Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

W schronisku dla bezdomnych w Stalowej Woli mieszkał lekarz, zakonnik, inżynier...

BARTOSZ MICHALAK, facebook.com/bartosz.michalak1991
Zenon Gielarek w stalowowolskim schronisku dla bezdomnych mężczyzn pracuje od 1992 roku. Od dwudziestu lat pełni funkcję kierownika placówki. Opowiedział nam o specyfice tego miejsca.

ZOBACZ TAKŻE:
Z przyczepy do hostelu. Rodzina z Ursynowa doczekała się pomocy

(dostawca:TVN Warszawa/x-news)


Zacznijmy banalnie. Alkohol jest najczęstszym powodem, który zgubił mężczyzn mieszkających tutaj?

Tak, ale nie zapominajmy o hazardzie czy narkotykach. Proszę mi wierzyć, że mieszkali już tutaj bardzo dobrze wykształceni faceci, którzy po prostu w pewnym momencie swojego życia się pogubili. Którzy nigdy wcześniej nie mieli problemów z alkoholem, ale rozpad rodziny, utrata pracy, samotność i wiele innych czynników okazały się dla nich zbyt dużymi ciężarami do udźwignięcia. Żaden z nas nie może być pewnym, że nigdy nie zabłądzi w życiu. To ludzka rzecz... Kiedy zaczynałem pracę w schronisku w 1992 roku, placówka znajdowała się jeszcze przy ulicy Rozwadowskiej. Budynek był niemiłosiernie obskurny i zaniedbany. Wiele lat temu został rozebrany. Zmierzam do tego, że wówczas mieszkało w nim ośmiu mężczyzn. Żaden ze Stalowej Woli! Lata mijają, a bezdomnych w naszym regionie przybywa. Tutaj ma pan konkretne dane. W końcu bez powodu nasza placówka nie będzie już wkrótce rozbudowywana.

Na jak długo mógłbym tutaj zamieszkać?
Oficjalnie na trzy miesiące. Oczywiście wcześniej musielibyśmy pana “sprawdzić” z Miejskim Ośrodkiem Pomocy Społecznej. Rzeczywista sytuacja wygląda tak, że jest jeden pan, który z przerwami mieszka w tym schronisku od samego jego powstania, czyli od 1990 roku. Miesięczny koszt życia tutaj to 360 złotych. Niektórzy pieniądze mają z zasiłków, inni posiadają własne środki, kiedy pracują czy pomaga im ktoś z rodziny. Pan, który od trzech lat jest w tym schronisku kucharzem, ma na przykład własnego laptopa. Zapewne posiada jakieś oszczędności.

Ile osób mieści się w jednej sali?

W każdym pokoju mieszka po sześciu mężczyzn. Są trzy łóżka dwupiętrowe. Życie toczy się jednak na świetlicy, gdzie jest telewizor, miejsce spotkań i rozmów, gdzie obecnie są też rozstawione materace, ponieważ jest dwudziestu dziewięciu bezdomnych, a placówka przystosowana została dla osiemnastu. Regulamin nie mówi, co zrobić, kiedy na zewnątrz panują mrozy, a do naszych drzwi puka głodny, potrzebujący człowiek. Wspólnie ustalany jest jadłospis. Dyżury w pomocy na kuchni, sprzątaniu obowiązują każdego, pod warunkiem że pozwala na to stan zdrowia. Obecnie najmłodszy mieszkaniec ma 29 lat. Przewaga jest panów w wieku 50-60 lat. Na poddaszu jest trochę miejsca. Spokojnie można by rozłożyć tam łóżka, ale już raz nasłano na nas kontrolę. Pewien pan był nawet przekonany, że zamknie schronisko. Rzekomo rozeszło się o zbyt wąską klatkę schodową prowadzącą na poddasze, co nie spodobało się Straży Pożarnej, ale swój interes miała w tym całym zamieszaniu osoba prywatna, która pragnęła w tym budynku otworzyć jakiś lokal...

Zna pan historię każdego z tych mężczyzn?

Raczej tak. Nawet, jeśli ktoś się krępuje, wstydzi opowiadać o swoim życiu lub kłamie, to prędzej czy później nadejdzie wieczór, podczas którego “wymięka” i chce się komuś wyżalić. Dyżury psychologów są raz w miesiącu, dlatego łatwiej przyjść pogadać na górę do kierownika. Czasami ta rozmowa wychodzi całkowicie przypadkowo, chociażby podczas pisania CV na komputerze. Ten pan, który przed chwilą tutaj wszedł, przez 25 lat mieszkał w Stanach Zjednoczonych. Został deportowany do Polski. Podobno zdjęto mu kajdanki na lotnisku w Warszawie i kazano sobie radzić. Moim zdaniem przez ostatnie lata za Oceanem mieszkał na ulicy, ale o tym jeszcze nie opowiedział. Ukrywa swoje rodzinne problemy. W końcu z jakiegoś powodu musi nie chcieć wrócić do rodzinnego domu w Nisku. W schronisku jest dopiero od kilku dni.

W jakim wieku był najmłodszy mieszkaniec schroniska?
Miał niespełna dwadzieścia lat. Jak się później dowiedziałem, chodził z moją córką do liceum w Stalowej Woli. Ostatecznie skończył tylko “zawodówkę”. Jego rodzinny dom znajduje się niedaleko... schroniska. Ojciec, z którym niegdyś chodziłem do szkoły, przestał opłacać mu pokój w akademiku, ponieważ nie chciał podjąć żadnej pracy. On był już wówczas mocno uzależniony od tak zwanych “sts-ów”. Codziennie musiał obstawić wynik jakiegoś meczu. Jak nie miał pieniędzy, wynosił z domu rodzinnego rzeczy. Jego matka w końcu nie wytrzymała i go wyrzuciła. Z odwyku w Wojewódzkim Ośrodku Terapii Uzależnienia w Stalowej Woli zrezygnował. Dostał skierowanie do ośrodka w Woli Piotrowej w Bieszczadach, ale rygor oparty na pracy, terapii i modlitwie nie był dla niego. Autostopem wrócił do Stalowej Woli. Wcześniej pomogłem mu znaleźć pracę w tartaku w Jastkowicach, ale co z tego, skoro wszystkie zarobione pieniądze przegrywał u bukmacherów. Po dwóch tygodniach sam zrezygnował. Aktualnie nie ma go w ośrodku, ale nie zdziwię się, jeśli w najbliższych tygodniach do nas zawita. Wie pan, co jest jeszcze nietypowe w tej sytuacji? Obecnie w schronisku mieszka jego... ojczym.

Na początku rozmowy wspomniał pan o wykształconych mężczyznach, którzy zaliczyli w swoim życiu ostry zakręt.
Mieszkał tutaj na przykład lekarz. Pochodził z Tarnowa, pracował w przychodni w powiecie niżańskim. Miał tendencję do wypisywania sobie samemu recept. Stracił pracę, wylądował u nas wyraźnie pod wpływem jakichś „prochów”. Ciągle się uśmiechał, był wyraźnie pobudzony. W końcu zdecydował się na powrót w rodzinne strony. Nie mam pojęcia, jak potoczyły się jego losy. Pojawił się u nas kiedyś… zakonnik Polskiej Prowincji Zakonu Ojców Kamilianów. Tłumaczył mi, że wystąpił z zakonu ze względów rodzinnych, żeby zaopiekować się chorą matką. Prawda była zupełnie inna. Miał poważne problemy z alkoholem.

Co się z nim stało?
Pewnego dnia wstał i oznajmił, że wyrusza w poszukiwaniu lepszego życia. Wówczas widziałem go po raz ostatni. Mieszkali tutaj też inżynierowie. Upadały zakłady, likwidowano hotele robotnicze, żony znalazły sobie nowych ukochanych i ich życie wywracało się do góry nogami. Ten pan, z którym rozmawiałem wcześniej o meczu polskich siatkarzy, pochodzi z Warszawy. Pracował na budowie w naszym regionie. Szefowi przestał być potrzebny, do stolicy nie miał do czego wracać, pogubił się. Był człowiek, który w latach siedemdziesiątych i osiemdziesiątych miał kilka sklepów w Stalowej Woli. Dobrze mu się wiodło jako przedsiębiorcy, ale zagraniczny wyjazd zachwiał jego życiem prywatnym. Po powrocie popadł w nałóg, ciąg dalszy historii jest oczywisty...

Przypuszczam, że kilka gróźb pan w życiu usłyszał. Wielokrotnie był pan zmuszony wyrzucić kogoś za picie w schronisku.

Był taki przypadek, że w ostatniej chwili ostrzegł mnie mieszkaniec schroniska, że pijany awanturnik wychodzi z budynku i trzyma nóż pod kurtką, który kilka chwil wcześniej zagarnął z kuchni. Sytuacja była o tyle niebezpieczna, że ja stałem na zewnątrz i dzwoniłem po policję. Byłem ustawiony tyłem do budynku, z którego wychodził już ten facet. Natychmiast zeszliśmy mu z drogi. Policja schwytała go kilkanaście minut później.

Nie ma też co ukrywać, że “aniołki” tutaj nie mieszkają...
Słyszał pan pewnie o potrójnym zabójstwie w Stalowej Woli w listopadzie zeszłego roku. Mężczyzna, który dokonał tej zbrodni, mieszkał u nas kilka dni przed tym zdarzeniem. Zabrała go stąd policja. Alkohol wywoływał w nim bardzo dużą agresję. Pewnego wieczoru zaczął wszystkich zastraszać, grozić każdemu. Na szczęście policja przyjechała w porę. Rozmawiałem z nim kilkukrotnie, ale tylko kiedy był trzeźwy. Zupełnie inny człowiek. Szczery, nie ukrywał tego, że ma problem. Że czasami znika, żeby nie wracać do schroniska pijanym.

Za chwilę pogadamy o tych bardziej pozytywnych przykładach mężczyzn, których pobyt tutaj pozytywnie odmienił, ale teraz jestem ciekawy, jak... pan tu trafił.
Przypadkowo. Pracowałem na zakładzie w Gorzycach. Jako najmłodszy stażem konstruktor w ramach redukcji etatów zostałem zwolniony. Przez kilka miesięcy byłem na bezrobociu. Na co dzień mieszkam w Radomyślu nad Sanem. Dowiedziałem się, że w stalowowolskim schronisku dla bezdomnych szukają opiekuna. To miało być zajęcie tymczasowe. Zresztą wspominałem już, że schronisko przy Rozwadowskiej było w opłakanym stanie. Drewniany budynek ogrzewany starym piecem kaflowym. W środku panował bardzo nieprzyjemny zapach. Sam pan rozumie, dlaczego chciałem tam pracować tylko przez kilka miesięcy.

Przypuszczam, że aktualną siedzibę przy Jaśminowej mieszkańcy i personel przyjął z ogromną radością.

Chwila, chwila. Ten budynek był do kompletnego remontu, który zresztą trwał blisko dwa lata. Pamiętam jak razem z mieszkańcem schroniska pojechaliśmy zobaczyć lokal, który przekazało dla nas miasto. Przywitał nas apel mieszkańca Charzewic, żebyśmy się tak nie przyglądali, bo tu “alberty” będą mieszkać (uśmiech). Budynku praktycznie nie było widać. Był tak bardzo zarośnięty i zniszczony w środku, że trzeba było dokonać ekspertyzy, aby sprawdzić czy się nie zawali. Przez pewien czas schronisko mieściło się też w stalowowolskim Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej.

Wnioski z tej rozmowy są takie, że większość z nas nie może wykluczyć, że kiedyś zostanie bez dachu nad głową...

Takie jest życie. Przykłady, które panu podałem pokazują, że można mieć świetne wykształcenie, dobrze radzić sobie w życiu, ale w pewnym momencie po prostu się zagubić i ostatecznie trafić do schroniska dla bezdomnych, a najczęściej też na terapię do ośrodka odwykowego, żeby spróbować jakoś wyjść na prostą. Większość ludzi czytając ten wywiad będzie miało wrażenie, że ten temat ich nie dotyczy. Że bezdomnym może zostać tylko człowiek z tak zwanego marginesu społecznego, który pije “od zawsze”. To stereotyp. Coraz więcej ludzi się rozwodzi, bierze duże kredyty, a wiadomo że z pracą też nie jest kolorowo - naprawdę nie trzeba dużo, żeby zaliczyć w życiu zakręt.

Mieliśmy o tych pozytywnych przykładach pogadać. Żeby później nie było, że jestem hieną, która tylko lubi opisywać te złe historie.
Nawet przed chwilą dzwonił pan Antoni, który tu kiedyś mieszkał. Wszystkich pozdrawiał. Regularnie nas odwiedza, bo nie zapomina o byciu bezdomnym. Myślę, że najbardziej pozytywnym przykładem jest mężczyzna, który niedawno wziął ślub. Pamiętam jak kilka lat temu wyrzuciłem go z ośrodka za alkohol. To były Święta Wielkanocne. Jak sam później stwierdził, był to dla niego przełomowy moment. Szczerze? Ja nie do końca wierzyłem w jego obietnice, a co dopiero gruntowną przemianę. Za długo się znaliśmy, za często widziałem go na rozwadowskich plantach kompletnie pijanego. Tamtego dnia sam poszedł do szpitala na odtrucie. Następnie zakomunikował wszystkim, że wybiera się na terapię dla uzależnionych. Znajomy pomógł mu znaleźć pracę. Codziennie wstawał przed czwartą rano. Na różnych imprezach odpowiadał za catering. W końcu było go stać na wynajęcie mieszkania i nawet zorganizowania małego przyjęcia ślubnego. Co ciekawe jego brat też u nas mieszkał, ale już nie żyje.

Jaki był dla pana najcięższy dzień w pracy?
Były mieszkaniec poszedł do prasy ze skargą, że tutaj wszyscy piją do upadłego z kierownikiem włącznie. W poniedziałek kupiłem gazetę i zszokowany przeczytałem artykuł o tytule: “Na wódeczkę do Alberta” ze zdjęciem naszego ośrodka, w którym obecnie siedzimy i relacją tego człowieka. Nie potrafił się wytłumaczyć, dlaczego to zrobił, po co kłamał... Wszyscy mieliśmy do niego bardzo duży żal. Kilka dni później po tym artykule policja przywiozła go właśnie do nas. Kilka miesięcy później zmarł na raka w ośrodku w Górnie.

W schronisku pracuje pan i jeszcze jeden opiekun. Kto dzisiaj jest na trzeciej zmianie?
Jeden z mieszkańców. To jest ich dom. Nieważne czy tymczasowy, czy do końca życia - muszą o niego dbać i czuć się za niego odpowiedzialnymi. Po rozbudowie placówki na pewno trzeba będzie zatrudnić jeszcze jednego pracownika, odpowiedzialnego chociażby za noclegownię. Wymagania wobec personelu są coraz większe. Ja po dwudziestu latach bycia kierownikiem tego schroniska, dostałem trzy lata na zrobienie studiów z zakresu zarządzania. W innym przypadku pewnie znajdzie się ktoś lepiej wykształcony na moje miejsce...

Na pewno większość “wykształciuchów” po tak zwanym „zarządzaniu” nie będzie chciała tutaj pracować.
No nie jest to korporacja, o jakiej młodzi marzą (uśmiech). I trzeba być przyzwyczajonym do różnych widoków. Ataki padaczki, plucie z krwią wskazujące na gruźlicę, nocne ataki płaczu, łzy wzruszenia podczas kolędowania podopiecznych świetlicy środowiskowej „Tęcza” i wiele innych. O agresywnych zachowaniach spowodowanych przez alkohol już mówiłem.

Najbardziej specyficzni mieszkańcy, których pan pamięta.
Chociażby ten pan, który dzisiaj ma dyżur i zmywa naczynia, codziennie musi przejść kilkanaście kilometrów. Bez względu na pogodę wychodzi ze schroniska przed siódmą i podąża tą samą trasą w Stalowej Woli. Ze względu na swoje wyznania religijne nie chce poddać się leczeniu, a ma on bardzo poważne problemy kardiologiczne. Musimy się powoli zbierać. Trzeba pojechać do apteki po lekarstwa dla mieszkańców, rozliczyć kuchnię, zrobić zamówienie na przyszły tydzień czy sprawdzić, jakie wrażenia ma dwóch mężczyzn w nowej pracy. Trzeba tak gospodarować środkami, żeby na kuchni nigdy nie brakowało czegoś do zjedzenia.

Schronisko dla bezdomnych mężczyzn
Znajduje się w Stalowej Woli na ulicy Jaśminowej 2. Działa pod patronatem Koła Stalowowolskiego Towarzystwa Pomocy imienia Świętego Brata Alberta. Posiada stronę internetową o adresie: www.bratalbert.iaw.pl. Numer telefonu do placówki: 158421725.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie