Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Donaldówka" ze Stalowej Woli nie jest już groźna dla premiera, ale policja i tak jej nie odda

Paweł Nowak
Ta rura była straszakiem na wielu manifestacjach, ale po warszawskiej, okazało się, że jest groźna dla rządu.
Ta rura była straszakiem na wielu manifestacjach, ale po warszawskiej, okazało się, że jest groźna dla rządu. fot. Paweł Nowak
Warszawska prokuratura umorzyła postępowanie w sprawie "Donaldówki" ze Stalowej Woli. Ale metalowa rura, którą w marcu hutnicy z HSW straszyli premiera Tuska, nie wróci do domu. Warszawska policja nie odda "Donaldówki". - Jest groźna - twierdzą mundurowi. - Są śmieszni - odpowiadają związkowcy z Huty Stalowa Wola.

Kazimierz Rychlak, wiceprzewodniczący "S" HSW:

Kazimierz Rychlak, wiceprzewodniczący "S" HSW:

- Jestem zadowolony z takiego zakończenia sprawy, gdyż nie wyobrażam sobie jej dalszego ciągu w sądzie. Ktoś w odpowiednim czasie zrozumiał, że żadnego przestępstwa, ani nawet jego zamiaru nie było.

Stalowowolscy związkowcy z huty nadszarpnęli nerwy policjantom. Nadszarpnęli je zwykłą rurą (kaliber - tajemnica), która miała się okazać zagrożeniem dla rządu, podczas pamiętnej manifestacji w Warszawie 6 marca. Wcześniej solidarnościowcy z Huty strzelali z "Luśni", bo tak rura była wtedy zwana, ile chcieli i nikt z tego nie robił problemu. Nawet jeździli z nią (bo z czym mieli zbrojeniowcy jeździć) do Warszawy i zawsze było to w porządku. Do czasu.

Potraktowali ich jak Talibów

W marcu hutnicy pojechali przypomnieć premierowi, że coś im obiecał. Znów wzięli "Luśnię" na plecy, a na okazję wizyty, przechrzcili ją na "Donaldówkę". Strzelili raz, albo dwa razy pod Urzędem Rady Ministrów i zrobiło się wielkie halo.

- Wracaliśmy do domu, gdy drogę zajechały nam policyjne radiowozy - mówi jeden z uczestników marcowej wyprawy do Warszawy. - Do autokaru wpadli pirotechnicy, wynieśli naszą "Luśnię", a potem zaczęły się wielkie przesłuchania.

"Luśnia", "Donaldówka" jest niczym innym, jak tylko zaspawaną z jednego końca rurą. Wrzucenie petardy do czegoś takiego, powoduje huk i w zasadzie tyle. Sęk w tym, że ochroniarze rządowi dostrzegli w tym broń. Zrobiło się z tego śledztwo, w którym - w normalnym trybie - zostało przesłuchanych sporo ludzi. Powołany do, no właśnie, do czego?, biegły stwierdził, że "Donaldówka" może być tak samo skuteczna, jak moździerz. Prokurator na szczęście nie przyjął terrorystycznej wersji i zaniechał dalszego ścigania nosicieli "Luśni", czytaj "Donaldówki" umarzając postępowanie. - Osoby, które ją obsługiwały, nie miały świadomości, że jest to broń palna - stwierdził Bartosz Tomczak, z Prokuratury Rejonowej Warszwa-Śródmieście.

Strach padł i na flisaków

I byłby to koniec wojennej przygody rury znad Sanu, gdyby nie to, że została zaaresztowana na dobre. Stołeczni policjanci uznali, że w nieświadomych rękach, "Luśnia" może być groźna i zapowiedzieli, że rury nie oddadzą.

- Z "Donaldówką", czy jak ją tam zwał, zawsze jeździliśmy do Warszawy i Bóg wie gdzie. Jak ją nam policjanci zabrali, to musimy zrobić nowszą wersję. Ostatecznie jesteśmy zakładem zbrojeniowym - mówią związkowcy. I niech się stolica teraz nowej "Donaldówki" boi.

Na postępy śledztwa w sprawie "Donaldówki", z niepokojem patrzyli flisacy z sąsiedniego Ulanowa. Oni strzelają ze znacznie większej rury, ba robią to zwykle pod kościołem, albo na większych uroczystościach wyjazdowych. Ich wiwatówka była już nad morzem, ale nigdy nie strzelała w Warszawie. I pewnie dobrze, bo kanonierzy z Bractwa Św. Barbary, musieliby już robić nową armatę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie