Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chór Lasowiacy ze Stalowej Woli zrobił wrażenie na Polonii w Kanadzie

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
Jacek Niemirski otrzymuje prezent od Lasowiaków.
Jacek Niemirski otrzymuje prezent od Lasowiaków.
Pan Bóg miał dobry nastrój, kiedy tworzył ziemię, na której w zachodniej Kanadzie wyrosło miasto Vancouver. Porośnięte cedrami góry, z ośnieżonymi szczytami, podlał Oceanem Spokojnym. I tak powstało jedno z najpiękniejszych miejsc na ziemi.

Mieszkający tu polonusi zaprosili do siebie Chór Lasowiacy ze Stalowej Woli. Niektórzy artyści, przyjmowani niezwykle gościnnie w polskich domach, wożeni do najpiękniejszych zakątków Kolumbii Brytyjskiej, mówili bez ogródek: - To podróż mojego życia.

Vancouver dla Polaków to druga strona ziemskiego globu. Ziemia odkryta przez Brytyjczyków przed dwustoma laty to teraz kwitnąca metropolia bogatego państwa. Tu w latach osiemdziesiątych trafiali Polacy z największej po wojnie emigracyjnej fali. Ryzykowali wiele, ale zostawiali Polskę wygłodzoną stanem wojennym, z półkami, na których królował ocet, brali dzieci pod pachę i wypuszczali się w wielki świat. Wielu się udało.

WYLĄDOWALI W KANADZIE

Jacek Niemirski, przystojniak ze Stalowej Woli, dziś z piękną grzywą siwych włosów, miał szczęście w rodzinnym mieście uczyć się hołubców i kroków w Zespole Pieśni i Tańca Lasowiacy, kiedy kierował nim legendarny choreograf Igo Wachowiak. Z tym zespołem były także związane bliźniaczki Małgosia i Danusia. Jacek ożenił się z Małgosią, Robert Nawisielski zakochał się w Danusi. Obie rodziny dały "za Jaruzelskiego" nogę na Zachód i po tarapatach wylądowały w Kanadzie. Ich nowym gniazdem stało się Vancouver.

Małgosia z Przeworska najpierw trafiła do Włoch. Tam w obozie dla uchodźców poznała Jurka Krupę spod Jarosławia. Wpadli sobie w ramiona, a resztę dokonały dobre wiatry, które poniosły ich do Kanady. Trafili do Vancouver.

Mira - śliczna, elegancka krakowianka i Adaś Suchecki - rodem ze Świętokrzyskiego w czasie komuny znaleźli ciepły kąt w zachodnich Niemczech. Ale kiedy skończyła się niemiecka gościna, razem z dwójką małych synków przyjęła ich Kanada. W Vancouver - uważa Mireczka - jest najlepsze na świecie powietrze, a każdy wyjazd do Polski odchorowuje ciężkim przeziębieniem.

Iwona i Sławek Swiatczakowie są spod Wrocławia. Sławek na początku utrzymywał się w Kanadzie dzięki przeprowadzkom. Dziś ma własną firmę produkcyjną, a Iwona lansuje sprzedaż soku brazylijskiej jagody acai z dorzecza Amazonki. Ich dom przypomina pałacyk. Ania i Rysiu Ślązkiewiczowie stoją mocno na nogach - ona zajmuje się wybielaniem zębów, on specjalizuje się w remontach mieszkań. Swoje miejsce w Vancouver znaleźli także Basia i Jarek Brodowie.

UTRZYMUJĄ ZESPÓŁ

To, co łączy te rodziny, to umiłowanie polskości i związanie się z Zespołem Pieśni i Tańca Polonez, którego choreografami są Jacek Niemirski i jego żona Małgosia. Utrzymanie tego zespołu, gdzie tańczy polonijna młodzież, nie jest łatwe. Polonusi sami wykładają pieniądze na jego utrzymanie, na wynajęcie sali do ćwiczeń, na kupno strojów.

Z zespołem związane są całe rodziny. Z domu Jacka tańczą wszyscy w Polonezie, nawet on sam, kiedy brakuje tancerza na występie, ubiera się w strój i wywija figury na scenie. Adaś Suchecki tańczył w Polonezie, a jak trzeba, to i dziś też wskoczy na scenę. Tańczą jego dwaj synowie Daniel i Filip, a żona Mireczka prowadzi księgowość zespołu. Tańczą dzieci Sławka, Roberta, Jarka, Jurka.

Polonezowi stuknęło właśnie dwadzieścia lat i Jacek Niemirski wymarzył sobie, żeby na jubileusz zaprosić z Polski tych, z którymi ma emocjonalne więzy. Decyzja nie była łatwa, bo wiązała się z utrzymaniem dużej grupy dorosłych osób przez dwa tygodnie. Zaryzykowali i zaproszenie otrzymało dwanaście osób z Chóru Lasowiacy ze Stalowej Woli, prowadzonego przez Piotra Szparę, oraz trójka związanych z Krakusem. A jedną z tych osób był Alojzy Szopa - muzyk przez kilkadziesiąt lat związany z Miejskim Domem Kultury w Stalowej Woli, w okresie, kiedy tańczył tu Jacek.

NIEZWYKLI LUDZIE

Lasowiacy i Krakusi trafili więc w Vancouver do ludzi niezwykłych. Do polonusów, którzy po przyjeździe na obcą ziemię zaczynali od zera. Ale pokochali tę ziemię i ciężką pracą dorobili się domów, samochodów, pozycji w pracy. Utrzymują rodziny, mówią w domu po polsku i wymagają od dzieci mówienia po polsku. I nie zapominają, skąd ich ród, śpiewając: "W słońcu pławią się doliny i gdziekolwiek spojrzysz rad, kraj mej matki, kraj rodzinny kwitnie jak wiosenny kwiat".

Polonijne rodziny podzieliły się z rodakami tym, co miały najlepszego. To sporo kosztowało, ale było dawane z radością. Lasowiacy mogli odnieść wrażenie, że są niemal noszeni na rękach. Podtykano im najsmaczniejsze jedzenie i picie, byli wożeni do najpiękniejszych miejsc. Odpłacali się śpiewem i autentycznym folklorem "made in Poland".

Jak mieszkają polonusi? Jak zdecydowana większość Kanadyjczyków - w jednopiętrowych domach, zbudowanych z drewna. Odległości są tu duże i jak trzeba skoczyć od Mirusi, do Gosi - trzydzieści kilometrów, to nie jest to wiele. Trzeba się tylko dobrze orientować w gęstej siatce dróg, ulic i uliczek.

KONSUL GENERALNY

Śpiewom Lasowiaków przysłuchiwał się konsul generalny Krzysztof Czapla. Jego obecność na ważnym koncercie była znakiem, jakie znaczenie odgrywa Polonez w Kanadzie.

Ukoronowaniem występów Lasowiaków w Kanadzie był ich udział w galowym koncercie, w pięknym, nowoczesnym teatrze w Vancouver. Rozpoczął go polonez na szesnaście par. - Takiego poloneza Vancouver jeszcze nie widział! - cieszył się Jacek Niemirski.

Młodzież z Poloneza - z zespołu reprezentacyjnego, młodzieżowego i dziecięcego - dała z siebie wszystko i zachwyciła publiczność spontanicznością, wspaniałą techniką i żywiołowym wykonaniem tańców polskich, mołdawskich i węgierskich. Także śpiewający i pełni werwy Lasowiacy zostali przyjęci serdecznie. Recenzje mieli bardzo dobre.

Dzień wylotu Lasowiaków do kraju był słoneczny i nostalgiczny. To był koniec wycieczek, wieczornych spotkań z rodzinami, które były nam aniołami stróżami, wspólnych śpiewów, kolacji z łososia, sushi, frutti di mare, popijanych kanadyjskim piwem czy whisky pachnącą żywicą.

Na lotnisku, przed wejściem do hali odpraw, przy ławeczce, na której siedziały olbrzymie maskotki zimowej olimpiady, która odbędzie się w Vancouver, wszyscy objęli się i zaśpiewali na pożegnanie ze łzami w oczach: "Daleko, daleko, za morzem, daleko, przepiękna kraina, kraj rodzinny matki mej".

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie