Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Stalowowolanin na safari w Namibii

Zdzisław Surowaniec
Gratulacje za trafioną zebrę.
Gratulacje za trafioną zebrę. archiwum Waldemara Polehojki
Myśliwy ze Stalowej Woli polował w afrykańskim buszu. Został królem polowania, a największym trofeum było trafienie w antylopę elanda.

Waldemar Polehojko, myśliwy ze Stalowej Woli, poleciał do Namibii na safari. Myślał o upolowaniu antylopy, może guźca. Kiedy z lotniska jechał do obozu, omal nie stracił życia właśnie przez wielkiego guźca, który wybiegł na drogę i wpadł pod auto.

- Jechaliśmy z grupą myśliwych i przewodnikiem asfaltową, prostą drogą przez busz. Na siedemset kilometrów miała tylko z pięć zakrętów. Mijało się jedno auto na godzinę - opowiada pan Waldemar. Nagle z buszu, wprost pod koła busa, wyleciał dorodny, sześćdziesięciokilogramowy guziec.

- Mieliśmy szczęście, że to było czołowe zderzenie, bo autem nie zakręciło - ocenia. Zwierzę przypłaciło życiem spotkanie z cywilizacją. Nowoczesna motoryzacja także poniosła klęskę przy zderzeniu z dziką, afrykańską przyrodą. Auto nie było zdolne jechać dalej. Po myśliwych przyjechał inny pojazd. - Poczułem się wtedy, jakby mi było darowane życie. Byliśmy o krok od katastrofy, jechaliśmy bardzo szybko, aż 140 kilometrów na godzinę - uważa pan Waldemar.

Piękny okaz oryksa.
(fot. archiwum Waldemara Polehojki)

WYMARZONY POWRÓT

Na safari do Namibii pojechał drugi raz. O pierwszej podróży na południe tego kraju mówił, że była to jego wymarzona wyprawa. Przywiózł z sobą kilka trofeów. Wrócił zakochany w afrykańskim klimacie. Tym razem trafił na północ Namibii.

Namibia to niesamowity kraj kontrastów i przestrzeni. Od zachodu otulony Atlantykiem, od wschodu pustynią Kalahari. Północna granica to rzeki Okavango i Zambezi, południowa - rzeka Pomarańczowa. Słońce świeci tu 350 dni w roku.
Pan Waldemar trafił na afrykańską zimę. Ale w odległości czterystu kilometrów od równika panował upał, żar lał się z błękitnego nieba. Farma, gdzie się zainstalowali, był na wysokości 1700 metrów nad poziomem morza. To niemal tyle, ile ma Giewont, którego szczyt jest na wysokości 1894 metrów. W obozie nie było takich luksusów jak za pierwszym razem. Nie było basenu, ale były za to otwarta przestrzeń, piękne łowisko, busz bez ogrodzeń.

Przewodnikiem naprowadzającym pana Waldemara do zwierzyny był czarnoskóry, trzydziestopięcioletni Namibijczyk o imieniu Ilifa. - Czytał na piasku ze śladów zwierząt. Jakby książkę czytał - zachwyca się polski myśliwy. Wiedział, przed iloma minutami przeszło stado, na podstawie tropów, przewróconych kamyków czy złamanych traw zgadywał, jakie to były zwierzęta.

CZEKAŁ NA ELANDA

Marzeniem pana Waldemara było tym razem ustrzelenie elanda. To największa i najbardziej płocha antylopa, o skręconych rogach. Poza tym miał pozwolenie na ustrzelenie impali, gnu, oryksa, zebry i guźca. Dostał świetną broń, winchestera 338 magnum, kaliber 8,58 milimetra.

Myśliwy polujący na safari płaci za zabicie każdej zwierzyny. Ale płaci także wtedy, kiedy tylko zrani zwierzę i ono, krwawiąc, ucieknie. Strzela się więc do zwierzęcia stojącego nieruchomo, a nie do biegnącego. Sztuką jest podejść tak blisko do czujnego stada, aby celnie strzelić.

Pan Waldemar przekonał się, że Ilifa jest doskonałym tropicielem. - Miał starą lornetkę, przy której moja była jak mercedes przy syrence. A jednak widział przez nią więcej niż ja - wspomina. "Jak ty to widzisz?" - pytałem go, kiedy dostrzegł ogon antylopy - dziwił się nasz myśliwy.

Do stada antylop trzeba się było skradać na kolanach i leżeć w trawie, aż wiatr się zmieni i będzie wiał od zwierząt. - A słońce paliło, było niemiłosiernie gorąco. Czasami, leżąc, trzeba było delikatnie odsuwać jakąś gałązkę, żeby obserwować zwierzęta, zanim się podeszło bliżej - opowiada. Klimat był tak gorący, że supermyśliwskie buty, jakie otrzymał ze Stanów Zjednoczonych, rozleciały się po kilku dniach. - I musiałem chodzić w adidasach - przyznaje.

UWAGA NA PIASEK

Czasami podchodzenie trwało cztery godziny. Nie wolno było przecierać okularów czy soczewek lornetek szmatką. Wszędobylski czerwony piasek miał tak ostre ziarna, że porysowałyby szklaną powierzchnię. Można było tylko dmuchać.

Jednak szczęście panu Waldemarowi sprzyjało. Pierwszego dnia ustrzelił impalę i gnu. Na drugi dzień ze strzelby wspartej na ramieniu czarnoskórego przewodnika strzelił prosto w komorę, czyli w serce elanda, ważącego dziewięćset kilogramów samca. - To była potężna sztuka, coś niesamowitego - zachwyca się pan Waldemar. Jak się okazało, kula przeszła przez całe ciało antylopy i wyleciała. To był majstersztyk. Ciężkie ciało zwierzęcia o jasnej sierści, z krętymi rogami na łbie, załadowano na auto dzięki wyciągarce. A potem udało się trafić w cętkowaną zebrę i antylopę oryks o rogach długich jak szpady.

Tego dnia pan Waldemar został królem polowania. Podczas wieczornego bankietu koledzy odprawili rytuał. Na cześć Waldemara krzyczeli najpierw "Darzbór!", a potem "Niech żyje król!". Pokrzykiwali pod afrykańskim niebem, aż się echo po buszu roznosiło.

Ten okrzyk bardzo spodobał się Niemcowi, do którego należał obóz. Aż sobie zapisał te słowa po swojemu, w niemieckiej transkrypcji, i pokrzykiwał po polsku, ku uciesze Polaków.

ANTYLOPY PRZYJADĄ

Upolowane zwierzęta zostały w Afryce. Przyjadą specjalnym transportem i zostaną wyprawione. I tak jak poprzednie trofea, zawisną w domu pana Waldemara, stojącym na skraju sosnowego lasu. Będzie się można nimi pochwalić przed znajomymi, będą przypominać cudowne dni, spędzone na safari pod afrykańskim słońcem.
- Na pewno znowu pojadę na safari - rozmarza się pan Waldemar, który zachorował na nieuleczalną chorobę - polowanie na afrykańskie antylopy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie