Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Ostatni z walczących w II wojnie światowej opowiada swoje wspomnienia

Klaudia TAJS [email protected]
W przededniu rocznicy wybuchu II wojny światowej wracają wspomnienia z tych ciężkich dni. Opowiada o nich kapitan Józef Stępień z Tarnobrzega.

Józef Stępień

Józef Stępień

Urodził się 19 sierpnia 1912 roku w Mokrzyszowie, podmiejskiej dzielnicy Tarnobrzega. Obecnie mieszka w centrum Tarnobrzega. Jest kapitanem Wojska Polskiego, inwalidą wojennym, emerytem. Jest najstarszym członkiem Koła numer 13 imienia Porucznika Józefa Sarny Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych i Oficerów Rezerwy Wojska Polskiego w Tarnobrzegu.

Na początku tego roku kapitan Józef Stępień z Tarnobrzega tłumaczył, że musi dożyć do czerwca, bo wtedy jego ukochane gimnazjum kończy 100 lat. Potem był 15 sierpnia, kiedy obchodził Święto Wojska Polskiego. Teraz odlicza dni do kolejnej rocznicy wybuchu II wojny światowej.
97-letni Józef Stępień z Tarnobrzega jest najstarszym żołnierzem w mieście, walczącym w obronie granic Polski podczas II wojny światowej.
- Czym jest dla mnie wybuch wojny? - zastanawia się kapitan Stępień. - Czymś bardzo ważnym. Byłem wojskowym od 1936 roku do 1947. Potem z wojska odszedłem, choć proponowano mi zawodowstwo.
Wymieniając kilka przyczyn, które miały wpływ na tę decyzje, Józef Stępień dodaje: - Po zakończeniu działań wojennych zostałem wezwany na 100-dniowe ćwiczenia do Śremu, które prowadził pułkownik sowiecki o nazwisku polskim. Już mi się to nie spodobało - wspomina. - Ponadto, gdybym przyjął się na żołnierza zawodowego, musiałbym podpisać deklarację przynależności do partii. A nie chciałem.
Dlatego przez kolejne lata po wojnie pan Józef pracował w Zakładzie Ubezpieczeń Społecznych w Tarnobrzegu i Rzeszowie. Był także pracownikiem tarnobrzeskiego Siarkopolu, skąd odszedł na emeryturę.

Z MATURĄ DO WOJSKA

Do służby wojskowej trafił w wieku 21 lat. Jako absolwent tarnobrzeskiego gimnazjum, trafił do Tarnopola, gdzie przeszedł dywizyjny kurs podchorążych rezerwy piechoty. Następnie przez cztery miesiące stacjonował w Brzanach. - Po roku wróciłem do Tarnobrzega, gdzie szkoliłem drużynę Strzelca w Sobowie - przypomina. - W lutym 1936 roku napisałem pismo do komendanta głównego straży granicznej, że chcę, by mnie tam przyjęto. Jednak odpowiedź nie nadeszła do września i zdecydowałem się na studia pedagogiczne w Lublinie. Pech chciał, że 16 grudnia otrzymałem wiadomość, iż zostałem przyjęty do wojska. Przerwałem studia.

Dostał przydział na placówkę w Bogusznie, między Grajewem i Ełkiem, na przedpolu Mławy. Tam doczekał wybuchu wojny. Po zaliczeniu kilku kursów i szkoleń otrzymał skierowanie na placówkę Szczepkowo-Borowe. - Miałem bronić odcinka 32 kilometrów polskiej granicy - pokazuje na mapie. - Dostałem 64 strażników. Potem dołożyli mi kolejnych 60.
Wojna u niego wybuchła o godzinie 5.45. - Byłem na to przygotowany, bo miałem swój wywiad i wiedziałem, że wojska niemieckie gromadzą się po drugiej stronie granicy - zapewnia.

NA LINII WALKI

2 września Józef Stępień otrzymał meldunek, że główne uderzenie niemieckie ze Szczytna na Mławę uzyskało przewagę, dlatego zdecydował o przejściu żołnierzy do Przasnysza. Stamtąd pod dowództwem komendanta inspektoratu majora Wacława Niedzielskiego wyruszył w stronę Pułtuska. - Powierzono mi tam obronę fortu Kacice - wspomina. - Obrona trwała do 7 września. Niemcy przerwali linię obrony od wschodu, zdobyli miasto i rolowali obronę w kierunku na fort Kacice. Otrzymałem rozkaz wycofania się z fortu i przeprawy przez Narew.
Do rzeki było około 200 metrów. - W połowie drogi Niemcy zajęli fort i zaczęli w nas prażyć bronią maszynową - opowiada były żołnierz. - Uratował nas oddział naszego wojska, który był za rzeką. Niemcy przerwali ogień, co pozwoliło nam przeprawić się wpław przez rzekę.
W tej akcji zginęło kilku ludzi z załogi kapitana Stępnia. W następnych dniach pan Józef otrzymał informację, że jednostki straży granicznej koncentrują się w Rawie Ruskiej, potem, że w Łucku, do którego dotarł. Został tam dowódcą plutonu zwiadowczego.

OCALONY OD STAROBIELSKA

Jego batalion został wcielony do grupy operacyjnej "Dubno", która kierowała się na południe Polski, z zamiarem przejścia na Węgry lub do Rumunii. Marsz został przerwany, gdy Sowieci zajęli Tarnopol i szybkim marszem doszli do Lwowa. - Nie mogliśmy walczyć z Sowietami, dlatego czekaliśmy na dalsze dyspozycje - wspomina kapitan. - Po wielu godzinach czekania w lesie dowiedzieliśmy się, że Sowieci żądają internowania całej grupy do Związku Radzieckiego. Wtedy zastępca dowódcy batalionu zdecydował, że nie da się internować.
Jego decyzję poparło kilku dowódców jednostek, w tym kapitan Stępień. 20 września ich grupa skierowała się na Lwów. Pozostali, czyli około 10 tysięcy żołnierzy, zostali internowani. Oficerowie zostali umieszczeni w obozie w Starobielsku. - W 1943 roku, gdy Niemcy odkryli zbrodnię katyńską, opinia ogólna była zgodna, że oficerowie ze Starobielska zginęli w podobny sposób jak oficerowie w Kozielsku, a więc zostali rozstrzelani - przekonuje Józef Stępień. - Tam byłby i mój szkielet, gdyby dowódca nie sprzeciwił się internowaniu.

POWRÓT DO TARNOBRZEGA

24 września grupa pułkownika Kuleszy, w której walczył pan Józef, w miejscowości Rzeczki pod Rawą Ruską natknęła się na silny niemiecki oddział broni pancernej. Wywiązała się całodzienna bitwa, która niestety zakończyła się kapitulacją. - Rano 25 września Niemcy utworzyli 2000 kolumnę jeńców szeregowych i oficerów i pod ochroną licznej straży skierowali nas pieszo do Przemyśla - opowiada pan Józef. - W trakcie marszu wywiązała się straszliwa burza. Wspólnie z dwoma kolegami schowaliśmy się w prywatnym domu. Po burzy kolumna ruszyła dalej, my zostaliśmy. Zdobiłyśmy cywilne ubrania, kupiliśmy rowery. Dzięki pomocy wójta Sieniawy przeprawiliśmy się przez San i już bez przeszkód przez Leżajsk, Bojanów, Nową Dębę dotarłem do Tarnobrzega, do rodzinnego Mokrzyszowa.

SZEŚĆ LAT W OFLAGU

11 listopada 1939 roku do drzwi domu pana Józefa zapukało gestapo. Na pożegnanie się z rodziną miał 30 minut. Został przewieziony do Tarnobrzega, skąd wieczorem wyruszył do Rzeszowa. - Tam czekaliśmy dwa dni, bo zwozili aresztowanych z Podkarpacia - opowiada kapitan. - Potem był Kraków. W końcu dowiedzieliśmy się, że jedziemy do Rzeszy, do Murnau, gdzie znajdował się obóz jeńców wojennych. Tam przeżyłem sześć ciężkich lat.
Do Tarnobrzega wrócił 4 września 1945 roku.

KWIATY NA IMIENINY

O czasach wojennych panu Józefowi przypomina czapka. Nie rozstaje się z nią na uroczystościach i spotkaniach z kombatantami. Założył ją także 15 sierpnia, w Święto Wojska Polskiego. - Zdrowie już nie to, biodro odmawia posłuszeństwa, dlatego nie mogłem złożyć kwiatów przed pomnikiem na cmentarzu wojskowym - ubolewa pan Józef. - Ale byłem myślami z tymi, którzy zginęli, i tymi, którzy jeszcze pozostali.
19 sierpnia pan Józef skończył 97 lat. Z tej okazji spotkali się z nim prezydent miasta oraz koledzy z tarnobrzeskiego Koła Związku Byłych Żołnierzy Zawodowych i Oficerów Rezerwy Wojska Polskiego. - Dla niego to podwójne święto - mówi Józef Dąbrowski, członek koła. - Dzień Wojska Polskiego i urodziny. Dlatego przyszliśmy z kwiatami i dobrym słowem.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Podkarpackie