Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Do Polski wrócił jako milioner. Marzył o robieniu czegoś nowatorskiego

Bartosz Michalak, facebook.com/bartosz.michalak1991
Pochodzi i mieszka w stalowowolskiej dzielnicy - Rozwadów. Jak to się stało, że został polskim prekursorem odlewanych kafli ceramicznych? Zygmunt Kulig o swoim niezwykłym życiu.

W Wytwórni Kafli Zygmunta Kuliga, dzięki unikalnej ręcznej metodzie, powstają różnorodne kafle ceramiczne. W ofercie można znaleźć kafle zdobione złotem i platyną, których jedna sztuka kosztuje ponad siedemset złotych, ale również te, na których kupno może pozwolić sobie przeciętny Kowalski. Wykonane równie solidnie, z tej samej gliny, lecz ze skromniejszymi zdobieniami. To zresztą filozofia właściciela, aby każdy mógł wejść w posiadanie ceramicznych piękności tworzonych w jego rzemieślniczym zakładzie. Zarówno multimilioner, który zamarzył sobie, żeby kafle kominkowe obrazowały jego portret, czy Magda Gessler, która wnętrze jednej ze swoich restauracji wykończyła kaflami z wyrzeźbionymi zdobieniami, ale również młoda para “na dorobku”, która zapragnęła uszlachetnić malowanymi kaflami kuchnię, w niedawno kupionym malutkim mieszkaniu.

W królestwie Zygmunta Kuliga spędzam blisko cztery godziny. Składa się na to pobyt w, znajdującym się nieopodal zakładu, rodzinnym domu, w którym panuje niezwykle ciepła i rodzinna atmosfera; oprowadzenie po sklepie z wystawionymi różnymi rodzajami kafli czy kominków, a także zwiedzenie manufaktury. Ten ostatni etap umożliwia mi poznanie niezwykle zdolnej plastyczki i przekonanie się, na czym polega różnica między zakładem przemysłowym, w którym funkcjonuje bezduszna produkcja “na akord”, a zakładem rzemieślniczym, w którym pracownicy, niezestresowani widokiem szefa, wykonują swoją “robotę”, jakkolwiek banalnie to może brzmieć, z należytą pasją oraz oddaniem.

To ja, typ niepokorny
- Mój ojciec był świetnym krawcem. Szył chociażby wojskowe mundury. Miał dar do krojenia wyjątkowo gustownych płaszczy, spodni, marynarek czy innych ubrań dla mężczyzn i kobiet. Przyjeżdżali do niego ludzie z całego regionu, którzy liczyli na jego oryginalne pomysły. Prowadził własny zakład, który regularnie zamykała mu ówczesna władza, z którą tato nigdy nie miał po drodze. Wówczas pracę przenosił do domu. A ja tak siedziałem sobie grzecznie pod stołem i słuchałem rozmów ojca z rozmaitymi osobistościami. To był początek kształtowania się mojego charakteru. Niepokornego, ale konkretnego, z ogromnym uporem w dążeniu do wyznaczonych przez siebie celów. Po studiach w Krakowie na Akademii Rolniczej zacząłem pracować w Rolniczym Zakładzie Doświadczalnym w Boguchwale. Pięć lat studiów, państwowe stypendium naukowe, tułaczka przez pierwszy rok po jakichś “klitach” na Czyżynach, ponieważ nie chciano dać mi miejsca w akademiku, i musiałem pogodzić się z tym, że faworyzowani w pracy są partyjne tumany. Bo ten ma wujka w partii, to awansuje. To tak, jakby panem próbował rządzić analfabeta, który nie potrafi złożyć w mowie i piśmie poprawnie jednego zdania. Ile by pan wytrzymał? Ja w końcu nie dałem rady po raz kolejny zacisnąć zębów, napyskowałem, wyszydziłem te debilne układy i dostałem wilczy bilet. Bo wieści wśród dawnych towarzyszy szybko się rozchodziły, że tego Kuliga to nie ma co zatrudniać, bo za bardzo jest krnąbrny. Miałem już rodzinę, byłem zmuszony wyjechać do Stanów Zjednoczonych...

Ciężkie życie w Ameryce
- Moja rozłąka z rodziną trwała w sumie dwa lata. Jak się naważyło piwa, to trzeba było go wypić. Z czasem przywykłem do pisania listów, zamawiana rozmów telefonicznych. Spalenia mostów w Polsce jednak nie żałowałem. Byłem pewny, że wrócę do kraju i udowodnię coś niektórym partyjnym przydupasom. Najpierw mieszkałem i pracowałem w New Jersey, następnie w Nowym Jorku, a ostanie pół roku w Chicago. Nie ukrywam, że pierwszą pracę załatwili mi kuzyni. Było mi jednak o tyle łatwiej, że znałem trochę angielski i nie bałem się fizycznej roboty po kilkanaście godzin dziennie, często siedem dni w tygodniu. Pamiętam, jak szef zawoził mnie w niedzielę rano do kościoła, czekał godzinę i następnie zabierał do fabryki. W Ameryce na stałe “zaprzyjaźniłem się” z... frezarką. Zaczynałem jako laik, a na koniec pobytu za wszelką cenę chciano mnie zatrzymać jako rzemieślniczego mistrza. Oferowano nawet pomoc w ściągnięciu rodziny. Obowiązywała mnie jednak obietnica, którą złożyłem sam przed sobą, ale także żoną Jadwigą. Bez jej mądrości nie byłoby tego wszystkiego. Z wykształcenia jest prawnikiem. Pieniądze, nawet te przeznaczone na utrzymanie domu, które przesyłałem z Ameryki, skrupulatnie odkładała. Kapitał, jaki udało mi się zgromadzić przez te dwa lata pracy za Oceanem, w kraju uczynił mnie milionerem. To pozwoliło mi marzyć o robieniu czegoś nowatorskiego...

W poszukiwaniu wolności
- To był początek lat osiemdziesiątych. Jako człowiek wykształcony, ale również majętny, nie wyobrażałem sobie powrotu do niewolniczego zakładu, w którym po raz kolejny byłbym zdany na “mądryjałów”. Po powrocie do Polski dałem sobie trzy miesiące na rozeznanie się na rynku. W końcu zdecydowałem się otworzyć skład budowlany, którego nie było w regionie. Największy problem był oczywiście z zaopatrzeniem tego składu. Wykorzystałem tutaj sprytne metody, o jakich nasłuchałem się będąc dzieckiem, słuchając pod stołem rozmów ojca z klientami. Przykład? Każdemu górnikowi na rok była przyznawana odpowiednia ilość darmowego węgla. Mógł się jej zrzec na rzecz pieniędzy, ale za moją namową mógł ją wybrać i sprzedać mi. Podobnie załatwiałem chociażby cement. Interes kręcił się bardzo dobrze, ale to nie było to. Oszczędności pozwalały mi jednak myśleć o zdecydowanie większej inwestycji...

W szaleństwie jest metoda
- Piece kaflowe odchodziły do lamusa, a ja zdecydowałem się na wytwarzanie kafli. Pierwsza myśl? Wariat. Trochę tak, jakby pan dzisiaj chciał zacząć produkować dyskietki do komputera. No może trochę przesadziłem (uśmiech). Podczas kolejnej wizyty na Śląsku, w gabinecie dyrektora kopalni zobaczyłem przepiękne kafle ustawione na komodzie. Zapytałem, skąd posiada takie arcydzieło. Odrzekł, że to zagraniczny prezent. Widocznie nie bardzo przypadły mu do gustu, bo w planach miał pojechać z nimi do Niemiec i “wymienić” na samochód. Na mnie te kafle zrobiły jednak ogromne wrażenie. Idealne połączenie funkcjonalności z walorami estetycznymi. Nie były to typowe kafle tłoczone czy jeszcze bardziej archaiczne - wyciskane, jakie przez lata służyły Polakom w domach i mieszkaniach. Tak zaczęły się moje podróże po całej Polsce w poszukiwaniu wiedzy na temat wytwarzania kafli. Tych najprostszych oczywiście, przecież byłem laikiem. Musiałem uczyć się wszystkiego od podstaw. Skład budowlany wciąż dobrze prosperował. Żona po raz kolejny wykazała się niezwykłą wyrozumiałością, bo zamiast psioczyć, że marzę o nowatorskim biznesie, tłumaczyła to tak: “Inni po pracy piją na umór. Niektórzy przepuszczają pieniądze na kobiety. Mój mąż chce zostać prekursorem. I niech tak będzie”.

Półtora roku szukania receptury
- Co jest podstawą dobrej pizzy? Ciasto. Jak znajdzie pan świetną recepturę, to może skupić się na doborze dodatków. Każdy dom wymaga stabilnego fundamentu. U mnie problem był większy, bo nikt nie potrafił mi pomóc w wynalezieniu gliny, która nadawałaby się do odlewania kafli. Nawet docenta z Krakowa przywiozłem do swojej małej pracowni w Rozwadowie. Podobno był najlepszy w Polsce w obsłudze pieców. Nastawił, zostawił wskazówki, jak regulować temperaturę i kazał zadzwonić po wszystkim. Nic z tego. Czerepy były albo popękane, albo sczerniałe. Porażka. Stwierdził, że w takim wypadku się nie da. Mi jak ktoś mówi, że czegoś się nie da zrobić, to tak, jakby bykowi czerwoną płachtą machnąć przed oczami. Mój ojciec też kilkukrotnie otwierał zakład. A podobno się nie dało. Metodą prób i błędów, po półtora roku, odkryłem skład gliny, która pozwoliła mi wyjąć z pieca odlany czerep ceramiczny! Sytuacja o tyle komiczna, że ja już powoli traciłem nadzieję. Prowadziłem te wszystkie notatki, zapiski, ale jak coś nie wychodzi przez tyle miesięcy, to człowiek może być zrezygnowany. Tamtą recepturę stworzyłem od niechcenia, z ośmiu składników. I Pan Bóg po raz kolejny w życiu podał mi pomocną dłoń. Uczucie, kiedy po wystudzeniu otworzyłem piec z myślą: „Sprawdźmy, co tym razem nie wyszło”, a zobaczyłem, że jest dobrze, pamiętam do dziś…

Do pełni szczęścia droga daleka
- Chce pan odnieść sukces? Musi pan mieć twardą dupę, odporną na liczne kopniaki. Ludzie nigdy nie będą lubić jednostek, które chcą się wybić ponad przeciętność. W jeden dzień udało mi się odszukać recepturę gliny, która nadawała się do odlewania kafli, to na drugi trafiłem na zdunów, którzy stwierdzili: „Panie Zygmuncie, to nie przejdzie. Nikt tak nie robi kominków”. Byłem więc zmuszony odszukać rzemieślników, którzy chcieli iść do przodu razem ze mną. Aktualnie zatrudniam w zakładzie dwudziestu czterech pracowników. Mamy zamówienia z całej Polski, wygrywamy różne przetargi. Kafle zazwyczaj lądują w naszych piecach trzykrotnie. Wymagają tego warstwy ceramicznego szkliwa, a także końcowe ozdoby. Jako pierwsi w Polsce wykonaliśmy kafle na piece okrągłe, a także kafle reliefowane, kafle malowane i elementy ceramiczne, służące do budowy najbardziej fantazyjnych brył kaflowych. Posiadamy ponad trzysta sztuk kształtek kaflowych. Gdyby tak jeszcze poczta pantoflowa lepiej działała (uśmiech). Zmierzam do tego, że część klientów ukrywa w tajemnicy, skąd posiada taki kominek czy ozdobioną kuchnię. Bo nie chcą, żeby znajomy miał taki sam lub jeszcze lepszy. Bo to raz usłyszałem: „Przypadkiem dowiedziałem się, że to od pana mój brat ma kominek w domu. Nie interesuje mnie wzór, chce żeby mu szczęka opadła, gdy zobaczy mój!”. I wtedy siedzimy z moją plastyczką Martą i zastanawiamy się, co tym razem wymyślić…

Jest dla kogo żyć i pracować
- Mam córkę i czterech synów. Mam jedenaścioro wnucząt. W głowie wciąż pojawiają się nowe pomysły na zastosowanie naszych kafli. Mimo 69 lat, nie mam zamiaru położyć się i leżeć. Denerwują mnie tylko te kontrole. Przychodzi mi tutaj inspektor, który nigdy w życiu nie stworzył czegoś własnego, i jak opętany opowiada o unijnych normach. I nie interesuje go fakt, że nie jest to zakład przemysłowy, tylko rzemieślniczy. Za kilka tygodni pojawia się kolejny inspektor, a za jakiś czas jeszcze inny, który sprawdza pracę dwóch poprzednich kolegów po fachu. I gdyby im jeszcze chodziło o bezpieczeństwo pracowników. Nie, ich interesują pierdoły. Bo na przykład przejście jest za wąskie. Każdemu zadaje to samo pytanie: „Czy ewentualnie jest pan w stanie zagwarantować pracę tym ludziom?”. Mina im wtedy jakoś rzednie. Widocznie unijne normy nie przewidują odpowiedzi na tego typu pytania...

Wytwórnia Kafli Zygmunta Kuliga została założona w 1983 roku. Mieści się w Stalowej Woli, przy ulicy Rozwadowskiej 34. Szczegółowe informacje pod numerem telefonu: 15-844-41-46, a także na stronie internetowej: www.kafle.com.pl.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie