Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zalane plony

Ewa Bożek
Pani Irena nie ukrywa, że praca przy warzywach w tym roku kosztowała ją wyjątkowo dużo wysiłku. Pracowała jedną ręką. Drugą nie może poruszać, bo miała wybity bark.
Pani Irena nie ukrywa, że praca przy warzywach w tym roku kosztowała ją wyjątkowo dużo wysiłku. Pracowała jedną ręką. Drugą nie może poruszać, bo miała wybity bark. E. Bożek
Irena Bis z Pysznicy może mówić o prawdziwym pechu. W odstępie kilku miesięcy, przez trwające we wsi prace kanalizacyjne, dwa razy zalało jej pole.

Prawie wszystkie plony nadawały się wyłącznie do wyrzucenia.
Kiedy Irenie Bis z Pysznicy w powiecie stalowowolskim pierwszy raz zalało pole, chciała odszkodowania. Bezskutecznie próbowała odzyskać pieniądze za stracone plony.

- Szybko dałam sobie spokój. Żal był zalanych pomidorów, kapusty, marchewki i kopru, ale pomyślałam, że szkoda mojego zdrowia i nerwów na to wszystko, bo żadne interwencje nic nie dały. Ale kiedy za kilka miesięcy zalało mi pole drugi raz, to sprawę w swoje ręce wziął zięć - mówi pani Irena.

WODA PRZYKRYŁA PLONY

Dokładnie 11 maja rano sąsiadka zawołała panią Irenę, żeby zobaczyła, jak wygląda jej kawałek pola z warzywami. - Woda wszystko przykryła. Można było kajakiem pływać. Wszystkie plony do wyrzucenia - relacjonuje.
W Pysznicy trwa budowa kanalizacji. Tuż obok pola Ireny Bis stał agregat, który wypompowywał wodę z gruntów pod ziemią. Sprzęt postawiła ekipa pracująca nad budową kanalizacji. - Okazało się, że ktoś uszkodził węże, przez które szła woda wypompowywana z gruntów. Zamiast płynąć dalej, dostała się na pole - przyznaje Ryszard Szado z Urzędu Gminy w Pysznicy.

Irena Bis mówi, że takie właśnie wytłumaczenie usłyszała, ale kiedy rozmawiała z kierownikiem pracującej ekipy, dowiedziała się, że skargę może jedynie rozpatrywać prezes Hydrogeowiert w Przemyślu, firmy, która wykonuje kanalizację we wsi.
- Napisałam pismo i oceniłam straty na 500 złotych. Nie dostałam żadnej odpowiedzi. Kilka razy byłam u kierownika, aż ten mi w końcu powiedział, że sprawę przekazał do Przemyśla, ale żadnej odpowiedzi nie ma - wspomina pani Irena.
W Urzędzie Gminy usłyszała, że jeśli firma nie odda pieniędzy za szkody, to ze sprawą trzeba będzie pójść do sądu.
Jak mówi, nie chciała się poniewierać, pierwsze nerwy jej minęły. Posiała nowe warzywa. Wyhodować wszystko od nowa nie było łatwo. Cały czas ma problemy z barkiem, wybiła go w marcu i nastawiany miała pod narkozą. Dlatego praca przy warzywach wiele ją kosztowała, bo plewiła tylko jedną, zdrową ręką. Córka kupiła jej specjalną, krótką motykę, dzięki której łatwiej było jej plewić grządki.

DRUGIE ZALANIE

- I już bym nigdzie nie szła, gdyby nie to, że we wrześniu całe pole z warzywami znowu zalało. Nie udało się uratować prawie niczego. Woda na polu stała przez tydzień. Cały czas było błoto, dopiero kilka dni temu na nie weszłam. Pognite cukinie, pomidory, ani śladu po koperku. Ziemniaki, owszem, część wykopałam. Leżą w piwnicy, ale szybko gniją i tylko dla zwierząt się nadają. A tak to prawie wszystko poszło do gnoju - mówi rozżalona. - A tyle pracy i wysiłku mnie to kosztowało! Wstawałam o piątej rano, przed upałami, żeby wszystko wyplewić. W życiu bym tego nie robiła, gdybym wiedziała, co się stanie.

Drugi raz zalało ten sam kawałek pola 14 września. To był dzień odpustu parafialnego. Sąsiadka wspomina, że tego dnia szła do kościoła na mszę na 8 godzinę, a kiedy wracała po godzinie, to na polu zobaczyła już tylko taflę wody.
- Wiedziałam, że cały czas ekipa wypuszcza wodę na ugory, niedaleko mojego pola, ale myślałam, że gdyby groziło zalaniem, to ktoś dałby mi znać, żebym wcześniej wszystko z grządek powyrywała i powycinała. Alarm podnieśli ludzie, którzy zobaczyli, że odpompowywana z gruntów woda przedziera się na działki budowlane. Wtedy rury z wodą puścili do rzeki - usłyszeliśmy. - Od razu poszłam do kierownika. Odpowiedział, by przyjść jutro. Przyszłam następnego dnia, a jego nie było. Nie mogłam spać po nocach, tyle pracy znowu na marne. Zięć się wściekł, powiedział, że to już za wiele i zabrał się za całą sprawę sam - mówi 68-latka z Pysznicy.

PROSTO DO PREZESA

Zięć pani Ireny zwrócił się z problemem bezpośrednio do szefów Hydrogeowiertu w Przemyślu. Zadzwonił. Wyjaśnił sprawę. Na miejsce przyjechał prezes. Razem z nim był specjalista, który wycenił straty.

- Nie ukrywam. Zwrócili tyle, ile powiedziałam. A warzyw kupię za to na pewno więcej. Ale w końcu w tym wszystkim nie o to chodzi. Tutaj na własnym polu miałam, bez sztucznych nawozów, ekologiczne. Na rynku czy w sklepie owszem, kupię, ale nikt mi nie powie, że to takie samo, jak z własnego pola - mówi na koniec.
Poszkodowana wreszcie dostała pieniądze za straty na dwukrotnie zalanym polu, ale nie ukrywa, że gdyby nie jej upór i pomoc zięcia, który w końcu zabrał się za sprawę, nie dostałaby niczego.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie