Osiedle Hutnik II. Nazwa konkretna, współczesna, bez wielkiej fantazji. Za to, jacy patroni ulic tam są! To kwiat polskiego rycerstwa i możnowładztwa - wielkiego hetmana Jana Zamoyjskiego, Koniecpolskiego, Żółkiewskiego, Chodkiewicza, Wiśniowieckiego, Tarnowskiego. Nie stoją przy ulicach pałace, ale pałacyki i dworki - owszem.
PERYFERIE MIASTA
Hutnik II to już peryferie miasta od strony Niska. Ziemia tu piaszczysta, dookoła rosną tylko sosny. Żeby w ogródku urosły kwiaty i cokolwiek innego, trzeba dobrze piach nawozić. Od kilku lat rosną tu domy. Dla niektórych domy są, jak z bajki - ze spadzistymi dachami krytymi ceramiczną dachówką, z kolorowymi elewacjami, najwyżej jednopiętrowe, otoczone płotami z kutych prętów. Inni mogą marudzić na pretensjonalne formy budynków. Ale jest na czym oko zawiesić.
W Hutniku II mieszka się jak na wsi, ale blisko miasta. - Co chwilę przyjeżdżają tu ludzie i pytają, czy można kupić działkę pod dom - stwierdza mężczyzna mieszkający tu od siedmiu lat. Z jego domu jest pięćdziesiąt metrów do sosnowego zagajnika. - Chyba jest tam dużo maślaków - zgaduję. - Oj, dużo! - zapewnia.
Część ulic na tym osiedlu ma już asfaltowe nawierzchnie, a przy nich śliczne lampy uliczne, jakich w mieście nikt nie ma. Aż szkoda, że są tylko tu, w miejscu, gdzie zapędzają się tylko mieszkańcy i ich znajomi. Ludzie, tak są przyzwyczajeni do spokoju, że denerwuje ich, że wraz z nowymi ulicami zwiększa się ruch na drogach, że właściciele samochodów z osiedla Hutnik I zrobili sobie przelotową drogę do Niska i śmigają autami. - Dużo psów ginie pod kołami - mówi kobieta, która prowadzi na smyczy dwa kudłate kundle.
ŚWIĘTY SPOKÓJ
Ludzie w pięknych domach chcą mieć święty spokój. Nawet, kiedy w śnieżny dzień zachodzę do kilku porozmawiać z mieszkańcami dostaje kosza, słyszę, że nie mają czasu.
Piękne asfaltowe ulice są solą w oku dla tych w osiedlu, którzy czekają, aż miasto zdobędzie pieniądze z Unii i zacznie utwardzać piaszczyste nawierzchnie, które w deszczowe dni zamieniają się w błotnistą maź. Najlepiej mają ci, którzy mieszkają w wychuchanych domach, przy asfaltowej nawierzchni i chodnikach z betonowej kostki.
Przeskakuję w inny świat. Przejeżdżam przez niezwykle ruchliwą ulicę Energetyków i wjeżdżam w Miłą, Swoły, Lasowiaków i do końca Słonecznej. To granica miasta. Tu znajduje się cmentarzysko starych, pustych chałup. To domy z sosnowych bali, z poczerniałego drewna, ze śladami urody, takimi jak zwieńczenie dachu z ceramicznej dachówki w formie maszkarona.
Nikt tego nie pilnuje, nie ma potrzeby, nie ma czego ukraść, wynieść. Niektóre zabudowania walą się całkiem, mają powybijane szyby w oknach, pozarastały chwastami, łopianem, którego uschnięte kolczaste nasiona czepiają się ubrania i stają się podróżnikami na gapę.
DWA POTOKI
Kiedyś głośno tu było od tętniącego życia, od ludzi uwijających się po gospodarstwie, od ujadających psów trzymanych na sznurkach, od wszelakiego ptactwa domowego i wróbli przylatujących podkraść kurom ziarna. Kilka kroków stąd płynie potoczek Jelnia i wpada do potoku Barcówka, a ten wlewa się do niedalekiego Sanu. Jak San wylewał, to woda podtapiała ludzi.
- To jest wszystkich i niczyje - mówi filozoficznie o zrujnowanych domach Mieczysław Zawół, który jakimś cudem się pojawia przede mną. - Powymierały wszystkie dziadki, a dzieci powyjeżdżały do Stalowej Woli, do Ameryki - opowiada, stojąc przy walącym się płocie. - O, stąd wszystkie dziadki umarły, a córka siedzi w Ameryce - pokazuje drewnianą chałupę, którą ledwie widać przez uschnięte chwasty, wysokie po dach.
Rosną te chwasty niepokojone przez nikogo, zasłaniają wejście do domu, gdzie kiedyś chodzili ludzie w te i nazad. Odeszli do innego świata, jedni do wieczności, inni do amerykańskiego raju. Domy na ulicy Słonecznej zapadają się. A na ich straży stoi śliczna kapliczka, z obrazem najświętszej Panienki.
BIEGNĄCE BAŻANTY
- To nasza kapliczka - tak ją określa Mieczysław Zawół, mieszkający tu od 35 lat. Ludzie z osiedla kapliczkę wymalowali, ustroili sztucznymi kwiatami. - Kiedyś tu pleban przyjeżdżał raz na jakiś czas, pomodlić się na otarcie łez - lekko ironizuje.
Tym miejscem zachwyca się wiceprezydent Franciszek Zaborowski. Twierdzi, że na wiosnę, kiedy jest eksplozja dzikiej zieleni, jest tu pięknie, zjawiskowo, cicho. Ulicą Słoneczną przebiegają bażanty. Mogą się schronić w starych domach. W roślinach wijących się nad potokami kipi życie, świergolą ptaki, pachną zioła. Ekologiczne, bo wybujały ku słońcu z dala od ruchu.
Być może przyjadą tu kiedyś ludzie, rozwalą drewniane chałupy, postawią za dolary czy euro pałacyki i dworki. I wtedy zacznie się tu nowe życie. I tylko Najświętsza Panienka z wiejskiej kapliczki pamiętać będzie imiona wszystkich, którzy do niej przychodzili po pociechę i po prośbie o lepsze życie.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?