Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Byłem w Oświęcimiu

Wioletta WOJTKOWIAK
Mieczysław Szewc trafił do Oświęcimia, gdy miał 21 lat. Dostał numer 79616
Mieczysław Szewc trafił do Oświęcimia, gdy miał 21 lat. Dostał numer 79616 archiwum
Mieczysław Szewc, były więzień KL Auschwitz:- Drewniane trepy zrobione na wzór obozowych zabieram na spotkania do szkół. Niemiłosiernie niewygodne, nie
Mieczysław Szewc, były więzień KL Auschwitz:- Drewniane trepy zrobione na wzór obozowych zabieram na spotkania do szkół. Niemiłosiernie niewygodne, nie dało się w tym chodzić. W. Wojtkowiak

Mieczysław Szewc, były więzień KL Auschwitz:- Drewniane trepy zrobione na wzór obozowych zabieram na spotkania do szkół. Niemiłosiernie niewygodne, nie dało się w tym chodzić.
(fot. W. Wojtkowiak)

- Śmierć wisiała nad każdym w każdej sekundzie. Zabijano i katowano za nic, za okruch na sienniku, znalezioną wesz, za długie paznokcie, za podkradanie jedzenia. Raz kapo zameldował oficerowi komanda, że ma dwóch świeżych w robocie. Esesman popatrzył na nasze numery i pytał - dlaczego żeście tak późno przyszli? Nie wiedzieliście, że jest dużo roboty? Kopał i walił pałą, ja odskoczyłem, ale z kolegą było bardzo źle, chociaż przeżył - wzrusza się Mieczysław Szewc, tarnobrzeżanin, który pół roku przeżył w obozie koncentracyjnym w Oświęcimiu. Trafił tu w listopadzie 1942 roku z ciężkiego więzienia w Rzeszowie, gdzie siedział za działalność konspiracyjną na terenie rodzinnej gminy Grębów.

Mieczysław Szewc ma wykaz osób z byłego tarnobrzeskiego, które dostały się do obozów koncentracyjnych m.in. w Oświęcimiu - Brzezince, Dachau, Lubece
Mieczysław Szewc ma wykaz osób z byłego tarnobrzeskiego, które dostały się do obozów koncentracyjnych m.in. w Oświęcimiu - Brzezince, Dachau, Lubece i przeżyły ich piekło. Do dzisiaj żyje około 130 świadków nazistowskich zbrodni. W. Wojtkowiak

Mieczysław Szewc ma wykaz osób z byłego tarnobrzeskiego, które dostały się do obozów koncentracyjnych m.in. w Oświęcimiu - Brzezince, Dachau, Lubece i przeżyły ich piekło. Do dzisiaj żyje około 130 świadków nazistowskich zbrodni.
(fot. W. Wojtkowiak)

Przyjechali, żeby umrzeć

Gestapowcom nie wydał nikogo i do niczego się nie przyznał. Po przesłuchaniu przetransportowano go z innymi do Tarnowa. Stąd wagonami bydlęcymi do Oświęcimia. Kiedy byli na miejscu, słońce jeszcze nie wzeszło, ale w oświetlonym obozie było jasno jak w dzień.

- Nie jesteście ludźmi, przyjechaliście żeby umrzeć. Kto tu żyje dłużej niż trzy miesiące, to kradnie, a kradzież jest sabotażem, za sabotaż jest kara śmierci - witał ich na rampie komendant obozu Rudolf Hoess. Dodał, że wyjście stąd jest tylko przez komin.

W Auschwitz został więźniem politycznym, których wtedy w obozie było najwięcej. Można było ich poznać po czerwonym trójkącie na pasiaku. Stanął w kolejce po numer.

- Tatuowano w skórze specjalną igłą. Wielu krzyczało, płakało, ale nikt się tym nie przejmował. Dostałem numer 79.616. Mój brat miał numer niższy, przyjechał wcześniej - mówi Mieczysław Szewc.

- Porozbierali nas, wystrzygli, opryskiwali jak drzewa przed robactwem. Rany pryskano cieczą siarkową, ze względu na higienę. Kobiety były specjalnie rewidowane, sprawdzano co mają w pochwach, czy jakieś kosztowności. Dostaliśmy numery i ubranie. Marynarkę, spodnie, na koniec bieliznę. Aż dziesięć dni nie pracowałem. Wszyscy przekonywali - pójdziesz na rozstrzał, na 11 blok.

Spokojny blokowy

Miał jednak dużo szczęścia. Wylądował na 10 Bloku. - Pierwsze okna przy ścianie śmierci, to moja sztuba nr 5. Miałem miejsce na samej górze - pokazuje na zachowanych zdjęciach. Są też inne, szokujące. Ciała wkładane do krematoryjnego pieca, i stosy ciał, które ściągali z ziemi i układali. Porządek musiał być.

Blokowy na dziesiątce to był sympatyczny, przystojny Polak mówiący po niemiecku. - Jak ktoś znał niemiecki, to dużo ratowało. Wśród funkcyjnych byli też zwyrodnialcy, a ja nigdy nie widziałem, żeby nasz blokowy kogoś tłukł. Dzieci biegały, bawiły się w budynku. Chyba nawet je dokarmiał - opowiada pan Mieczysław. Codziennie ciężko pracował fizycznie. W sobotę blokowy dał mu maszynkę i brzytwę, odtąd przez sobotę i niedzielę pomagał fryzjerowi w goleniu i strzyżeniu więźniów.

- Znałem się na tym, ojciec takie maszynki przywiózł po pierwszej wojnie światowej z Wiednia. Do nas przychodził się strzyc cały Zapolednik - przypomina sobie Szewc. Blokowy zanosił mu dodatkowy chleb.

Jak zacząłem strzyc chłopaków, przychodzili do mnie swoi Baran, Trojnar, Galek. Dostawali zupę, kawałek chleba i margarynę. Bo głód był nieludzki. Nieraz, jak w kuchni niezgrabnie przekroili chleb, ktoś dostał za mało. Jak wieczorem nie zjadł i schował, to inni mu zabierali. Umierał z głodu. W dzień była zupa z brukwi. Jak ktoś podchodził drugi raz z michą, od razu zabijali.

Zabijał głód i zimno

- U mnie na bloku 20-30 ludzi dziennie umierało z głodu i zimna. Ważyłem czterdzieści parę kilo - mówi Mieczysław Szewc. Jeszcze się łudził, że na Boże Narodzenie jedzenia będzie więcej. Kapo z tego szydził, drażnił się, że na pewno będzie obiad z dwóch dań i deser. Wcześnie rano, w mróz kazali zrzucić ciuchy i pogonili do łaźni. - Na sobie mieliśmy tylko pasek i drewniane trepy. Gryzły nogi i niektórzy mieli już kość na wierzchu. Podklejali te wierzchy szmatami, a klej robili z ziemniaka ugotowanego, ale na mokro wszystko odchodziło.

Pierwszy raz w łaźni, masa sklejonych ciał. Mężczyźni pocierają się nawzajem. - Z początku to wyglądało niespecjalnie, jak zboczenie jakieś, nigdzie wcześniej tego człowiek nie widział. Najpierw zimna, ciepła i znów zimna woda. Krótko, nie dało się wymyć. Mokrych, nagich pogonili na blok. Byłem pierwszy, zamknąłem się w szafie ze szczotkami, żeby się ogrzać. Kiedy szurali już trepami, wyszedłem, żeby mnie ktoś nie zatłukł na śmierć - mówi były więzień.

Dodaje, że zaraz Niemcy kazali okna otwierać, że niby smród, a chodziło o to, żeby jak najwięcej ludzi wykończyć. Po kąpieli do południa nie dostali ani jedzenia, ani ubrań.

Sprytny ślusarz

- Jak miałem coś z ubrania potargane, brudne, po prostu ściągałem nowe z trupa. Nie raziło mnie to - mówi pan Mieczysław. Starał się chronić młodszego brata. - Skarżył się, że mu zimno. Wyszedłem wieczorem, ściągnąłem z umarłego czapkę, marynarkę, sweter. Włożyłem mu do papierowego siennika. Był spokojniejszy, ale jak tę nać marchewki z wylanych pomyj zabrał, już nie miałem na to wpływu. Esesman to zauważył i wziął Jana do karnej kompanii. Myślałem, że już go żywego nie znajdę. Spotkaliśmy się dopiero w transporcie do Buchenwaldu, wiosną.

Dlaczego go przewieźli? Niemcy potrzebowali siły roboczej w obozach na terenie III Rzeszy.

- Już w Tarnowie, gdyśmy jechali do Oświęcimia, pouczali nas więźniowie, którzy z obozu uciekli, ale ich znów złapano. Mówili, że wybierają według zawodów. Zabierali do innych obozów stolarzy, ślusarzy, elektryków, hutników. Ja podałem się za ślusarza. Miałem do majstrowania smykałkę, już w szkole robiłem zapalniczki z gilzy od karabinów. Ale tam już pracowałem jako fryzjer. Goliłem i strzygłem esesmanów.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie