Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ruszy rozbrajanie ekologicznej bomby w Stalowej Woli

Zdzisław Surowaniec
Zdzisław Surowaniec
Staw osadowy wyłożony betonem wygląda może nawet uroczo, ale wewnątrz są toksyczne chemikalia zagrażające środowisku
Staw osadowy wyłożony betonem wygląda może nawet uroczo, ale wewnątrz są toksyczne chemikalia zagrażające środowisku Zdzisław Surowaniec
Za miesiąc ruszą prace nad rozbrajaniem ekologicznej bomby czyli poprzemysłowych stawów osadowych po Hucie Stalowa Wola. Betonowa obudowa stawów pęka i śmiertelnie niebezpieczne związki chemiczne zagrażają podziemnemu zbiornikowi wody pitnej, z której wodę czerpie duża część mieszkańców Podkarpacia.

Prace przy rekultywacji czyli unieszkodliwiania osadów są spóźnione o pół roku. Powodem był protest i sądowa batalia jednego z oferentów, który przegrał przetarg na unieszkodliwianie stawów z zawartością chemikaliów, smarów i wszystkiego, co trafiało do nieosłoniętych od góry zbiorników, izolowanych tylko od dołu betonowym dnem, które ulega erozji. Protestujący zarzucał, że kierownikiem projektu była osoba, która przygotowywała projekt dokumentacji, padło oskarżenie o poświadczeniu nieprawdy w sprawie powiązań kapitałowych oraz o zmianie podwykonawcy. Sąd odrzucił te zarzuty i prace mogą wreszcie nabrać tempa.

Poprzemysłowe stawy w Stalowej Woli zaliczane zostały do czterdziestu najgroźniejszych tykających bomb ekologicznych w Polsce. O tym, że stawy zagrażają środowisku wiadomo było od dawna. Prowadzono nawet monitoring ziemi, żeby wykryć jakie jest przesiąkanie trucizn do środowiska. Pięć stawów było po prostu dołami wykopanymi w piaszczystej ziemi, tylko szósty staw ma betonowe dno, ale zdążyło popękać i jest niebezpieczeństwo przesiąkania zawartości do otoczenia.

Huta Stalowa Wola nie mogła liczyć na żadne wsparcie finansowe na likwidację zagrożenia. O taką pomoc mogło się natomiast ubiegać miasto. Doszło więc do transakcji. Ówczesny prezydent Andrzej Szlęzak porozumiał się z hutą i w 2009 roku miasto przejęło od zakładu stawy. W zamian otrzymało od huty zbędne tereny, wycenione na 10 milionów złotych.

Za prezydentury Andrzeja Szlęzaka rozpoczęły się żmudne starania o unieszkodliwienie stawów. Wiosną 2014 roku prezydent Andrzej Szlęzak miał komplet materiałów na temat sposobów unieszkodliwienia przejętych od huty stawów i przygotował wniosek o dofinansowanie rekultywacji z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej z programu „Ochrona powierzchni ziemi – bomby ekologiczne”.

Kiedy pod koniec 2014 roku nastał nowy prezydent Lucjusz Nadbereżny, czarna robota była już wykonana. Jednak i jego starania o zażegnania niebezpieczeństwa były potrzebne, bo wyborcza miotła strąciła poprzedni zarząd Wojewódzkiego Funduszu Ochrony Środowiska, a nowych przekonywali swoi z Prawa i Sprawiedliwości - poseł Rafał Weber i senator Janina Sagatowska. Było to już jednak ze strony Nadbeżnego tylko jak położenie wisienki na torcie w stosunku do tego, co zostało wykonane przez jego poprzednika. Na zwołanej wówczas konferencji prasowej Nadbereżny ogłosił urbi et orbi: - Dostaliśmy olbrzymie dofinansowanie na rekultywację stawów osadowych.

Całość prac wyceniona jest na 30 milionów 679 tysięcy złotych. Z Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej miasto ma obiecane 24 miliony 511 tysięcy złotych. To aż 80 procent dofinansowania, maksymalna kwota, jaką można było dostać. Miasto dopłaci więc 6 milionów złotych i bomba przestanie tykać. Prace, które rusza za miesiąc, mają być zakończone we wrześniu 2018 roku.

Jeśli chodzi o rekultywację techniczną, będzie inna dla pięciu stawów, niż dla szóstego. Z pięciu stawów ze względu na ilość zdeponowanych tam odpadów, to jest około 150 tysięcy ton, nie będzie próby ich wydobycia. Mają mulistą postać. - Próba ich wydobycia mogłaby uaktywnić to, co tam się znajduje, przeniknąć do środowiska i w ten sposób spowodować jeszcze większe zanieczyszczenie przyrody przy wydobyciu, bo są to zbiorniki ziemne, niczym nieosłonięte. Odsłonięte odpady mogłyby przesiąkać do wód gruntowych, później do głównego zbiornika wód podziemnych - tłumaczy Andrzej Wojtaś zastępca naczelnika Wydziału Inwestycji, Transportu i Promocji Gospodarczej.

Unieszkodliwianie ma więc polegać na odcięciu możliwości przechodzenia odpadów ze zbiornika do gleby. W mulistej mazi wywiercona zostanie sieć otworów odległych od siebie o dwa metry. Scementowanie odpadów dokona się dzięki specjalnemu środkowi chemicznemu, tłoczonemu w otwory pod niewielkim ciśnieniem. Ważne będzie także ograniczenie przedostawania się wód opadowych do stawów. Chodzi o uszczelnienie zbiorników od góry poprzez wybudowanie specjalnej czaszy z przeciwwodnej maty bentonitowej. Potrwa to minimum półtora roku. Wody opadowe z deszczów mają być skierowane poprzez system rowów długości pół kilometra do zbiornika zewnętrznego, oddalonego od stawów osadowych na tyle daleko, by nie powodować migracji wody do wewnątrz stawów. Kiedy na skutek podawanego środka zawartość stawów zostanie scementowana, dojdzie do rekultywacji biologicznej. Polegać będzie na przykryciu stawów ziemią i wysianiu nad nimi mieszanki traw, ale tak, by roślinność nie spowodowała w przyszłości rozszczelnienia systemu.

Szósty zbiornik powstał w latach osiemdziesiątych, po wejściu w życie pierwszej w Polsce ustawy o ochronie środowiska. To betonowy zbiornik, wyłożonego bitumem - środkiem uszczelniającym przypominającym smołę, ale przyjaznym dla środowiska. Jednak ten zbiornik, na skutek mieszania się w nim różnych agresywnych substancji, zaczął pękać. Zawartość tego zbiornika będzie zestalona chemicznie, wydobyta i trafi do zakładu poza Stalową Wolę, gdzie zostanie unieszkodliwiona. Jeśli się okaże, że betonowe dno nadaje się do wykorzystania w budownictwie, zostanie skruszone i sprzedane. Jeśli będzie mieć toksyczne właściwości, beton zostanie poddany utylizacji. Deszczówka, która teraz pokrywa zawartość zbiornika, zostanie przelana do sieci kanalizacji deszczowej, jeśli będzie spełniać odpowiednie parametry. Po opróżnieniu dół zostanie zalany betonem, izolowanym od deszczu. - Po przykryciu ziemią, powstanie tam łączka - powiedział Andrzej Wojtaś.

Powierzchnia zrekultywowanego terenu wyniesie 3,79 hektara. Jednak działka nie będzie mogła być przeznaczone na zagospodarowanie przez 50 lat. Proces monitorowania musi trwać minimum 30 lat. Badanie prowadzone będzie co kwartał, chyba, że zmienią się wyniki badań na plus. - Być może na tych terenach powstanie ścieżka ekologiczna z tabliczkami informacyjnymi o procesie rekultywacji i symulacją co by było, gdyby nie doprowadzono do rekultywacji - powiedział Wojtaś. Zalegnie tam cisza, kiedy bomba przestanie tykać.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie