Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Zielone jabłuszko" z górnej półki

Zdzisław SUROWANIEC
Na targach książki w Warszawie
Na targach książki w Warszawie Zdzisław Surowaniec

Izabela Sowa to mała, krucha, ale energiczna trzydziestoletnia blondynka. Wyrosła na piaskach Stalowej Woli. Delikatną urodę ma po mamie Barbarze, energię po tacie Walentym. Po tacie dziennikarzu ma także pociąg do pisania. A pisze tak, że każda jej książka trafia na listy bestsellerów. Począwszy od powieści "Smak świeżych malin" z 2002 roku, po kolejne pozycje owocowego cyklu "Cierpkość wiśni", "Herbatniki z jagodami" i wydanym we wrześniu tego roku "Zielonym jabłuszku".

Jeśli tak dalej pójdzie, to stalowowolanka zrobi wspaniałą karierę. A pomyśleć, że pierwsze próby dziennikarskie miała w "Echu Dnia" w Stalowej Woli przed dziesięcioma laty. To był tylko krótki epizod Izy z naszą gazetą, bo energiczna blondyneczka wyjechała do Krakowa na studia. Tam wyrosła na pisarską gwiazdę. Od dwóch lat jej książki rozchodzą się jak świeże bułeczki. O wywiady z nią zabiegają gazety i stacje telewizyjne.

Iza na ekranie

Przed kilkoma dniami Izabela była gościem telewizyjnej Jedynki, gdzie wystąpiła w magazynie "Książki na jesień". Nieco wcześniej miała wywiad w magazynie "Lektury z górnej półki", kiedy ukazała się jej najnowsza powieść. Przyjęła zaproszenie do porannego programu "Kawa czy herbata", nadawanego na żywo. Jak wspomina, była stremowana, ale napięcie znikło, kiedy dziennikarka prowadząca program nadmieniła, że ma w domu i czytała wszystkie jej powieści. Pisarka ostatnio udzieliła dłuższego wywiadu programowi TVN Style. W ostatnich tygodniach częściej więc można było ją zobaczyć na telewizyjnym ekranie niż spotkać w rodzinnym mieście.

- Bez przesady - odpowiada Iza. - Po prostu ludzie są bardziej widoczni w okienku telewizyjnym niż na sobotnim rynku w Stalowej Woli - broni się. Mieszka w Krakowie. Zagadnięta o nieobecność w rodzinnym mieście wyliczyła, że po ostatnich Wszystkich Świętych prawie przez dwa tygodnie siedziała w Stalowej Woli, a we wrześniu - całe trzy tygodnie. - Tyle że ja umiem być niewidzialna - uśmiecha się. W dzieciństwie marzyła o proszku, który robiłby ją niewidzialną.

- Czas spędzony w "Stalówce" na pewno nie był stracony - zastrzegła. Bo Iza lubi swoje miasto. Już dwa tygodnie przed świętami kupiła bilet z Krakowa do Stalowej Woli. Wpadnie do domu na krótko, bo tylko na Boże Narodzenie. Jeszcze nigdy nie spędzała Wigilii poza najbliższą rodziną. - Ciągnie mnie tutaj, to zrozumiałe. Wcale nie czuję się krakuską, choć już kilkanaście lat mieszkam w różnych dzielnicach Krakowa - wyznaje.

Poezja przy piwie

Pod Wawelem ma grono znajomych, które ciągle się poszerza. Przy okazji niedawnej wizyty w Krakowie warszawskiego krytyka literackiego poznała znanego krakowskiego poetę. Wspólnie przełamali lody przy piwie. - A ja po raz kolejny przekonałam się, że ci naprawdę zdolni i wybitni mają w sobie więcej pokory i skromności niż osóbki pełne pretensji do świata - dodaje.

Czy myślała kiedyś, że będzie pisać? Nie, uważała, że to zbyt nudne zajęcie. - "Kim chcesz być w przyszłości?" pytano mnie w domu chyba w szóstej klasie podstawówki. "Lekarzem dziecięcym" odpowiedziałam. Wylądowałam więc w klasie biologiczno-chemicznej. Brat Miron odpowiadał, że chce być informatykiem. Poszedł więc do klasy matematyczno-fizycznej. Teraz jest... lekarzem. Ja zaś zorientowałam się, że na widok ran i krwi cierpnie mi skóra - opowiada. Została psychologiem.

Zanim zaczęła pisać książki, sama lubiła je czytać. Niejedną pochłaniała jednym tchem. - Mnóstwo ich było. A potem nie mogłam złapać oddechu... Czytałam wiele różnych książek. Smutnych i wesołych. W dzieciństwie Colette, Maughama, Jerome Jerome'a. Teraz uwielbiam Vonneguta, Kunderę, Forstera, Jerofiejewa i Galsworthy'ego. Czytam tyle, ile tylko mogę. Czasami jedną książkę dziennie - zapewnia.

Owocowe bohaterki

Do pisania książek zachęca ją nuda, czasem chandra, lenistwo, chęć ucieczki od codziennych problemów. - Wkurzenie tym, co donoszą telewizyjne wiadomości. I wiele innych rzeczy - tłumaczy. Skąd pomysł na owocowe tytuły i takie imiona bohaterek - Malina, Wiśnia, Jagoda, z wyjątkiem Ani z "Zielonego jabłuszka"? Czy naprawdę autorka tak lubi owoce, że akurat musi nadawać swoim powieściom owocowe tytuły? - Jestem wegetarianką, więc lubię wszelkie zieleniny. Wolę warzywa, ale nie ma chyba fajnych warzywnych imion. Może burak? - ironizuje.

Oczywiście, nie każdemu mogą podobać się książki Sowy. Jak więc zareaguje, gdy usłyszy jakieś złe słowa, na przykład określenie "szlachetny tombak"? Zapewnia, że ma bardzo kiepski słuch na takie opinie. Choć predyspozycje muzyczne pozwoliły na przyjęcie do Państwowej Szkoły Muzycznej w Stalowej Woli. Przez kilka lat taszczyła skrzypce. Czasem, gdy nie opanowała gamy, po drodze do szkoły chowała z koleżanką skrzypce pod starą "syrenką" i obie pannice szły podziwiać sklepowe wystawy. Wydało się to dopiero po ukończeniu szkoły.

Czy miała w planie napisać od razu owocową trylogię, czy zaczęła niespodziewanie od jednej książki? - Wszystko zaczęło się dość niespodziewanie, od Maliny. Ale potem pojawiły się inne oburzone owoce, Wiśnia, Jagoda - wspomina.

Książkowy świat

- Pisarstwo jest sposobem na życie, zarobkowaniem czy jakąś nieodpartą potrzebą wewnętrzną? - zapytaliśmy. - W pierwszej kolejności nieodpartą potrzebą - twierdzi Izabela. Czym najbardziej można zainteresować, w szczególności młodych czytelników? - Obawiam się, że niektórych znieczulonych telewizyjnymi wiadomościami nie rusza już nic. Może przemoc w stylu Tarantino? - odpowiada. Czy pisząc książki stara się opisać piękno tego świata? - Czasem staram się stworzyć świat, w którym sama chciałabym żyć - twierdzi. Czy nie boi się braku nowych literackich pomysłów? - Nie boję się, choć wiem, że kiedyś się wypalę. Wszystko się kończy na tym pięknym świecie - uważa.

Pomysły do swoich książek czerpie z otoczenia? - Rozglądam się wokół, podsłuchuję rozmowy w tramwajach. Poza tym mam gadulskich kumpli i znajomych - przyznaje. Czy ma jakiś wpływ na okładki swoich książek? - Niewielki, nie wiem, co oznacza amorek na okładce Maliny - zapewnia.

- Izabela, czy lubisz marzyć - zapytałem? Odpowiedziała: - Kiedyś lubiłam, w końcu przestałam, bo marzenia się nie spełniały. A teraz? Nie chcę sobie dokładać kolejnych rozczarowań. Dlatego zamiast bujać w obłokach staram się działać. Nie zawsze mi wychodzi, ale przynajmniej próbuję. Jestem typem samotnika, który musi od czasu do czasu zniknąć w swojej jamie. Czasem chciałabym być luzakiem i szpanerem, ale niestety, jestem nieśmiała, trochę zahukana i często zagubiona. Co taka osóbka czuje po postawieniu ostatniej kropki w powieści? Smutek, że czas wracać do burej rzeczywistości. Czasami bohaterowie nie chcą końca i zaczyna się walka.

Wypuści karpia

Jak wydaje zarobione pieniądze, czy starcza ich na jakieś szaleństwa? - Nie są to duże pieniądze, ale na pewno pozwalają na życie. Kupuję mnóstwo książek, często chodzę do kina, na basen lub na łyżwy czy na jogę. Raczej nie oszczędzam. Ot, dość łatwo przyszło, łatwo poszło.

Jak wygląda życie młodej kobietki, która tworzy książkowe postacie? - Niestety nie przypomina życia bohaterów Almodovara - wzdycha. W jej krakowskim mieszkaniu jest nie tylko królik, ale także chłopak. Ten sam od prawie 14 lat. Ma na imię Krzysiek. Też jest ze Stalowej Woli. Podobnie, jak brat Miron też chciał być informatykiem. I nim został. - Ślęczy ciągle przy monitorze, ale czasem daje się namówić na małe szaleństwa. Na przykład uwolnienie kilku karpi. Żeby miały udane święta. Czego serdecznie życzę też czytelnikom "Echa Dnia" - powiedziała nam na pożegnanie i cicho odfrunęła. Jak to Sowa.

O czym są książki Izabeli Sowy?

"Cierpkość wiśni" - jak mówi autorka "pokazuje jałowe życie typowych reprezentantów pokolenia wyżu demograficznego: młodych samolubów, którzy prą naprzód, depcząc i zagryzając wszystko, co stanie im na drodze".
"Herbatniki z jagodami" - ciepła, dowcipna opowieść o czymś, co na ogół jest traktowane jak dopust Boży i katastrofa: o życiowym przełomie. A przecież trzeba czasami zacząć wszystko od nowa. Kiedy wygodna stabilizacja okaże się złudzeniem, sukces - pomyłką, kariera - pułapką, wygrana - przegraną... Dobrze jest wtedy, zwłaszcza jeśli przyjdzie płynąć pod prąd, mieć przy sobie grupkę przyjaciół. A niechby i herbatnika. Choćby jednego.
"Smak świeżych malin" - życie nastolatek, dwudziestolatek i trzydziestolatek w pięknym kraju Europy Środkowej, dającym tyle możliwości atrakcyjnym syrenom, obdarzonym przez naturę i doświadczenie gumowym kręgosłupem, skórą nosorożca oraz łokciami z hartowanej stali.
"Zielone jabłuszko" - połowa lat osiemdziesiątych. Bajklandia - miasto rowerów, tak jak cała Polska pogrążone w kryzysie i szarej beznadziei. Ania Kropelka mieszka w małym domku. Razem z prababcią, babcią, dziadkiem i kotem Dziurawcem czeka na mamę, której udało się wybyć z Polski. O takiej ucieczce za ocean marzy większość mieszkańców Bajklandii. Reszta biernie czeka na cud. Ania nie chce wyjeżdżać. Dla niej Bajklandia to miejsce wyjątkowe. Być może dlatego, że nie zna innych (ze strony internetowej "Pętla czasu").

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie