Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Parafia w Zbroszy Dużej była punktem opozycyjnym

Piotr Kutkowski
Esbecy zrobili księdzu zdjęcia na tle powielacza, na którym drukował.
Esbecy zrobili księdzu zdjęcia na tle powielacza, na którym drukował. Archiwum prywatne
W Zbroszy Dużej w powiecie grójeckim, powstał 30 lat temu jeden z pierwszych w Polsce ruch samoobrony chłopskiej.

"Demagodzy", "Szkoleniowcy", "Dobrodziej" - to nazwy nadane przez esbeków sprawom operacyjnego rozpoznania. Tysiące dokumentów: plany zwalczania opozycji, raporty, donosy tajnych współpracowników, rozliczenia finansowe. "Dobrodziej" to ksiądz Czesław Sadłowski, który był założycielem opozycji na grójecczyźnie.

Akta księdza, znalezione do tej pory przez pracowników Instytutu Pamięci Narodowej, liczą ponad 9 tysięcy stron. Jak sam wyliczył, znalazło się na tych stronach ponad 100 nazwisk esbeków i agentów, którzy się nim zajmowali. Dlaczego budził aż takie zainteresowanie?

Ksiądz nie ukrywa, że systemu komunistycznego nigdy nie darzył sympatią. Jego rodzina musiała się przenieść, ojca - władze traktowały jako kułaka, a jego syn nie miał szans na naukę w liceum. Uczył się, więc w szkole zawodowej, zdobywając miedzy innymi umiejętności murowania czy stawiania pieców. Jednak jego przyszłość miała się wiązać przede wszystkim z budowanie ducha u ludzi. Święcenia kapłańskie Czesław Sadłowski uzyskał w 1967 roku, wtedy też został wikariuszem na parafii w Jasieńcu. Rok później w oddalonej o kilka kilometrów Zbroszy Dużej kupił oborę i zaczął przerabiać ją na kaplicę. Odzew ze strony władz nastąpił szybko: pomieszczenie zostało zaplombowane, a działalność duszpasterska w tym miejscu zakazana.

EKRAN NA STODOLE

Ksiądz prowadził jednak dalej działalność duszpasterską, a jednocześnie znalazł pomysł na pozyskiwanie coraz to nowych dusz. Wiedział, że tym, co może przyciągnąć ludzi jest kino.

- Miałem projektor, jeździłem po ambasadach różnych państw i załatwiałem w nich kolorowe filmy - wspomina ksiądz Czesław Sadłowski. - Później wyświetlałem je na podwórkach. Za ekran służyły ściany. Zainteresowanie było bardzo duże, przychodziło mnóstwo osób.

Pomysł księdza podobał się ludziom, ale nie podobał się władzy. Kapłan został zatrzymany, prokuratura wytoczyła przeciwko niemu sprawę. Zarzucono mu miedzy innymi, że prezentował filmy demoralizujące młodzież. Został skazany na 3 miesiące więzienia, ale nie poszedł siedzieć.

- Prymas Wyszyński powiedział mi, żebym nie zastosował się do tego wyroku i złożył odwołanie - uzasadnia ksiądz Czesław Sadłowski. - A innym księżom polecił, by przychodzili do sądu na rozprawy apelacyjne.

Kolejny wyrok nie mówił już o więzieniu, a o grzywnie.
Ksiądz Czesław Sadłowski: - A filmy dalej puszczałem i nikt się już tego nie czepiał.

AKTYW ROBOTNICZY

Solą w oku władz stała się natomiast kolejna kaplica, jaka powstała w Zbroszy. Z drewna, folii, płyt paździerzowych. W środku pojawił się kościelny sprzęt, zaczęły się odbywać nabożeństwa. Do czasu, aż przed świętami wielkanocnymi 1972 roku kaplicę otoczył kordon milicjantów. Rozbiórką zajął się zwieziony w tym celu do Zbroszy "aktyw robotniczy". Prowizoryczna konstrukcja przestała istnieć, sprzęt liturgiczny przewieziono do kościoła w Jasieńcu.

Na zorganizowanym w szkole spotkaniu władze obiecały mieszkańcom wydanie pozwolenia na budowę kościoła pod warunkiem jednak, że miejscowość opuści ksiądz Sadłowski. Mieszkańcy nie tylko nie zgodzili się, ale razem ze swoim kapłanem zaczęli słać petycje, wysyłali delegacje, angażowali różnych ludzi w uzyskanie pozwolenia na budowę.

NA POWIELACZU

W 1972 roku w Zbroszy Dużej stał już dwupoziomowy kościół. Dwa lata później drukowano tam już na powielaczu różne ulotki i ogłoszenia. W tamtych czasach takim sprzętem nie dysponowali nawet znani później opozycjoniści.

- Jacek Kuroń był zszokowany, gdy pod koniec lat siedemdziesiątych w rozmowie ze mną dowiedział się o powielaczu. A historia powielacza była prosta: w czasie budowy kościoła zgłosili się do mnie studenci z Wrocławia, którzy zaoferowali swoją pomoc przy prowadzonych pracach. Oczywiście skorzystałem z niej. Jakiś czas potem przywieźli mi powielacz. Mówili, że przemycili go z Czechosłowacji, przenosząc w częściach przez góry - wspomina ksiądz.

22 PODPISY

W 1976 w Radomiu i Ursusie wybuchły protesty robotnicze, rok później ksiądz i grupa parafian wysłali do władz pismo, protestujące przeciwko represjom stosowanym wobec uczestników wydarzeń. Zrobili to wiedząc, że sami narażają się bycie ofiarami. Kolejny krok uczynili 9 września 1978 roku, tworząc Komitet Samoobrony Chłopskiej Ziemi Grójeckiej. Pod deklaracją podpisały się 22 osoby. Dzień później w Goszczynie powstał z inicjatywy Henryka Bąka Tymczasowy Komitet Niezależnego Związku Zawodowego Rolników.

- Oba komitety nie wiedziały początkowo o sobie, choć obie miejscowości dzieliła nieduża odległość. To był zresztą fenomen na skalę Polski, bo w całym kraju powstały wówczas ogółem cztery takie komitety - podkreśla Bogusław Bek, pracownik radomskiej delegatury Instytutu Pamięci Narodowej.

Bezpośrednim impulsem do utworzenia komitetu w Zbroszy stała się zmiana przepisów emerytalnych na gorsze. Później protestowano także przeciwko prowadzonej przez władze polityce rolnej. Pojawiły się niezależne wydawnictwa, w parafii zaczął działać niezależny Uniwersytet Ludowy, którego wykładowcami byli między innymi działacze Komitetu Obrony Robotników.

Służba Bezpieczeństwa, wiedząc o zaplanowanych wykładach, obstawiała wcześniej drogi, a nawet polne i leśne ścieżki, by wyłapywać ich wykładowców i uczestników.
- Kłopoty Jacka Kuronia pojawiły się już w Warszawie, udało mu się jednak zgubić w parku esbeków i bez problemu przyjechał do nas - relacjonuje ksiądz Czesław Sadłowski. - Po zakończeniu jego wykładu zastanawialiśmy się, jak zapewnić mu bezpieczny powrót do domu. W końcu ukryliśmy w żuku pomiędzy skrzynkami po owocach i samochód zamiast do Grójca, przez który prowadziła najkrótsza droga do Warszawy, zawiózł go do Białobrzegów. Stamtąd dojechał już do stolicy bez przeszkód.

PROWOKACJA

Parafia w Zbroszy stawała się coraz bardziej ważnym punktem opozycyjnym, z czego władza zdawała sobie doskonale sprawę. Jej rozpracowaniem zajmowały się rzesze pracowników "bezpieki" oraz tajni współpracownicy. Jednym z najbardziej zasłużonych był agent o pseudonimie "Boniecki", później znany działacz radomskiej "Solidarności". Najpierw występując jako współpracownik Komitetu Obrony Robotników przez kilka miesięcy "rozpracowywał" księdza Sadłowskiego, by w styczniu 1980 roku wziąć udział w prowokacji. Wiesław Szczepanek, funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa tak później raportował: "W dniu dzisiejszym z udziałem TW "Boniecki" (…) działając z zaskoczenia uchwyciliśmy na gorącym uczynku księdza Sadłowskiego i TW "Boniecki", jak w części mieszkalnej "pomieszczenia stanicy oazowej" powielali oświadczenie KSS KOR i redakcji "Robotnika" z dnia 13 stycznia 1980 roku (…)."

Ksiądz i "Boniecki" zostali zatrzymani, zrobiono im fotografie na tle powielacza. Za księdzem ujęli się parafianie, których delegacja pojechała do Radomia. Nie wiedzieli, że są również fotografowani z ukrycia, a potem opisywani. Takiego wsparcia nie potrzebował Tajny Współpracownik "Boniecki". Zaraz po zwolnieniu z aresztu ponownie odwiedził parafię, wykonując kolejne, zlecone mu zadanie. W raporcie napisał między innymi: "Z 8 na 9 lutego o godzinie 9.30 był Macek Rayzacher, który dostarczył dla księdza Sadłowskiego biuletyn informacyjny KSS KOR oraz razem z BI KOR Biuletyn Informacyjny KSCh ZG, w sumie było tej prasy 10 ryz. Była także kartka, na której Maciek napisał kilka słów do księdza Czesława, który to list pod nieobecność gospodyni udało mi się przepisać. Treść tego listu przytaczam na końcu informacji".

WYBACZENIE

Za tamtą akcję nagrody otrzymało kilku funkcjonariuszy, zaś sam "Boniecki" dostał sowitą zapłatę. Do dziś mieszka w Radomiu, nie niepokojony przez nikogo. Jako agent "Boniecki" i pod innymi pseudonimami występuje jeszcze w wielu innych sprawach działaczy opozycji.

Ksiądz Czesław Sadłowski zna już nazwiska tych, którzy na niego donosili, ale nie chce ich ujawniać. Tłumaczy, że został powołany do tego, by być z ludźmi, a nie z nimi walczyć. Przyznaje jednak, że czytając swoje akta bardzo to przeżywa, a po lekturze musi przez kilka dni dochodzić do siebie.

- Podczas pierwszego przesłuchania funkcjonariusz Służby Bezpieczeństwa zapowiedział mi, że do końca życia nie zaznam spokoju. Tak rzeczywiście jest - dodaje.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie