Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Franciszkanin z Tarnobrzega na papuańskiej ziemi

Wioletta Wojtkowiak
Muszlowe naszyjniki to bardzo cenna pamiątka.
Muszlowe naszyjniki to bardzo cenna pamiątka. W. Wojtkowiak
Piotr Rzucidło - franciszkanin pochodzący z Tarnobrzega - opowiedział nam o swojej pracy misyjnej.

Przyjechał do rodzinnego miasta na roczny urlop.

Jest takie państwo, o którym wiemy niewiele i pewnie nadal wielu kojarzy się tylko z ludożercami i brakiem cywilizacji. Po jego ścieżkach depta Piotr Rzucidło. W Papui-Nowei Gwinei od dziesięciu lat szerzy katolicką wiarę i pomaga tubylcom w codziennym życiu.

Ojciec franciszkanin Piotr Rzucidło przyjechał niedawno na urlop do Polski. Przez rok będzie odpoczywał od egzotycznego kraju. Taka odnowa duchowa i intelektualna jest dla każdego misjonarza ze wszech miar pożądana, wręcz nakazana. - Nie ma tam wielu okazji do czytania książek, rozmów, także w ojczystym języku. To wszystko zapewnia powrót do cywilizacji.

SPEŁNIENIE MARZEŃ O PODRÓŻACH

Książki przygodowe i relacje podróżników u młodych ludzi rozbudzają wyobraźnię. Piotr Rzucidło śmieje się, że i on chciał być jak Tony Halik. Kiedyś marzył o wyjeździe na antypody.

Przychodząc do zakonu, chciał pracować na misjach. Szansa pojawiła się na studiach, gdy do franciszkanów przyjechał Australijczyk, misjonarz. Prosił o pomoc wolontariuszy. Namawiał do wyjazdu.
- Byłem otwarty. Pomyślałem, że można spróbować. Po odpowiednim przygotowaniu w Irlandii wyjechałem. W 1998 roku byłem już w Papui-Nowej Gwinei. Wiedziałem o niej wcześniej mniej więcej tyle, co każdy. Że to odległy kraj, którego mieszkańcy żyją jak w epoce kamienia łupanego i można tu spotkać kanibali.

SZOKUJĄCE DLA BIAŁEGO CZŁOWIEKA

Papua-Nowa Gwinea powitała misjonarza piekielnie gorącym klimatem. Szok niespecjalnie chyba rozumieli lokalni franciszkanie, którzy przyjechali po brata na lotnisko w Port Moresby i chcieli koniecznie pochwalić się, że zamontowano właśnie sygnalizację na skrzyżowaniach.

Spragniony wody krążył po mieście i pamięta, że ogromne wrażenie robiły na nim chodniki - jakby poplute czerwoną cieczą. "Czy to krew?" - myślał. Okazało się, że miejscowi żują orzechy rośliny buai. To gasi pragnienie. Żute orzechy miesza się w ustach z korzeniem rośliny daka, posypanym pyłem ze zmielonych muszli. Wszystko to razem przypomina z wyglądu krew i sprawia upiorne wrażenie. Patrząc na czerwone zęby i usta, można się poczuć jak wśród ludożerców.

Trzeba też wiedzieć, że Papuasi, niezwykle uprzejmi wobec białych misjonarzy, mogą okazywać tę radość w sposób bardzo "waleczny". Na przykład wyskakując z zarośli z dzidami wymierzonymi w człowieka, ale z uśmiechem na ustach. - Szliśmy do wioski. Zostałem uprzedzony, że nie muszę się bać, bo to przyjacielski gest na powitanie.

TU MOŻNA DOTRZEĆ TYLKO PIECHOTĄ

Miejscem pracy ojca Rzucidło stał się busz. Trafił do północno-zachodniej części Papui, w sąsiedztwie Indonezji. To diecezja Aitape, założona przez franciszkanów z Australii po drugiej wojnie światowej. Zamieszkał w osadzie Nuku. Miał pod opieką dwadzieścia wiosek. Do większości nie prowadzi żadna droga, trzeba dojść pieszo.

Żyć w takim kraju na początku jest bardzo trudno. Nie ma elektryczności, nie ma telewizji, świeżego mięsa. Nie mając pojęcia, jak przeżyć, trzeba się dostosować. Bez pomocy miejscowych nawet na bezpieczne poruszanie się nie ma szans.

- Rok zajmuje zwykle nauka i osłuchanie języka pidgin. To mieszanka języków, w większości uproszczonego angielskiego z papuańskim. Stworzyli go misjonarze na potrzeby kontaktów. Ten język nas jednoczy - mówi Piotr Rzucidło.

POSZANOWANIE KULTURY I KONIECZNOŚĆ ZMIAN

Mieszkając wśród Papuasów, musiał nauczyć się nie tylko mówić, ale też słuchać i rozumieć. To najważniejsze w pracy misjonarza - szanować przekonania wychowanych w innej, niezrozumiałej kulturze. Ale też otwierać na chrześcijańską religię.

- Każda osoba może być wolontariuszem i my też pracujemy wśród społeczności humanitarnie, lecz celem naszego bycia tutaj jest ewangelizacja - podkreśla ojciec Rzucidło.

Msze święte są tu długie i kolorowe. Charakterystyczne dla liturgii kościoła papuańskiego są procesje taneczne, zaczerpnięte z lokalnej kultury i przetworzone na potrzeby ceremonii.

Nawróceni młodzi chrześcijanie w szczery sposób okazują swoje przywiązanie do Kościoła. Mieszkańcy nie rezygnują jednak ze swoich zwyczajów i wierzeń. Są zbyt silnie zakorzenione w sercach i umysłach.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie