Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Chorąży Andrzej Trościński z naszego regionu był w grupie ostatnich polskich żołnierzy służących na Wzgórzach Golan

Zdzisław SUROWANIEC, [email protected]
Polacy w bazie, z prawej chorąży Andrzej Trościński.
Polacy w bazie, z prawej chorąży Andrzej Trościński. fot. archiwum prywatne
- Naszym zadaniem było obserwowanie granicy. Głównym problemem byli pasterze z owcami. Wchodzili na pas ziemi niczyjej po stronie syryjskiej. Robili to dla zabawy albo dla schowania się w cień. Kiedy wchodzili sto metrów poza strefę, musieliśmy reagować - opowiada Andrzej Trościński.

Andrzej Trościński

Służba w polskiej bazie w niemiłosiernym upale.
Służba w polskiej bazie w niemiłosiernym upale. fot. archiwum prywatne

Służba w polskiej bazie w niemiłosiernym upale.
(fot. fot. archiwum prywatne)

Andrzej Trościński

Ma 28 lat. Urodził się w Stalowej Woli, mieszkał w Porębach Furmańskich w powiecie tarnobrzeskim. Liceum ukończył w Grębowie. Absolwent Szkoły Chorążych Wojsk Rakietowych i Artylerii w Toruniu. Teraz służy w 16 Pomorskim Pułku Artylerii w Braniewie. Żonaty, ma córkę.

Kontakt z tym młodym żołnierzem był dla nas niezwykły. Otrzymaliśmy od niego maila, że wraca z pokojowej misji z Syrii. - "Echo Dnia" przeglądam codziennie, bo to jedno z niewielu miejsc w Internecie gdzie można dowiedzieć się czegoś o rodzinnych stronach, zwłaszcza tu, w Syrii - napisał Andrzej. Obiecał, że kiedy wróci do Polski, skontaktuje się z nami i opowie o tym, co przeżył podczas misji. Słowa dotrzymał. Do spotkania doszło w jego rodzinnym domu w Porębach Furmańskich koło Grębowa, w powiecie tarnobrzeskim.

DO WOJSKA ZA WUJKIEM

Jak Andrzej przyznaje, do wojska trafił, bo miał tam wujka. A że wujek wyglądał na szczęśliwego z żołnierskiego fachu, postanowił sam spróbować żołnierskiego żołdu. Tym bardziej, że o pracę nie było łatwo, a dobry żołnierz zawsze będzie potrzebny, jak nie w kraju to za granicą.

Los rzucił go daleko od rodzinnego domu, na drugi koniec Polski, do Braniewa koło Elbląga, do 16 Pomorskiego Pułku Artylerii imienia generała dywizji Emila Przedrzymirskiego-Krukowicza. Zabrał tam ze sobą śliczną żonę Bernadettę. Przed dwudziestoma miesiącami urodziła im się córeczka Julcia.
Kiedy dziecko miało roczek przed Andrzejem pojawiła się szansa wyjazdu na pół roku na misję pokojową na Wzgórza Golan, gdzie międzynarodowe wojska rozdzielają dwa skłócone państwa - Izrael i Syrię. - Chciałem pojechać tam z ciekawości, z chęci zobaczenia innego świata, innej cywilizacji. Także, żeby się sprawdzić w innych warunkach - tłumaczy.

Przed wyjazdem było sito czyli badania - od psychologa po sprawdzanie kondycji. Odpadali żołnierze z wysokim ciśnieniem. Ci, którzy się zakwalifikowali, dostali zestaw piętnastu szczepionek. - Na wszelkie plagi egipskie - śmieje się Andrzej. Przygotowanie było bardzo szybkie. Odbyło się w Kielcach, w centrum przygotowań do misji.

PILNOWAĆ I LIKWIDOWAĆ

- Pobyt na misji, to nie były wczasy. Wczasy to może były dwadzieścia lat temu - zapewnia. Teraz było wzmożone pilnowanie bezpieczeństwa. Trzeba było zgłaszać dowództwu każdy wyjazd samochodem.
Wyjechali na sześć miesięcy, przedłużono im kontrakt do ośmiu. Bo mieli nie tylko pilnować obydwu stron, ale także likwidować polską bazę i przekazać ją innym żołnierzom. - Tam była ciężka robota. Był wolny czas, ale była też ciężka praca - zapewnia Andrzej.

Przede wszystkim żołnierze mieli pilnować, aby zwłaszcza Syryjczycy nie przekraczali wyznaczonej granicy. - Sama nasza obecność sprawiała, że nie wchodzili, kiedy widzieli niebieski samochód i żołnierzy w niebieskich kamizelkach. Mogli przekraczać granicę, kiedy mieli zgodę syryjskiego rządu, a my o tym wiedzieliśmy - opowiada.

- Syria i Izrael to są dwie cywilizacje. Między Izraelem i Syrią są ze trzy wieki różnicy w rozwoju. Od strony Izraela biegnie piękna droga, kolczasty płot z czujnikami ruchu, z kamerami. Patrole Izraela jeździły co pół godziny, co godzinę. Izrael pilnował nas czy dobrze wykonujemy zadania - wspomina.

Linie Alfa i Bravo

Syryjskie kobiety były otulone od stóp do głów.
Syryjskie kobiety były otulone od stóp do głów.

Syryjskie kobiety były otulone od stóp do głów.

Linie Alfa i Bravo

Polscy żołnierze służyli na Wzgórzach Golan przez 35 lat. Przez kontyngent przewinęło się ich około trzynastu tysięcy, sześciu zginęło. Pilnowali głównie tego, by żadna ze stron - Izraelczycy i Syryjczycy - nie przekraczała linii demarkacyjnych wyznaczających strefę buforową między oboma krajami. Linia Alfa biegnie od strony Izraela (wyznacza ją monitorowany elektronicznie płot), a Bravo od strony syryjskiej - jest to po prostu rząd beczek. Izraelczycy i Syryjczycy nie mogą zbliżać się na 100 m do linii

WYPATRYWANIE PASTERZY

Po stronie Syrii jest dużo kamieni. Zdarzało się, że przez te kamienie nie można było dostrzec pasterzy z wież obserwacyjnych. Problem z wypatrzeniem pasterzy miały nawet patrole samochodowe, piesze też.

- Tam teren jest zaminowany. Dojście jest przez ścieżki. Pasterze wchodzili tam mimo tego, że były miny. Żołnierze izraelscy grozili im bronią i oni wtedy uciekali. Jeżeli nie uciekali, nawiązywaliśmy łączność z siłami UNDORF i informowaliśmy syryjskie władze o naruszeniu pasterskim - mówi Andrzej.
Wejście owiec na teren linii demarkacyjnej nie było naruszeniem przyjętych zasad, tylko wejście pasterzy stanowiło naruszenie prawa. - Pasterze wchodzili, bo chcieli schować się w cieniu, albo robili to specjalnie na złość. A kiedy jednego dnia ich cofnęliśmy, to zaminowali nam nocą drogę. Co prawda były to atrapy, puste miny, ale nas postraszyli, żebyśmy im dali spokój - tłumaczy Andrzej.

Najgorzej było pełnić służbę po porze deszczowej, kiedy trawa poszła w górę i wszystko przesłaniała. Wyjeżdżali na patrol rano i wracali nocą. Cały dzień w samochodzie, w nieludzkiej temperaturze, dochodzącej prawie do 60 stopni Celsjusza. - To nie było nic miłego. Świeciło bardzo ostre słońce, trzeba było mieć dobre okulary przeciwsłoneczne - pamięta Andrzej.

Z Izraelczykami było nieco inaczej. Mieli ćwiczenia obronne po swojej stronie, dochodzili do linii alfa, ale jej nie przekraczali. Ale żołnierze z misji pokojowej także ich musieli obserwować czy nie przechodzą przez granicę.

JAK Z SUSZARKI

W tamtym regionie było sucho, wiały silne wiatry. Było też tak, że grzało słonce bez wiatru. A jak ruszył się wiatr, to było tak gorące powietrze, jakby ktoś włączył suszarkę - zapewnia Andrzej. W tym tropiku trzeba było zachować szczególną ostrożność przy jedzeniu czegokolwiek. Wszystkie świeże owoce, jakie dostawali, były odkażane. Od mięsa po mleko wszystko przyjeżdżało zamknięte hermetycznie z Włoch.

Był czas na wytchnienie i żołnierze wykorzystywali to na wycieczki. W Izraelu zwiedzali Ziemię Świętą, Kanę Galilejską, Morze Martwe. - Polsce dużo brakuje do Izraela jeśli chodzi o drogi, lotniska - zauważa Andrzej. Zapewnia, że Izraelczycy mają bardzo przyjemne nastawienie do Polaków. Wyczuwa się w nich zachowaniu, że są narodem wybranym i są ponad wszystkimi, ale nie było problemów z rozmawianiem - uważa.

Po stronie syryjskiej zachwycały ich zamki z czasów Saladyna - władcy imperium, wyspy piratów z zamkami. - Wyglądały, jakby się tam czas zatrzymał - zachwyca się Andrzej.

W arabskiej Syrii kobiety są ubrane od stóp do głów. - Nigdzie nie spotkałem kobiety z odsłoniętą twarzą. Nawet kiedy kąpią się, to w ubraniach. Kobiety są siłą roboczą. Na polach z pomidorami czy papryką pracowały tylko kobiety. A Arab stał przy samochodzie i tylko przewoził pomidory, które przynosiły kobiety w beczkach na głowie - widział to na własne oczy.

W SYRII PO POLSKU

W Syrii, w sklepach przy granicy, można się dogadać po polsku. - Zdziwiłem się, kiedy wszedłem do sklepu i usłyszałem "jak się masz?", "co byś chciał kupić". Normalnie można rozmawiać po polsku, tak że wiadomo o co chodzi. Aż miło, że przez trzydzieści pięć lat Syryjczycy nauczyli się polskiego - cieszy się Andrzej

Jego zdaniem nasza polska gościnność jest podobna do tej jaka jest w Syrii. - Mimo że ktoś jest bardzo biedny, ugości, porozmawia - zapewnia. - Mieliśmy codzienny kontakt z miejscową ludnością. To nie było tak jak na wycieczce. Rozmawialiśmy z tymi ludźmi, byliśmy u nich w domach, razem z nimi piliśmy ich herbatę. Pokazywali jak żyją, jakie mają domy, jak wychowują dzieci - Andrzejowi bardzo się to podobało.

- Pojechaliśmy zwiedzać Damaszek - opowiada Andrzej. - Jedziemy drogą, która ma osiem pasów, musimy skręcić z prawego pasa na lewo. Wyciągamy rękę i auta po całej lewej stronie się zatrzymują. W Polsce jest to nie do pomyślenia. Choć kultura jazdy tam, to jest coś strasznego. Jeżdżą jak chcą, bez kierunkowskazów, od wszystkiego jest klakson, nawet do pozdrawiania. Ale nie ma wypadków, tylko ewentualnie drobne stłuczki. Wpuszczają, jeden przez drugiego.

Batalion operacyjny

Andrzej z żoną Bernadettą i córeczką Julią, a na pierwszym planie pamiątka z Syrii – butelka z obrazkiem z piasku.
Andrzej z żoną Bernadettą i córeczką Julią, a na pierwszym planie pamiątka z Syrii – butelka z obrazkiem z piasku. fot. archiwum prywatne

Andrzej z żoną Bernadettą i córeczką Julią, a na pierwszym planie pamiątka z Syrii - butelka z obrazkiem z piasku.
(fot. fot. archiwum prywatne)

Batalion operacyjny

31 maja 1974 w oparciu o rezolucję Rady Bezpieczeństwa Organizacji Narodów Zjednoczonych powołano do życia Siły do Obserwacji Rozdzielenia Wojsk izraelskich i syryjskich na Wzgórzach Golan - UNDOF. UNDOF (United Nations Disengagement Observer Force) składa się z personelu wojskowego i cywilnego. Trzy jednostki złożone są z pięciu narodowych kontyngentów. W strukturach UNDOF od początku jego istnienia funkcjonował Polski Kontyngent Wojskowy, początkowo jako komponent logistyczny, a od grudnia 1993 jako batalion operacyjny.

PRZEZ SKYPE

Andrzej mówi, że nie było czasu na tęsknotę za rodziną. - Jeśli ma się zajęcie, to się nie myśli o domu. Kontaktowałem się przez Skype, po dziesięć, piętnaście minut dziennie rozmawiałem z żona i kontakt był. Można się było zobaczyć i usłyszeć, napisać maila. Dwadzieścia lat temu żołnierze mogli tylko list wysłać. Teraz było łatwiej niż w tamtych czasach - przyznaje.

Andrzej przywiózł sobie na pamiątkę sziszę - arabską fajkę wodną. Rzucił palenie, ale szisza nie ma nic wspólnego z nikotyną. - Wdycha się taki fajny, aromatyczny dymek - wyjaśnia. Bernadetta dostała kosmetyki z minerałami z morza martwego i srebrny pierścień Golankę, złożony z trzech krążków. Jeśli się rozlecą, to złożyć je potrafią tylko mężczyźni. A Julcia dostała butelkę z imieniem usypanym w piasku. Arabowie są mistrzami w takich robótkach.

- Nie chciałbym mieszkać ani w Syrii, ani w Izraelu. Izrael to państwo policyjne, na każdym rogu stoi policjant czy żołnierz z bronią, cały czas mają świadomość, że państwo jest w stanie wojny - zwierza się chorąży Andrzej.

Woli Polskę, swoje nadmorskie Braniewo i podkarpackie Poręby Furmańskie, gdzie każdy kąt jest znajomy, od lasu ciągnie żywiczne powietrze, a dookoła są sami znajomi. Na kolejne przygody w wielkim świecie będzie może okazja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie