- Bożyszcze, amant, najseksowniejszy polski aktor... Tak oto postrzega cię spore grono widzów. Co ty na to?
- Bardzo dobrze mi z tym (śmiech). My, artyści, jesteśmy bardzo łasi na komplementy (śmiech).
- A nie denerwuje cię przydomek "polski Brad Pitt"?
- Nie, dlaczego? Nigdy nie patrzyłem na siebie jako na następcę Brada Pitta. Szanuję go i podziwiam, bo jest świetnym aktorem i niejednokrotnie to udowodnił.
Ale nad łóżkiem nie wieszałem sobie plakatów z nim - raczej te z zespołami muzycznymi lub pięknymi aktorkami (śmiech). Zresztą - nie utożsamiam się z żadną ze znanych postaci sceny czy kina. Inspiracje czerpię z obserwacji otoczenia oraz ludzi na ulicy.
- Uroda nie jest zatem twoim przekleństwem?
- Nie odbieram jej w ten sposób. Poza tym nie jest ona przekleństwem, gdy idzie w parze z inteligencją (śmiech).
- Pytam, bo aktorów często obsadza się w rolach pasujących do ich warunków zewnętrznych...
- Nie mam z tym problemów. Dobrze czuję się zarówno w roli amanta na ekranie, jak i przygłupa na deskach teatru.
- Przejdźmy do spraw zawodowych. Właśnie ruszył projekt "Śpiewając jazz", w którym wystąpisz w zupełnie nowej roli - jako Maciek Zakościelny...
- Dokładnie. "Śpiewając jazz" to cykliczne spotkania jazzowe wystawiane w warszawskim Teatrze Bajka, których jestem gospodarzem. Oprócz tego śpiewam i gram na ukochanych skrzypcach. Tym razem jednak nie przywdziewam żadnej maski - jestem po prostu sobą. Wynika to z tego, że nie traktuję naszego projektu jako pracy, lecz jako zabawę, rozrywkę oraz możliwość fascynującego spotkania.
- Nazwisko Zakościelny nie kojarzy się ze śpiewem...
- Zgadza się, ale bycie muzykiem nie zawsze musi się równać z występami na scenie, bo przecież można też grać dla siebie lub w kręgu przyjaciół. Muzyka towarzyszy mi w życiu znacznie dłużej niż aktorstwo. Powszechną tradycją w mojej rodzinie było uczęszczanie do szkoły muzycznej. Przy akompaniamencie skrzypiec, gitary, pianina i akordeonu prześpiewaliśmy z rodzeństwem niejeden wieczór.
- Jak to się stało, że śpiewasz jazz?
- Zbyszek Dzięgiel, scenarzysta i reżyser naszego przedstawienia, to mój dobry kolega. Zawsze był zdania, że powinienem zrobić coś w kierunku muzyki. Mocno też wierzył w moje umiejętności. Efekty tej wiary publiczność może oglądać w postaci mojego udziału w projekcie "Śpiewając jazz".
- Czy w przyszłości usłyszymy twój głos na solowej płycie?
- Kto wie? Nie mówię nie.
- Sięgnijmy pamięcią wstecz. Ponoć za czasów licealnych grywałeś z bratem w metrze paryskim...
- Tak, cztery lata z rzędu wyprawialiśmy się za chlebem do Paryża, by tam w podziemnych kolejkach grać na skrzypcach i na gitarze. Następnie zarobione pieniądze wydawaliśmy na zwiedzanie Francji.
- Tęsknisz za tym okresem beztroski i brakiem obowiązków?
- Tęsknić - nie tęsknię, bo wtedy było wtedy, a dziś jest dziś. Biorę w życiu to, co mi ono na dany moment serwuje. Nasz wakacyjny pobyt we Francji bardzo mile wspominam. Nauczył mnie pokory, wielokrotnie dał mi też porządnego kopa w tyłek. Ale co najważniejsze - mieliśmy z bratem wrażenie, że tworzymy coś wielkiego, mocno artystycznego. A to dawało nam olbrzymie poczucie satysfakcji.
- Czy dziś też wybrałbyś taki sposób na wypoczynek?
- Zdecydowanie wolałbym dwutygodniowy urlop na wsi, w ciszy i spokoju, jeżdżąc konno.
- To brzmi statecznie. Jesteś statecznym człowiekiem, któremu głupoty nie w głowie?
- Jestem. Twardo stąpam po ziemi. Ale to nie znaczy, że nie zdarza mi się od czasu do czasu bujać w obłokach.
- Czyli stać cię na szaleństwa?
- W kręgu moich znajomych nawet w nich przoduję! Ostatnio tak szalałem, że o mały włos nie straciłem życia...
- Jak to?!
- Lepiej zachowam to dla siebie.
- Dbasz w szczególny sposób o to, jak cię widzą inni? Na przykład nie prowokujesz, nie wychylasz się?
- Aktorstwo polega na sterowaniu postacią, dlatego gdybym miał jeszcze w życiu prywatnym kierować swoim zachowaniem, chyba bym oszalał. Chcę być sobą, czyli normalnym, wyluzowanym, uśmiechniętym i szczęśliwym człowiekiem.
- Co stanowi dla ciebie najlepszą rozrywkę?
- Urlop z przyjaciółmi, z muzyką, tańcami i śpiewem, czyli jednym słowem - sex, drugs and rock'n'roll (śmiech).
- Wracając do spraw zawodowych. Gdzie, oprócz "Śpiewając jazz", pojawisz się jeszcze?
- Już niedługo rozpocznę pracę na planie filmu braci Józefa i Michała Skolimowskich "Z piekła rodem", do której przygotowywaliśmy się dwa lata. W filmie zagram pisarza-artystę.
- Jaki gatunek reprezentuje produkcja?
- Pójdziemy chyba w kierunku thrillera, ale wszystko i tak okaże się na końcu. Zapowiada się naprawdę ciekawy, bardzo dziwny i zagadkowy film. Oprócz tego od kwietnia ruszają zdjęcia do "Czasu honoru", w którym - jak wiadomo - występuję w roli Bronka Woyciechowskiego.
Dziękuję za rozmowę
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?