Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wolontariat może zarazić

Zdzisław Surowaniec
Justyna z panią Madzią, która lubi pluszowe zabawki.
Justyna z panią Madzią, która lubi pluszowe zabawki. Z. Surowaniec
Studentka jako wolontariuszka odwiedza kobiety w Domu Pomocy Społecznej. Przynosi im radość, a sama uczy się pokory i cierpliwości.

Stalowa Wola, wczesne popołudnie. Drobna, czarnowłosa dziewczyna idzie od strony ogrodu jordanowskiego po ośnieżonym chodniku do Domu Pomocy Społecznej. Za chwilę na jej widok uśmiechnie się kilka kobiet, które odwiedzi. Jest aniołem, osładzającym starość.

Justyna Kramarska zawstydza się, kiedy słyszy komplementy. Jako wolontariuszka odwiedza kobiety. Ma z tego wielką satysfakcję. Ma uśmiech wesołego dziecka, kiedy siada przy kobietach, które niekiedy są w takim stanie, że za chwilę zapomną, co do nich mówiła. Ale wchodzi w niezwykły świat starych ludzi, przy których - jak mówi - można się nauczyć szacunku do życia.

Jedno z najbardziej niezwykłych przeżyć jest związane z panią Zofią. Justyna poznała ją w ubiegłym roku. To była kobieta, która do nikogo się nie odzywała, choć mieszkała w jednym pokoju z innymi kobietami. Zamknęła się w swoim świecie. - Mówiłam do niej ciągle, a ona nic. Między nami była bariera - przyznaje Justyna. Pewnego dnia zdarzyło się, że jej sąsiadki wyszły i Justyna została tylko z panią Zofią.

PĘKŁA BARIERA

- Zaczęłyśmy razem rozmawiać. Odpowiadała na moje pytania. Miała duże trudności z mówieniem. Musiałam wychwytywać poszczególne słowa. To był dla mnie szok, że ona zaczęła do mnie mówić. Opowiadała, co lubi jeść. Bo o takie podstawowe sprawy trzeba pytać ludzi i wtedy zaczynają się otwierać. Mówiła, że miała męża, że nie mieli dzieci i dlatego teraz nie ma nikogo. Była sama w domu, miała problemy z utrzymaniem siebie. Dlatego przyszła tutaj. Opowiadała, jaka była w młodości, gdzie mieszkała, jak zakochała się pierwszy raz, że bardzo lubiła tańczyć, kiedy była młoda. Takie normalne, ludzkie rzeczy - wspomina Justyna.

Pani Zofia umarła w ubiegłym roku podczas wakacji, kiedy Justyna była w swoim domu pod Przemyślem. - Miałam wielki żal do opiekunów, że mnie nie powiadomili o tym, chociaż ich prosiłam. Kiedy przyjechałam tutaj, weszłam do pokoju i zobaczyłam puste łóżko po pani Zosi. Bardzo to przeżyłam. Nawet teraz jest mi smutno, kiedy o tym myślę. Najbardziej się z nią zżyłam, najbardziej mi na niej zależało. I teraz muszę odszukać drugą osobę, która zastąpi mi panią Zosię - przyznaje Justyna.

Dla pani Ireny przyjście Justyny to powód do radości.
(fot. Z. Surowaniec)

Teraz chodzi do kilku osób. - Najbardziej lubię panią Olę. Nie mówi w ogóle po udarze mózgu. Ale rozumie, co się do niej mówi. Kiedy opowiadam coś smutnego, to płacze. Ma duże wahania nastrojów, raz jest wesoła, raz smutna. Kiedy jest smutna, nie mogę trafić w jej bolesny punkt, nie mogę powiedzieć czegoś, co ją urazi, bo będzie długi płacz i nie uspokoję jej. Dlatego opowiadam, jak mi się spało, nieraz sobie potańczymy. Jest bardzo miło - wspomina z uśmiechem czarnowłosa studentka.

BYĆ KONSEKWENTNYM

Jej wizyty są uzależnione od tego, jak układają się jej studia, czy ma jakieś zaliczenia, czy ma czas. Ale u kobiet jest dwa, trzy razy w tygodniu. Dyrektor domu Jan Gorczyca przestrzegał wolontariuszki, żeby były konsekwentne w tym, co robią. Żeby nie było tak, że będą chodzić dwa tygodnie, a potem zostawią kobiety i nie przyjdą. Mówił, że trzeba być konsekwentnym, bo jak twierdził Mały Książę, odpowiada się za to, co się oswoiło.

- Są osoby, które nawet nie mają świadomości, że są święta, bo tak są chore. Ale są i takie, które bardzo odczuwają, że nie mogą być w domu w świąteczny czas, tylko muszą być tutaj, i są z tego powodu smutne. Wtedy najtrudniej jest im złożyć życzenia - Justyna snuje refleksje.

I właśnie z ostatnich świąt Justyna ma wzruszające wspomnienie. - Po spotkaniu opłatkowym poszłam do pani Oli, podzieliłam się z nią opłatkiem i ona przypomniała sobie, że ten opłatek ma taki sam smak, jak przed laty, kiedy święta spędzała w domu, kiedy była sprawna i wszystko było na jej głowie. Obie się popłakałyśmy. To było coś pięknego - rozczula się Justyna.

Kobiety różnie tłumaczą, czemu są w Domu Pomocy Społecznej, kiedyś nazywanym domem starców. - Niektóre osoby wylewają żal na rodzinę, że tu są, mają pretensje do całego świata. A są też takie, które tłumaczą, że ktoś nie ma czasu się nimi zajmować, że córka pracuje, a ona wymaga opieki - opowiada Justyna. Nie spotkała nikogo, kto przychodziłby do tych osób, do których ona przychodzi.

SPRAWDZONE SPOSOBY

Justyna ma sprawdzony sposób na poprawienie nastroju kobietom. - Trzeba je często chwalić, żeby były zadowolone - zdradza tajemnicę. Dużą satysfakcję daje im wykonywanie prac plastycznych, malowanek, wyszywanek. To dla nich może być celem życia, że mogą robić coś, co się spodoba innym i przyda - zauważa Justyna.
Młodziutka wolontariuszka przychodzi tylko do kobiet. - Z kobietami jest mi wygodniej rozmawiać, mamy wiele wspólnych tematów - przyznaje. A kobiety radzą jej, żeby była mądra i uważała na chłopaków, bo można mieć z nimi problemy, o czym niektóre mówią na własnym przykładzie.

- Są czasami kobiety o takich charakterach, że jest bardzo ciężko porozumieć się z nimi. Jednak nie można się zrażać. Trzeba zastosować odpowiednią taktykę. Przede wszystkim trzeba mieć chęć przebywania z nimi - radzi Justyna.

Czy starość może przerażać? - Dobre pytanie. Jeżeli patrzeć na czyjeś cierpienie, to tak, może przerażać. A jeżeli patrzy się na radość, to nie - uważa Justyna. I snuje refleksję: - W życiu nie ma czasu na zatrzymanie się, na refleksje, nawet nad sobą. A tutaj, przy tych kobietach, można się zatrzymać. Tu można się nauczyć szacunku do życia.

DLACZEGO TU?

- Najczęściej kobiety pytają, dlaczego tu są, w tym domu. I tak w kółko - zauważa Justyna. Nie wszyscy się nadają do rozmawiania z nimi. - Tu trzeba mieć dużo cierpliwości, trzeba ją w sobie wypracować - Justyna mówi ze swojego doświadczenia. - Jestem osobą dość cierpliwą, ale czasami mam chęć wybuchnąć. Ale nie mogę tego zrobić, muszę być cierpliwa. Uczę się tej cierpliwości. Na przykład rozmawiam z panią Helą, a ona nie pamięta, co powiedziała przed chwilą. To jest nauka cierpliwości, bo muszę powtarzać kilka razy to samo.

Ale kontakt z tymi kobietami działa na Justynę ożywczo. - Wracałam od nich do akademika i koleżanka pytała mnie: "Co ty jesteś taka wesoła?". I zaczęła chodzić ze mną jako wolontariuszka. Weszła tu bardzo smutna, a wróciła radosna. To jest coś pięknego. Przychodzeniem tutaj można zarażać innych. Wolontariatem można innych zarazić - mówi uskrzydlona Justyna.

Z uskrzydleniem, z wesołymi iskierkami w oczach, jest dla starszych kobiet jak świeży powiew z wielkiego świata, gdzie kiedyś same biegały i przeżywały radosne chwile.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie