Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Dramat pacjentów w Stalowej Woli

Zdzisław Surowaniec
Strajkujące pielęgniarki przebywały w zadymionej papierosami świetlicy.
Strajkujące pielęgniarki przebywały w zadymionej papierosami świetlicy. Z. Surowaniec
Po raz pierwszy w historii szpitala w Stalowej Woli pielęgniarki zostawiły pacjentów na pastwę losu. Po zarządzonej ewakuacji doszło do porozumienia.

- Pielęgniarki przesadziły z tym strajkiem - ocenił ordynator jednego z oddziałów w szpitalu w Stalowej Woli, kiedy rano wszystkie kobiety odeszły od pacjentów i zostawiły ich na pastwę losu.

To miał być cios w dyrektora. Do tej pory domagające się wyższych pensji pielęgniarki zapewniały minimalną obsadę na oddziałach. Rozmawiały z dyrektorem, chciały zarabiać o 750 złotych więcej i ani grosza mniej. Dyrektor, mimo że kasę szpitalną ogołocili lekarze po ostatniej niebotycznej podwyżce (dostali 1500 złotych), proponował pielęgniarkom najpierw 325 złotych, potem podniósł stawkę na 350, a ostatnio zaoferował im o 400 złotych więcej. Gdyby się zgodziły, średnia pensja stalowowolskich pielęgniarek stałaby się jedną z największych na Podkarpaciu w tej grupie zawodowej. Kobiety naradziły się i powiedziały, że to za mało.

GRUBE SŁOWA

W czwartek, kiedy po serii nieudanych rozmów starosta nie chciał już rozmawiać z pielęgniarkami i odesłał je do dyrektora szpitala Edwarda Surmacza, szefowa Związku Pielęgniarek i Położnych Wiesława Wojtala powiedziała do dziennikarzy: - Chamstwo starosty jest nie do pojęcia!

Wczoraj wszystkie pielęgniarki nie podjęły pracy. Szoku nie mogła ukryć rzecznik szpitala Zofia Dłużniak. W przesłanej dziennikarzom informacji napisała: "Pielęgniarki w sposób niezapowiedziany o godzinie 7 odeszły od łóżek pacjentów".

Rozpoczął pracę zespół kryzysowy. Starosta Wiesław Siembida pojechał do wojewody, prosić o pomoc przy ewakuacji pacjentów. Dyrektor Edward Surmacz porozlepiał na drzwiach szpitala pisma z informacją o rozpoczęciu wygaszania szpitala, stopniowego zamykania i likwidacji oddziałów. Wyraził ubolewanie, że doszło do takiej sytuacji "wskutek nieprzejednanej decyzji strajkujących pielęgniarek".

TELEFONY DO RODZINY

W szpitalu zaczęły grzać się telefony. Lekarze rozpoczęli wypisywanie do domów pacjentów, którzy mogli samodzielnie się poruszać. Ludzie wydzwaniali do rodzin, żeby po nich przyjechali. Spotkaliśmy Tadeusz Kubisia, jak schodził z oddziału okulistyki, z przepaską na oku. Wspomniał, że rano kilka osób było przygotowanych do operacji oczu i usłyszeli, że operacji nie będzie. - To, co pielęgniarki wyprawiają, to karygodne - mówił, idąc do auta. Także na kardiologii inwazyjnej Andrzej Karbarz był przygotowany do koronarografii i został odesłany do domu. Do rodzącej kobiety trzeba było awaryjnie wołać laborantkę z uprawnieniami, bo położne poszły strajkować.

Sądne dni przeżywały kobiety na pogotowiu. Tu zapędzali się ludzie i wyładowywali gniew. - Zadzwoniła do mnie sąsiadka, żebym po nią przyjechał. Powiedziała, że ma rozrusznik serca. Gdzie ona jest? - pytał starszy mężczyzna. Nie wiedział gdzie się ma się udać.

ŁZY GORYCZY

Tą sąsiadką była Urszula Szeląg. Leżała na łóżku, ale była już ubrana do wyjścia. Rozpłakała się. - Nie mam rodziny, jestem sama. W domu nie mam nic do jedzenia. Renty mam tylko osiemset złotych - użalała się cicho.

Obok niej niedosłysząca Józefa Zawół, odmawiająca różaniec, prosiła, żeby jej głośno powiedzieć co się stało. - Nigdzie stąd nie pójdę. Nawet gdyby była ewakuacja - powiedziała z lękiem w oczach.

Pielęgniarki siedziały w świetlicy oddziału dermatologii, zadymionej od papierosów i dusznej od przebywania tu ponad dwustu kobiet. Były nieprzyjaźnie nastawione do dziennikarzy prasowych, z entuzjazmem przyjmowały tylko dziennikarzy telewizyjnych. Kiedy im powiedzieliśmy, że dyrektor zarządził ewakuację, powiedziały, że nie uwierzą, dopóki nie zobaczą tego na piśmie. Mimo tego, że sto metrów dalej w szpitalu rozgrywał się dramat pacjentów.

POCZUŁA SIĘ UDERZONA

Kiedy próbowaliśmy zrobić zdjęcie pielęgniarek w świetlicy, jedna z kobiet ręką zasłaniała obiektyw. Kiedy dziennikarz odepchnął jej dłoń, zaczęła pokrzykiwać, że została uderzona. Histeria sięgnęła zenitu.

W piątek wieczorem zwołana została nadzwyczajna sesja Rady Powiatu. Trwała kwadrans, bo… problem znikł. Dyrektor poinformował o podpisanym z pielęgniarkami porozumieniu. Przyjęły warunki podwyżki płac o 400 złotych netto - czyli do ręki. Podobno dyrektor ustąpił na tyle, że nie uzależniał kolejnych podwyżek od spłaty przez szpital zadłużenia.

Kiedy dyrektor Edward Surmacz wychodził z sesji, był uśmiechnięty i wyraźnie zadowolony. - Przyjęły warunki, jakie im proponowałem od dwóch tygodni - powiedział.

Na poniedziałek pielęgniarki zwołały konferencję prasową i wtedy prawdopodobnie wytłumaczą, kto tu ich zdaniem jest zwycięzcą.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie