Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Maria Mirecka-Loryś, legendarna działaczka podziemia narodowego z Racławic: Dzięki Opatrzności Bożej nie zginęłam w trakcie wojny [ZDJĘCIA]

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Maria Mirecka-Loryś mimo 99 lat cieszy się fantastyczną pamięcią i kondycją fizyczną.
Maria Mirecka-Loryś mimo 99 lat cieszy się fantastyczną pamięcią i kondycją fizyczną. BARTOSZ MICHALAK
Jakże ciężko jest napisać… zapowiedź trzygodzinnej rozmowy z osobą, która w swoim życiu przeżyła tak wiele. O której powstały filmy dokumentalne, która dla tysięcy ludzi jest prawdziwym autorytetem. Ten wywiad po prostu należy przeczytać.

Maria Eleonora Mirecka-Loryś, pseudonim "Marta"

Kulisy rozmowy. Na zdjęciu Pani Maria z autorem wywiadu.
Kulisy rozmowy. Na zdjęciu Pani Maria z autorem wywiadu. archiwum

Kulisy rozmowy. Na zdjęciu Pani Maria z autorem wywiadu.
(fot. archiwum)

Maria Eleonora Mirecka-Loryś, pseudonim "Marta"

urodziła się 7 lutego 1916 roku w Ulanowie; działaczka podziemia narodowego w latach 1939-1945, członkini Narodowej Organizacji Wojskowej, Komendantka Główna Narodowego Zjednoczenia Wojskowego Kobiet, członkini Związku Polek w Ameryce oraz dyrektor Krajowego Zarządu Kongresu Polonii Amerykańskiej.

Z rodzicami i siedmiorgiem rodzeństwa do 5. roku życia mieszkała w Ulanowie. W 1921 r. rodzina przeniosła się do Racławic koło Niska. W 1937 r. ukończyła gimnazjum i podjęła studia na Wydziale Prawa na Uniwersytecie Jana Kazimierza we Lwowie. Wstąpiła do Związku Akademickiego "Młodzież Wszechpolska". Po wybuchu wojny zaangażowała się w działalność konspiracyjną.

W 1943 r. uczestniczyła w konspiracyjnym odnowieniu ślubów na Jasnej Górze, które 7 lat wcześniej podczas pielgrzymki złożyła polska młodzież akademicka. W 36-osobowej grupie młodzieży Maria Mirecka reprezentowała Lwów, a obecny tam Karol Wojtyła Kraków.

Po zakończeniu wojny wznowiła studia prawnicze na Uniwersytecie Jagiellońskim. 1 sierpnia 1945 r. została aresztowana w Nisku. Zagrożona utratą życia w grudniu 1945 r. opuściła Polskę i z grupą kilkunastu działaczy narodowych dotarła do obozu II Korpusu generała Władysława Andersa pod włoską Ankoną. Tam poznała swego męża, oficera rezerwy, Henryka Lorysia, z którym w październiku 1946 r. wyemigrowała do Anglii. W styczniu 1952 r. z rodziną wyjechała do USA, najpierw do Toledo w stanie Ohio, a w 1954 r. do Chicago. Przez 32 lata była redaktorem "Głosu Polek". Współpracowała z polonijnym radiem w Chicago, dla którego nagrywała cotygodniowe felietony z cyklu "Otwarty mikrofon".

Jest autorką książki pt. "Odszukane w pamięci. Zapiski o rodzinie, pracy, przyjaźni", wydanej w 2010 r. Cztery lata później został zrealizowany film dokumentalny o Marii Mireckiej-Loryś pt. "Szkic do życiorysu".

Maria Mirecka-Loryś została uhonorowana wieloma wysokimi odznaczeniami, są wśród nich: Krzyż Zasługi, Krzyż Walecznych, Krzyż Partyzancki, Krzyż Komandorski Orderu Odrodzenia Polski otrzymany 3 maja 2006 r. od Prezydenta RP Lecha Kaczyńskiego.

W końcu trafiłem. Bałem się, że jak jeszcze raz do Pani zadzwonię, żeby spytać o drogę, to w końcu straci Pani cierpliwość.
Niepotrzebnie pan zdejmował buty. Zanim zaczniemy rozmawiać, proszę powiedzieć czego się pan napije. Kawy, herbaty? W tym domu panuje taki zwyczaj, że goście nigdy nie siedzą głodni. Moja wspaniała gosposia, Pani Krzysia robi pyszne wypieki. Proszę się nie krępować.

Zjem i wypiję wszystko pod warunkiem, że będziecie Panie mówić do mnie normalnie, bez "panowania".
W takim razie powiedz mi Bartku, skąd w ogóle miałeś do mnie numer telefonu? Zajmujesz się sportem i nagle zachciało ci się rozmawiać ze staruszką (uśmiech)? Mogę się pochwalić, że w młodości bardzo lubiłam pływać. Z największą przyjemnością jeździłam na Obozy Przysposobienia Wojskowego.

Jako dziecko byłam strasznie niezdyscyplinowana. Ciekawiły mnie rzeczy, które zdecydowanie nie powinny mnie interesować. Uciekałam na wieś, gdzie działo się najwięcej. - Co z tego dziecka wyrośnie? - pytała mama. Moi starsi bracia często musieli mnie szukać. Szczególną sympatią darzyłam jesienno-zimowe wieczory, podczas których w wybranym domu schodzili się sąsiedzi i opowiadali opowieści o strachach.

Będąc prawie najmłodszą w rodzinie (Maria Mirecka-Loryś jest siódmym z ośmiorga dzieci Dominika Mireckiego i Pauliny ze Ścisłowskich - red.), zdecydowanie wolałam spędzać czas ze starszą, zaradniejszą od siebie młodzieżą. Coraz częściej bywałam łączniczką. Do domu przyjeżdżali działacze konspiracyjni z różnych województw. Pamiętam, że pewnego razu moją mamę zaczepiła sąsiadka, która dopytywała, czy ja przypadkiem nie chcę zostać starą panną, skoro odprawiam z kwitkiem tak dużą ilość mężczyzn (uśmiech). Oferowała nawet swojego syna Franka, którego zapewne chciała się już pozbyć.

Pewnie Pani nie wie, ale mam tendencję do zadawania pytań, które dla wielu są głupkowate. Miewa Pani… koszmary senne?
Już nie. Kiedy byłam zmuszona uciec z Polski, w 1946 roku razem ze swoim, wówczas już mężem, Henrykiem zamieszkaliśmy w Anglii. Do dziś pamiętam koszmar, który śnił mi się regularnie. Budziłam się spocona i zmęczona, bo w śnie uciekałam w deszczu po… dachach, specyficznie blisko siebie leżących angielskich domów przed Seproniukiem.

Co to za człowiek?
Bezlitosny i bezwzględny w wymierzaniu kar ludziom funkcjonariusz Urzędu Bezpieczeństwa. To on zlecił aresztowanie mnie w Nisku. Jechałam pociągiem z Krakowa. Miałam przy sobie piętnaście tysięcy złotych, które trzeba było przekazać potrzebującym mieszkańcom kompletnie zniszczonej wsi Graby. W nocy pociąg zatrzymano, weszli funkcjonariusze, pieniądze zarekwirowali, a mnie wpakowali do niżańskiego aresztu, powtarzając po drodze: "Mirecka, my wszystko o tobie wiemy".

A wiedzieli?
Dużo, ale nie mieli pojęcia o funkcjach, jakie sprawowałam. Uwierzyli, że pieniądze miałam ze sprzedaży rodzinnej biżuterii. Ważne dokumenty konspiracyjne zniszczył funkcjonariusz, który potem szeptem powiedział mi, że moi bracia stawali w jego obronie w niżańskim gimnazjum, kiedy ze względu na gwarę był wyśmiewany i bity. Jak tu nie wierzyć w Opatrzność Bożą (uśmiech)?

Podczas przesłuchania dużo ryzykowałam. Dałam się sprowokować ubekowi, który sugerował, że stale odwiedzam niemieckie domy publiczne. Złapałam go za szyję i krzyknęłam: "Możecie mnie aresztować, ale nie macie prawa mnie obrażać!". Do pokoju wszedł wówczas wybudzony ze snu Seproniuk. - Co to za krzyki? Wyprowadźcie ją stąd! - wydał rozkaz. - Jest pan inteligentnym człowiekiem. Mógłby pan za darmo studiować, zdobyć solidne wykształcenie. Niech mi pan powie, dlaczego pan katuje bezbronnych ludzi? Dlaczego pozbawia pan wielodzietne rodziny matek i ojców? Satysfakcjonuje pana takie zajęcie? - stanowczo pytałam. Na szczęście Seproniuk nie zareagował. Dumnie stał odwrócony w ciemnościach.

Pamięta Pani inne sytuacje, kiedy w szczęśliwy sposób udało się Pani uciec przed śmiercią?
Pij herbatę, bo za chwilę będzie zimna i trzeba będzie robić następną. Będąc w Warszawie pomyliłam kościół, w którym odprawiana była msza poświęcona redaktorowi Stanisławowi Piaseckiemu. Jak się później okazało na wychodzących ludzi z Kościoła Świętego Krzyża czekało już gestapo.

