas kłótni sąsiedzkiej, mówi, że traktuje obydwoje gospodarzy równo, jak każdego z interesantów.
Każdej ze stron mówiła to samo: gmina nie rozsądzi sporu, bo nie ma takich kompetencji. Naruszenie granicy można zgłosić na policję i sprowadzić na pomoc geodetę.

- Nie ma już komisji pojednawczych, jakie były w latach siedemdziesiątych, o tym ludzie zapominają. Dziś trzeba mieć pieniądze, żeby dochodzić swoich racji - mówi Maria Kida.

Rozwiązanie tego beznadziejnego sporu jest możliwe. Jedna ze stron musi złożyć u burmistrza wniosek o wszczęcie postępowania rozgraniczeniowego i wskazać geodetę, który podejmie się tej czynności. To kosztuje tysiąc złotych. Płaci ten, kto postępowanie zakłada lub strony konfliktu po połowie.
Słysząc poradę Maria Zarzycka wciąż upiera się, że ma mapkę i takie rozwiązanie jest niepotrzebne.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie