Po rdzewiejącej kładce nad torami w Stalowej Woli pozostała... kupka gruzu

ZOBACZ TAKŻE:
Narkotykowe zatrzymanie w Szydłowcu

Kładka miała ponad czterdzieści lat, powstała „za Gierka”. O tym w jak fatalnym stanie była jej konstrukcja świadczy wypadek, jaki wydarzył się na początku jej rozbierania. Konstrukcja była tak nadwątlona, że kiedy pracownik próbował odspawać schody, runął razem ze schodami. Na szczęście przeżył upadek. Ale pojawiły się domysły co mogłoby się stać, gdyby na przerdzewiałą kładkę z betonu i stali wszedł tłum mieszkańców zdążający na masową imprezę przed Miejskim Domem Kultury. Mogła być katastrofa na niewyobrażalną skalę.

Zabiegi nad rozebraniem kładki trwały od dawna, zaczął je poprzedni prezydent Andrzej Szlęzak, który przyznawał, że mocowanie się z kolejarzami, od których zgody wszystko zależało, było bardzo trudne, bo „kolej jest państwem w państwie”. Myślano nawet o budowie nowej kładki spełniającej unijne wymogi (z windą dla niepełnosprawnych) i podziemnym przejściu. W końcu stanęło na przejściu poziomym przez tory i obecny prezydent Lucjusz Nadbereżny dopełnił formalności. Ostatnią przeszkodą była cena, nie było chętnego do rozebrania kładki i budowy przejścia za pieniądze, jakie oferowało miasto. Prezydent musiał więc sięgnąć głębiej do kieszeni, wyciągnąć 1,5 miliona złotych i roboty ruszyły w kwietniu.

Prace dobiegają szczęśliwie do finału. Kładziona jest nawierzchnia chodnika do torów, usuwane są resztki gruzu po kładce, odnawiana jest nawierzchnia peronu na przystanku w centrum miasta. Firmę budowlaną czeka inwentaryzacja geodezyjna i odebranie inwestycji. A to wszystko za tydzień.