W Krakowie wynajmowałam stancję na Kazimierzu na ulicy Paulińskiej. W malutkim pokoiku mieściło się centrum dowodzenia. Wiesz, że kiedyś pod łóżkiem chowałam cztery miliony złotych? Pochodziły z napadu na bank w Przemyślu. Walizki wypełnione banknotami zostały później ukryte w pobliskim Klasztorze Paulinów. Do mieszkania wpadło pewnego wieczoru ośmiu ubeków, ale nie zastali mnie, bo będąc u koleżanki dostałam… wysokiej gorączki.

Kiedy z Warszawy jechałam z kolportażem "Walki" do Lublina, w wagonie przeznaczonym dla Polaków trafiłem na… Niemców. Nie miałam innego wyjścia, jak usiąść z nimi wspólnie w przedziale. Byli bardzo mili. Pomogli mi nawet położyć paczki wypełnione konspiracyjnymi gazetami. Nie mogłam dać po sobie poznać, że się denerwuję. Wychodząc z pociągu poczułam na swoim ramieniu dłoń. Byłam pewna, że to koniec, ale uśmiechnięty Niemiec spytał tylko: "Dobry niemiecki pociąg?". - Dobry, dobry - odrzekłam, czując jak kamień spada mi z serca. Ale to nie koniec. Na stacji kolejowej zaplanowane było przeszukiwanie pasażerów. Nie miałam o tym pojęcia. Z bagażami pewnym krokiem ruszyłam na spotkanie z bratem. Czułam, jak ludzie mnie obserwowali. Uratowała mnie wynikająca z niewiedzy odwaga i… Niemcy, z którymi siedziałam w przedziale. Mój brat Leon, obserwując całą sytuację z sąsiedniej ulicy, był bliski zemdlenia ze strachu. Poza tym spodziewał się kurierki, którą musiałam zastąpić.

Po aresztowaniu w Nisku zostałam przewieziona do Rzeszowa, Warszawy i na koniec do krakowskiego więzienia. Przesłuchujący mnie znał moją siostrę Walerię, która uczyła go w szkole. Takich szczęśliwych zbiegów okoliczności było naprawdę wiele w moim życiu.

Maria Mirecka-Loryś w młodości.
Maria Mirecka-Loryś w młodości. archiwum prywatne

Maria Mirecka-Loryś w młodości.
(fot. archiwum prywatne)

Jak Pani radziła sobie z tragiczną śmiercią swoich najbliższych?
Zawsze pamiętałam o słowach przyjaciółki Anity Matyjanki, które przeczytałam w zapiskach więźniarek. Na chwilę przed rozstrzelaniem powiedziała: "Czy może być piękniejsza śmierć, niż ta za Ojczyznę? Trzymajcie się. Jeszcze Polska nie zginęła". Miała 22 lata. Kilka miesięcy później samobójstwo w drukarni popełniła inna moja przyjaciółka Genula Jeszke, która się zastrzeliła. Wybrała śmierć od trafienia w ręce wroga i bycia katowaną za druk naszej "Walki" i ukrywanie tajemnic podziemia.

Dawniej przysięga miała kolosalne znaczenie. Chcąc działać w konspiracji musiałeś uroczyście wypowiedzieć słowa: "Przysięgam Panu Bogu Wszechmogącemu w Trójcy Świętej Jedynemu, że powierzonych mi tajemnic Ojczyzny życiem własnym strzec i bronić będę. Tak mi dopomóż Bóg i Świętego Syna Jego Męka. Amen".

Jak bardzo Pani zdaniem zmienił się świat na przestrzeni ostatnich kilkudziesięciu lat?
Odpowiem ci na to pytanie na przykładach. Podczas studiów we Lwowie mieszkałam w domu studenckim. Pewnego razu jedna z koleżanek wpuściła na noc do swojego pokoju chłopaka. O całej sprawie dowiedziały się władze uczelni oraz administracja domu studenckiego. Momentalnie rozpoczęły się przeszukiwania w żeńskiej części akademika. Ten chłopak, mimo że schował się w szafie, został znaleziony. Stał się obiektem drwin ze strony całego środowiska studenckiego we Lwowie. Po kilku miesiącach zmienił nawet studia, żeby móc spokojnie żyć (uśmiech).

Ja też się buntowałam, kiedy sąsiedzi twierdzili, że to w sprawach miłosnych tak często przyjeżdżają do mnie kawalerzy. - Nie będą mówić, że zostanę starą panną. Koniec z tymi schadzkami konspiracyjnymi w domu - krzyczałam do starszych braci. Dzisiaj tego typu sprawy damsko-męskie nie wywołałyby najmniejszego zakłopotania. Świat zmienił się strasznie...

Pani zasługi w pomocy dla rodzin żyjących na Kresach są nieokreślone. Skąd wzięła się u Pani taka ogromna motywacja do działania na tym polu?
Mój brat Bronisław był księdzem w Nowym Siole nad Zbruczem, kreślącym dawną naszą granicę na Wschodzie. Dzięki Bronkowi doskonale wiedziałam, jaka bieda tam panuje. Kiedy po ostatniej wojnie ludność wraz z biskupami i księżmi opuszczała tę ziemię on, za namową Ojca Pio, pozostał.

Ojca Pio?
Tak. Bronek początkowo nie wiedział, co ma robić. Z tego względu napisał list do Ojca Pio, który odpisał mu, żeby "wytrwał". I tak zrobił. Za swoją posługę był prześladowany. Oficjalnie zabroniono mu niesienia Bożej posługi. Kościoły były likwidowane. Brat zamiast kielicha w teczce zawsze nosił… szklankę. Kiedy odwiedziłyśmy go z siostrą, taka mała dziewczynka w tajemnicy powiedziała nam, że ksiądz Mirecki z jednej strony jest strasznie skąpy, a z drugiej niemiłosiernie rozrzutny (uśmiech).

Dlaczego?
Dla niepoznaki zamiast kielicha miał szklankę, a kiedy ruszał w podróż, to nie chcąc ułatwiać pracy funkcjonariuszom, nie kupował biletów i płacił kary w pociągach lub autobusach. Na jego pomniku wykute są słowa: "W trudnych czasach poświęcił się, nie opuścił nas jako dobry pasterz i został z nami na zawsze".

To niesamowita sprawa, że Pani siostry i bracia byli ludźmi, którzy solidarnie zasłużyli się dla Ojczyzny.
Proszę, weź tę książkę. To pierwsza część moich wspomnień. Do jej napisania wręcz zmusiła mnie wicedyrektorka muzeum w Szczecinie, której pomagałam, kiedy w młodości otrzymała stypendium w Stanach Zjednoczonych. To zbiór opowieści o ludziach, o których teraz rozmawiamy.

Mogłaby Pani tak pokrótce opowiedzieć o swoim rodzeństwie? Chciałbym, żeby Czytelnicy dowiedzieli się odrobinę o rodzie Mireckich.
Nie wiem, czy potrafię. Życie każdego z nich nadawałoby się na oddzielną książkę. Najstarsza Waleria urodziła się w 1900 roku. Rodzicom pomagała w wychowaniu młodszego rodzeństwa. Była wspaniałą nauczycielką, pracowała w szkole. Działała na rzecz rozwoju kobiet. Kiedy aresztowało ją gestapo, dzieci z płaczem wybiegły ze szkoły. Każdy jej krok był śledzony i meldowany w Urzędzie Bezpieczeństwa. Wytwórnia Filmów Dokumentalnych w Łodzi nakręciła o niej film "Czy znacie Walerię M.".

O Bronisławie już rozmawialiśmy. Następnie na świecie pojawił się Leon. Z wykształcenia był mecenasem. Za działalność w Stronnictwie Narodowym wielokrotnie był aresztowany. Łącznie spędził dziesięć lat w różnych więzieniach. W krakowskim był na mnie strasznie zły, że uczyłam funkcjonariusza, o którym mówiłam wcześniej, śpiewać piosenkę, jaką chciał się pochwalić przed ukochaną. Dopiero, gdy powiedziałam mu, że zwolnieni zostali nasz brat Kazimierz z żoną Stasią, uściskał mnie mocno.

Janina za swoją konspiracyjną działalność w więzieniu siedziała trzy lata. Aresztowana została na kilka dni przed planowanym wyjazdem do Kanady. Czekała tylko na końcowy egzamin syna. Podobnie jak Waleria i Leon zmarła w rodzinnych Racławicach.

Życie mojego brata Adama to nieustające aresztowania i ucieczki z więzień. 24 października 1952 roku został rozstrzelany w Warszawie. Jego pamięci poświęcona jest tablica umieszczona na ścianie Kościoła Świętego Stanisława Kostki na Żoliborzu w Warszawie. "Gusia" (Jadwga Czachowska - red.) pod wymyślonym pretekstem miłosnym, próbowała przekupić gestapo, aby go wypuścili. Sama trafiła za to do aresztu…

Kazimierz był ścigany listami gończymi. W lasach Janowa Lubelskiego stworzył oddział partyzancki pod nazwą "Ojca Jana". Po rozwiązaniu Armii Krajowej powstało Narodowe Zjednoczenie Wojskowe, w którym Kazimierz został powołany na szefa sztabu. Chcąc uniknąć śmierci musiał uciekać z Polski. Zmarł w Chicago w 1999 roku, ale pogrzeb odbył się tutaj, w Racławicach.

Moja młodsza siostra Helena, nazywana przez nas Lunką, brała udział w Powstaniu Warszawskim. Dostała się do niewoli i przebywała w obozie w Pruszkowie, skąd udało się jej wydostać. Później miała za zadanie wydostawać ważnych działaczy podziemia, co czyniła z dużym powodzeniem. Mnie i Helenę ludzie nazywali "Bożymi Przemytniczkami", ponieważ regularnie podróżowałyśmy ze Stanów Zjednoczonych do Bronisława na Wschód, wioząc ze sobą, oprócz darów materialnych,… różańce. Pochowana została w rodzinnym grobie.

Co dla Pani dzisiaj oznacza pojęcie "patriotyzm"? Żyjemy w czasach, w których za Ojczyznę nie trzeba już ryzykować własnym zdrowiem, życiem.
Wciąż można jednak pomagać ludziom, którzy za tę Ojczyznę walczyli. Na 5-go czerwca mam zaplanowany wyjazd na Wschód. W tamtym roku czterokrotnie odwiedziłam naszych przyjaciół na Kresach, którzy bardzo potrzebują pomocy. Nie tylko finansowej, lecz także duchowej. Wiesz, ile młodzieży jeździ na takie czterodniowe wizyty? Wspólnie odnawiamy groby poległych, tworzymy żywnościowe paczki - to budujący widok.

Przez ponad pięćdziesiąt lat mieszkała Pani w Stanach Zjednoczonych. Prowadziła Pani między innymi audycję radiową, która cieszyła się ogromną popularnością.
Podczas swoich pogadanek podawałam konkretne adresy najbardziej potrzebujących rodzin żyjących na Wschodzie. Dochodziły mnie później słuchy, że niektóre z nich dostawały po sto paczek żywnościowych. W Ameryce też nie brakowało "szpiclów", uprzykrzających życie. Moje dzieci Ewa i Jan stały się dorosłe. Z tego też względu postanowiłam na stałe wrócić do Polski.

Czy to nie paradoks, że dożyła Pani prawie stu lat i jest Pani w świetnej kondycji, mimo że żyła Pani w tak ciężkich czasach? Obecnie ludzie stosują kremy odmładzające, wykupują kosztowne pobyty w hotelach spa, aby tylko trochę się "zakonserwować". Pani codziennie obcowała z tematyką śmierci, strachu…
I jedynie na co narzekam, to prawe ucho, na które trochę gorzej słyszę. Zostałam zaproszona do Lwowa na uroczystości otwarcia Cmentarza Orląt Lwowskich. Stojąc w pierwszym rzędzie, zostałam ogłuszona salwą honorową żołnierzy. Nie zauważyłam jak ludzie zakrywają sobie uszy dłońmi. Człowiek uczy się całe życie (uśmiech).

Maria Mirecka-Loryś wraz ze swoim mężem Henrykiem. Zdjęcie zrobione podczas pobytu w Anglii.
Maria Mirecka-Loryś wraz ze swoim mężem Henrykiem. Zdjęcie zrobione podczas pobytu w Anglii. archiwum prywatne

Maria Mirecka-Loryś wraz ze swoim mężem Henrykiem. Zdjęcie zrobione podczas pobytu w Anglii.
(fot. archiwum prywatne)

Pierwsza pamiątka z Henrykiem Lorysiem, tuż przed ślubem we włoskiej Perugii.
Pierwsza pamiątka z Henrykiem Lorysiem, tuż przed ślubem we włoskiej Perugii. archiwum prywatne

Pierwsza pamiątka z Henrykiem Lorysiem, tuż przed ślubem we włoskiej Perugii.
(fot. archiwum prywatne)

Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne.
Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne. archiwum prywatne

Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne.
(fot. archiwum prywatne)

Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne.
Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne. archiwum prywatne

Maria Mirecka-Loryś jest bardzo często zapraszana na uroczystości patriotyczne.
(fot. archiwum prywatne)

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie