Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Mistrz Ortografii rozwiązał problemy

Wioletta Wojtkowiak [email protected]
Maciej Malinowski, wykładowca akademicki, autor książek o problemach współczesnej polszczyzny.
Maciej Malinowski, wykładowca akademicki, autor książek o problemach współczesnej polszczyzny. W. Wojtkowiak
Gościł u nas Maciej Malinowski, Mistrz Polskiej Ortografii. Rozwiązał kilka językowych problemów.

Maciej Malinowski

Maciej Malinowski

Redaktor, wykładowca akademicki, autor książek o problemach współczesnej polszczyzny. W 1990 roku zdobył tytuł Mistrza Polskiej Ortografii w ogólnopolskim dyktandzie. Od pięciu lat prowadzi kolumnę językową w ogólnopolskim tygodniku "Angora". W Tarnobrzegu promował swoją najnowszą książkę "Co z tą polszczyzną" i poprowadził konkurs gramatyczno - ortograficzny dla uczniów.

Wioletta Wojtkowiak: * Czy mistrz ortografii miał z nią kiedykolwiek kłopoty?

Maciej Malinowski: - Będę nieskromny, ale z pewnymi predyspozycjami trzeba się urodzić. Miałem łatwość w zapamiętywaniu pisowni różnych wyrazów, tak zwaną pamięć wzrokową. Oczywiście to by było za mało, żeby wygrać konkurs. Nie ukrywam, że kiedy przeszedłem eliminacje ogólnopolskiego dyktanda i przygotowywałem się do finału, pewne rzeczy mnie zadziwiły.

* Proszę przyznać się do błędu...

- W liceum nastawiałem tysiąc przecinków. Polonistka była przerażona. Dostałem minus trzy na szynach, ale nie poszło mi to na marne - to wtedy zacząłem poważnie interesować się interpunkcją. Powtórzę za swoim mistrzem i autorytetem Janem Miodkiem: przecinek to sztuka myślenia. Źle postawiony, zmienia sens całego zapisu i dopuszcza różne interpretacje. I mogę powiedzieć, że w pisowni najwięcej jest błędów interpunkcyjnych. Proszę wierzyć, nawet specjalnie ich nie wyszukuję. Kiedy wziąłem pięknie wydaną książkę o Tarnobrzegu, już w pierwszej części znalazłem kilka źle postawionych przecinków.

* Jak ocenia pan znajomość polszczyzny przez młodych Polaków?

- Nie jest tak źle, aczkolwiek młodzież mówi slangiem. Młodzi chcieliby najchętniej porozumiewać się skrótami i niestety wulgaryzmami. Nie miałbym pretensji, gdyby tylko oddzielili swój język, którym się posługują na co dzień od tego, którym mają pisać wypracowanie. To wpływa na to, że mają coraz uboższe słownictwo.
* Co pana razi w naszym języku?

- Drażni mnie, gdy używa się słowa obcego, nie bardzo rozumiejąc jego znaczenie. Na przykład Polacy źle rozumieją słowo spolegliwy, przymiotnik zapożyczony z języka czeskiego. Myślą, że spolegliwy znaczy uległy, skory do kompromisu. To potoczna definicja. Spolegliwy to człowiek, na którym można polegać.

* O czym jest najnowsza książka?

- To felietony, które drukuję co tydzień w "Angorze". O tym, że ta polszczyzna jest wciąż dla Polaków zbyt trudna. Otrzymuję mnóstwo e-maili, listów i telefonów od czytelników. Udowadniają, że interesują się polszczyzną, dzielą się wątpliwościami. Drażni ich to, jak mówią politycy, jak piszą dziennikarze. Często pytają o formy, które pamiętają z dawnych lat, jakich w słownikach już nie ma. Pytają, czy są poprawne. Mam co robić.

* Przyjechał pan do Tarnobrzegu, czy do Tarnobrzega?

- Ze zgrozą kiedyś odkryłem, że mówi się do Tarnobrzega, ale do Kołobrzegu. Dlaczego, skoro oba miasta mają w nazwie ten sam "brzeg"? W tym przypadku nie trzeba się absolutnie trzymać sztywnych reguł, tylko dopuścić dwie formy. Ja chętnie mówię do Tarnobrzegu, ale jeśli ktoś chce do Tarnobrzega, to proszę bardzo.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie