Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Znawcy broni uznali, że rura "Donaldówka", do której wrzucane są petardy, jest niebezpieczna

Zdzisław Surowaniec
"Donaldówka” używana podczas lutowego protestu w Hucie Stalowa Wola.
"Donaldówka” używana podczas lutowego protestu w Hucie Stalowa Wola. fot. Zdzisław Surowaniec
Rura, do której związkowcy "Solidarności" z Huty Stalowa Wola wrzucali petardy, stała się obiektem zainteresowania prokuratury warszawskiej. Rzeczoznawcy uznali, że jest to groźna broń samodziałowa czyli wykona chałupniczym sposobem.

Rura z podpórką i celownikiem jest od kilku lat elementem związkowych protestów. A raczej była, dopóki nie zarekwirowali jej warszawscy policjanci na manifestacji. Pierwotnie rura nazywana była "Luśnią" od nazwiska srogiego wachmistrza z powieści sienkiewiczowskiej trylogii. Luśnia to wojak, który wbił Azję na pal.

Wrzucane do "Luśni" petardy bezpiecznie eksplodowały, w przeciwieństwie do rzucanych pod nogi. Przed kilku laty petarda rzucona w górę na manifestacji przed siedzibą starosty stalowowolskiego, upadła na ramię dziennikarki i eksplodowała przy jej uchu, co spowodowało przykre konsekwencje dla jej zdrowia.
Związkowcy nie kryli się z "Luśnią", a nawet byli z niej dumni. Kiedy nastał rząd Donalda Tuska, przechrzczono rurę na "Donaldówkę". I z takim napisem rura była ozdobą manifestacji pracowników zakładów przemysłu zbrojeniowego w marcu tego roku. Kiedy stalowowolscy związkowcy wracali do domu, jeszcze na ulicach stolicy zostali zatrzymani przez policję. Zabrano im "Donaldówkę".

Sprawa została potraktowana bardzo poważnie. Rurą zajęła się Prokuratura Rejonowa Warszawy-Śródmieście. Właśnie ukazała się ekspertyza znawców broni, którzy uznali, że jest sprawna technicznie i że można z niej strzelać. I że na jej posiadanie nie wydawana jest zgoda. - Jak to taka groźna broń, to możemy jej wyprodukować tysiące sztuk dla wojsk NATO i dla armii krajów wschodnich - ironizuje Kazimierz Rychlak, zastępca szefa hutniczej "Solidarności".

- Nie dostaliśmy wyników badań "Donaldówki", nie byliśmy nawet jeszcze przesłuchiwani w prokuraturze - potwierdza Kazimierz Rychlak. Jego zdaniem rozdmuchiwanie sprawy "Donaldówki" do rozmiarów afery jest szukaniem tematów zastępczych, żeby się prokuratura miała czym popisać, jak świetnie pracuje.

Związkowcy nie zrażeni wynikami warszawskiego śledztwa, wyprodukowali już nową rurę do wrzucania petard. - Być może nazwiemy ją "Kaczorówką" - śmieją się.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie