Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Pomyłka sądowego systemu komputerowego wepchnęła rolnika za kraty. Noc spędził w celi choć nic nie przeskrobał

Zdzisław SUROWANIEC [email protected]
- Stałem w stajni, kiedy zobaczyłem policjantów - wspomina Stanisław Bąk.
- Stałem w stajni, kiedy zobaczyłem policjantów - wspomina Stanisław Bąk. Z. Surowaniec
Kiedy Stanisław Bąk z Chwałowic został w kajdankach wprowadzony do aresztu w komendzie policji w Stalowej Woli, zrobił sobie rachunek sumienia z całego życia. Żeby sumienie podpowiedziało mu za co trafił do ciupy. I choć myślał całą noc, nic nie wymyślił. Rano go wypuścili, bo był niewinny.

Środa była dla 44-letniego Stanisława sądnym dniem. Zaczęło się normalnie, czyli od harówy w gospodarstwie. A że jest najbogatszym rolnikiem we wsi, to roboty ma po pachy. Chałupę ma ładną, ze schodami z dębowych desek, przy chałupie stoją jego mercedes i seat żony. Ale nic samo nie przyszło. W oborze jest czterdzieści krów, z czego dwadzieścia mlecznych, ma do obrobienia pięćdziesiąt hektarów pola, na utrzymaniu dwójkę dzieci - córkę i syna w maturalnej klasie.

PRZEZ OKNO OBORY

Było już ciemno, dochodziła siedemnasta godzina, kiedy w oborze przymierzał się do dojenia krów. I przez zakratowane okno obory zobaczył policyjny radiowóz. Jak przyznaje, zrobiły mu się nogi jak z gumy. Już wiedział, że coś się wydarzyło. Przed tygodniem w Zdziechowicach facet "maluchem" przejechał pieszego mężczyznę. Przez głowę mu przeleciało, że coś się mogło stać z córką, która poszła do sklepu.
Jak przyznał, odetchnął z ulgą, kiedy funkcjonariusz z posterunku w Radomyślu nad Sanem powiedział mu, że przyszli po niego, żeby go przetransportować do aresztu w Nisku. Ale wtedy ścisnęło go w żołądku. Bo musiałby wszystko rzucić, a roboty było jeszcze ho, ho, ho! Trzeba było dokończyć sprzątanie i dojenie, nakarmić krowy. A rano czekało znowu dojenie. Żona z chorymi nerkami nie mogła go zastąpić, bo nie mogła dźwigać, syn był w internacie w Potoczku i nie chciał go niepokoić informacjami, że zwija go policja, bo się chłopak przygotowuje do matury.

Jak zapewnia Stanisław, policjanci zachowali się jak przystało na aniołów stróżów. Mieli do wykonania zadanie przewiezienia go do aresztu. - Za co? - pytał parę razy. Ale nie usłyszał odpowiedzi. Policjanci nie wiedzieli za co, mieli wykonać swoje i tyle. - Zakląłem parę razy przy policjantach, aż mnie teściowa uspokajała - przyznaje. Ale policjanci, najwyraźniej mu życzliwi, odpowiedzieli, że "może kląć, bo to nie przedszkole".

SUPERPOLICJANCI

Widząc zdziwienie rolnika i ciągle powtarzane pytanie "za co?", policjanci dla upewnienia się zadzwonili do sądu czy na pewno chodzi o tego człowieka i czy mają go odciągać od gospodarstwa, gdzie ma dużo roboty. Usłyszeli, że mają wykonać polecenie i dostarczyć mężczyznę do aresztu.

- Policjanci zachowali się super. Mam dla nich wielki podziw, bardzo im dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobili - mówi Stanisław, kiedy siedzimy w pokoju gościnnym, przy stole, na którym stoi talerz z ciastkami. Pozwolili mu dokończyć karmienia krów, pozwolili wykąpać się, poradzili, żeby wziął ze sobą coś do picia. Wziął małego kubusia. Od przyjazdu policji do zabrania Stanisława minęły dwie godziny.
Dwie godziny, to dość czasu, żeby po wsi gruchnęło, że po Staszka przyjechała policja. - Kiedy już wsiadłem do policyjnego wozu, kiedy już mnie wieźli, to widziałem po domach, jak się firanki ruszały w oknach, jak ludzi zaglądali - wspomina. Po drodze przypomniał sobie, że zapomniał krowom dać kiszonki i znowu mu ciśnienie podskoczyło.

Żona zadzwoniła do znajomego prawnika, ale usłyszała, że jak policjanci mają nakaz zatrzymania kogoś, to nie ma sensu się stawiać.

CORAZ GORZEJ

Wydawało się, że gorzej już być nie może, ale było coraz gorzej. Stanisław na komendzie policji dmuchnął w balonik. Był trzeźwy. Został więc przewieziony do szpitala, żeby lekarz ocenił czy może przebywać w areszcie. - To nie była normalna wizyta u lekarza. Byłem prowadzony w kajdankach przez policjantów przez cały korytarz. Bałem się tylko, żeby mnie nie zobaczył jakiś znajomy lekarz - przyznaje.
Kiedy się okazało, że nie ma przeciwwskazań do aresztu, trafił do pokoju zatrzymań na komendzie policji, czyli normalnie do aresztu. A tu cuchnęło od jakiegoś menela tak, że zapach w stodole wydawał się być perfumerią.

W domu żona z córką przepłakały pół nocy, a on całą noc rozmyślał za co został zatrzymany, za co będzie odpowiadał. Na dodatek cały czas świeciła się wielka żarówka, bo policja musiała cały czas mieć na oku podejrzanych. - Myślałem, że może chodzi o ciągnik, jaki kupiłem za granicą. Że może był trefny, choć miałem dowód wpłaty. Różne myśli mi do głowy przychodziły - przyznaje.

Rano żona Stanisława pognała do sądu, do wydziału karnego. Tu jej zapewnienia, że mąż jest niewinny, nie zrobiły wielkiego wrażenia, bo są przyzwyczajeni do takich wyznań. W końcu jednak panie sprawdziły dane zatrzymanego i wyszło, że należało zatrzymać faceta o takim samym imieniu i nazwisku, ale mieszkającego w Jastkowicach. Miał trafić za kraty za jazdę na rowerze po pijanemu.

CÓRKA DO SZPITALA

- Będę się starał o zadośćuczynienie, za to, co przeszedłem - powiedział Stanisław Bąk. Jego córka doznała załamania psychicznego i trafiła do szpitala.

Jak przyznał sąd, pomyłkę w zatrzymaniu spowodowały "błędnie skonfigurowane dane przez system komputerowy, który został wprowadzony w lipcu 2009 roku". Przewodniczący Wydziału Karnego wszczął postępowanie wyjaśniające w sprawie zamieszania, które spowodowało aresztowanie niewinnego mężczyzny.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie