Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byli małżonkowie walczą o mieszkanie

Zdzisław Surowaniec
Pani Wiesława chciałaby mieć na spółkę z córką ten mały pokój.
Pani Wiesława chciałaby mieć na spółkę z córką ten mały pokój. Z. Surowaniec
Byli małżonkowie toczą bój o to, kto ma się wynieść ze wspólnego niegdyś mieszkania w bloku. Na razie sąd przyznał mieszkanie mężczyźnie.

Wiesława poznała swojego przyszłego męża na pielgrzymce do Częstochowy. Po pół roku byli już małżeństwem. - Pięć lat było dobrze - wspomina. Po 16 latach od ślubu wniosła pierwszy pozew o rozwiązanie małżeństwa. Teraz siedzi w domu i boi się, że były mąż ją wyeksmituje.

Lipa to spora wieś w powiecie stalowowolskim. Co rzadko się na wsi zdarza, jest tu kilka bloków. Z zewnątrz bloki wyglądają nieciekawie, na ścianach nie ma nawet tabliczek adresowych. Kiedy chciałem się dowiedzieć, który to jest blok numer 20 przy ulicy Leśnej, kilka osób zapytało "a o kogo mi chodzi?". Kiedy podałem nazwisko, wskazywali na blok, który poszukiwałem.

BEZ PRĄDU I GAZU

- Nie ma prądu, nie ma gazu, nie ma ciepłej wody, myję się w zimnej wodzie. Nie mogę oglądać telewizji, nie mam wstępu do piwnicy. Były mąż wszystko mi odłączył - mówi pani Wiesława. Cudem uniknęła eksmisji. Komornik już się zabrał za wynoszenie jej rzeczy, z rozpędu wynosił także rzeczy należące do córki. Na szczęście sąd wstrzymał eksmisję.

Prawo do mieszkania sąd przyznał jej byłemu mężowi. Oparł się na jej deklaracji sprzed kilku lat, kiedy pracowała za granicą i powiedziała, że do Polski nie wróci. Ale wróciła, jest bez pieniędzy i nie stać jej na wynajęcie adwokata, który by jej pomógł dojść sprawiedliwości. Ta sprawiedliwość to dla niej możliwość zamieszkania w mniejszym pokoju niegdyś wspólnego mieszkania i korzystania z kuchni i łazienki.
Małżonek Wiesławy miał i ma nisko płatną pracę w nasycalni podkładów kolejowych. Wiesława twierdzi, że to ona, ze sprzedaży nieruchomości otrzymanej od swoich rodziców, wykupiła mieszkanie spółdzielcze na własność. Byle jakie zarobki męża i jej były dla niej impulsem do poszukania lepiej płatnej pracy za granicą.

WPADAŁA DO DOMU

Wyjechała do Włoch, gdzie opiekowała się starszą osobą, potem do Niemiec. Przebywała tam od trzech miesięcy do pół roku i wpadała na krótko do domu w Lipie. Twierdzi, że za zarobione tam pieniądze mogła urządzić mieszkanie, położyć płytki ceramiczne na podłodze w przedpokoju, kupić meble, urządzić łazienkę. Zapewnia, że pod jej nieobecność córką opiekowała się teściowa. - Kiedy wracałam do domu, musiałam spłacać zaległości, za czynsz, za telewizor, za wszystko. Nawet to, co mąż przegrał w piramidę - zwierza się.

W 2002 roku kobieta wyjechała do pracy, do Irlandii. W lipcu 2003 roku wniosła pozew o rozwód. Sąd oddalił powództwo z uwagi na dobro małoletniej córki, nie zgodził się również na zniesienie wspólnoty majątkowej. Rozwód udało się jej wreszcie uzyskać w listopadzie 2006 roku, bez orzeczenia o winie. I wyjechała do Irlandii.

Na wniosek męża Wiesławy, sąd zajął się podziałem majątku dorobkowego czyli mieszkania o powierzchni 51 metrów kwadratowych, wycenionego na 40 tysięcy złotych. Postanowienie było dla Wiesławy szokiem. Sąd przyznał mieszkanie w całości na własność jej mężowi, ponadto miał jej wypłacić połowę ceny mieszkania, czyli 20 tysięcy złotych. Nakazał Wiesławie "wydanie mieszkania", czyli opuszczenia go, bez prawa do lokalu socjalnego.

POTRZEBY MIESZKANIOWE

Czemu tak się stało? Bo, jak napisał sąd w uzasadnieniu do postanowienia z września ubiegłego roku, "przeanalizował ich sytuację materialną i bytową, uwzględniając w szczególności ich potrzeby mieszkaniowe". Sąd ocenił, że Wiesława od pięciu lat przebywa w Irlandii, gdzie ma stałą i dobrze płatną pracę.

Sędzia przyznał, że Wiesława deklaruje chęć powrotu do kraju i zamieszkania z córką w mieszkaniu, które należało do wspólnoty małżeńskiej. Ale przypomniał, że kiedy starała się o zniesienie wspólnoty małżeńskiej, deklarowała pozostanie na stałe w Irlandii. Możliwość pobytu na stałe potwierdziła także na potrzeby postępowania rozwodowego przed notariuszem. Zapewniała również, że mieszkanie chce przekazać córce. "Tymczasem jej były mąż od wielu lat, nieprzerwanie, zamieszkuje w przedmiotowym mieszkaniu i nie ma obecnie innych możliwości zaspokojenia swoich potrzeb mieszkaniowych" - stwierdził sąd.
W apelacji złożonej w imieniu Wiesławy adwokat stwierdził, że ma ona stałe zameldowanie w Lipie i nie ma innego mieszkania. Zaproponował, aby ona spłaciła byłemu mężowi połowę wartości mieszkania i aby mieszkanie stało się całe jej własnością. Jednak adwokat, nie mając wówczas kontaktu z przebywającą za granicą kobietą, nie wniósł opłaty sądowej od apelacji i sprawa ugrzęzła w sądzie.

PRZY ŚWIECZCE

Przed kilkoma miesiącami Wiesława zjechała do Polski. Doszło do ostrego spięcia z byłym mężem, który ma pełne prawo do ich wspólnego mieszkania i może w nim robić co chce. - Do niego należy tylko lodówka, którą kupił. Reszta jest moja - mówi Wiesława.

Nocami siedzi w domu przy świeczce. - Teraz jest długo jasno, a poza tym chodzę do koleżanki - tłumaczy. Jej córka wyjechała do Irlandii i szuka tam pracy. Zarobione pieniądze rozeszły się. Nie należy się jej zasiłek dla bezrobotnych, żyje z zasiłku z opieki społecznej. To zaledwie 350 złotych.

- Chodzę na jagody - pokazuje fioletowe palce. Dziennie nazbiera cztery kilo i sprzedaje na skupie po siedem złotych za kilogram. - Ale to ciężka praca. Jagód jest niewiele, bo sucho. W lesie jest bardzo gorąco - narzeka.

A były mąż? Jak twierdzi zakład pracy potrąca mu z pensji czynsz za mieszkanie. A on poszedł mieszkać do domu, który należy do jego siostry. - A ja potrzebuję niewiele. Wystarczyłby mi mały pokój, gdzie wspólnie z córką bym mieszkała - pokazuje pokoik naprzeciwko dużego, którym władałby jej były mąż.

SIEDZI NA WALIZKACH

- Nie idzie się z nim dogadać. Chciałabym, ale nie da się - mówi smutno. - Jak przychodzi do domu, to tylko mnie oskarża - boleje. Wszystko ma spakowane w walizkach, bo wszystko trzyma w małym pokoju. Wyniosłaby się od byłego męża, ale gdyby dostała od niego tyle, żeby kupić jakieś małe mieszkanko. - A za dwadzieścia tysięcy złotych nic nie kupię - mówi i ma rację.

- Nie wiem jak to się wszystko potoczy. Skrótem mówiąc jestem jak bezdomna, a sąd uważa, że jak kiedyś powiedziałam, że rozważam pozostanie za granicą, to powinnam tam wrócić - twierdzi podłamana.

I stara się, aby sąd ponownie zajął się jej sprawą, bo z wielkiego świata zjechała do Lipy. - Ja nie mam do kogo wracać za granicę, chcę tu mieszkać - zapewnia.
Nie udało nam się porozmawiać z mężem Wiesławy. W pracy powiedzieli, że jest na urlopie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie