Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Opisał historię Wytwórni Prochu

Piotr Kutkowski
Marek Wierzbicki z pierwszym tomem książki "Szkice z dziejów Pionek”.
Marek Wierzbicki z pierwszym tomem książki "Szkice z dziejów Pionek”. P. Kutkowski
Marek Wierzbicki jest autorem książki o dziejach pionkowskiego zakładu. Przedstawia mnóstwo nieznanych do tej pory interesujących faktów.

Książka pod tytułem "Państwowa Wytwórnia Prochu. Zakłady Chemiczne Pronit w Pionkach" z podtytułem "Ludzie, fabryka, miasto" ukaże się jako czwarty tom serii "Szkice z dziejów Pionek".

Jest to praca zbiorowa. Artykuły napisali do niej Sebastian Piątkowski, Aneta Jaworska, Kazimierz Wierzbicki, Adam Pruszyk i Marek Wierzbicki, który też całość redagował.

Książka ma się składać z trzech części. W pierwszej będą artykuły i studia naukowe dotyczące istnienia zakładu od 1922 roku do 2000 roku, w drugiej znajdą się wspomnienia i relacje jego pracowników, a w trzeciej dokumenty z Archiwum Państwowego w Radomiu oraz dokumenty Służby Bezpieczeństwa z archiwów Instytutu Pamięci Narodowej. O kulisach jej powstawania rozmawiamy z Markiem Wierzbickim.

Piotr Kutkowski: * Pionkowski Pronit to już praktycznie historia. Skąd zatem wziął się pomysł, by ją odtwarzać?
Marek Wierzbicki: - Dla mnie, jako mieszkańca Pionek i historyka, to bardzo ciekawy temat. To Państwowa Wytwórnia Prochu i późniejszy Pronit stworzyły to miasto. Historie te ściśle się ze sobą łączą, będąc jednocześnie historią społeczności, która powstała dzięki założeniu tego przedsiębiorstwa przed wojną i która wraz z nim się rozwijała. To historia tworzenia zakładu przez państwo i budowania go w lesie przy pomocy ludzi, którzy zjechali się tutaj z całej Polski.

* Czyli Nowa Huta nie była pionierskim wydarzeniem w dziejach naszego kraju?
- Na pewno nie. Pomysł, by taki zakład powstał, pochodził z przedwojennego Ministerstwa Spraw Wojskowych. Po odzyskaniu przez Polskę niepodległości nasi przywódcy doszli do wniosku, że państwo musi mieć własny, niezależny przemysł zbrojeniowy. Pionkowski zakład miał być jednym z wielu zajmujących się taką produkcją. Początkowo zamierzano wybudować wytwórnię prochu w Kozienicach, ale radni miejscy postawili bardzo wygórowane żądania i warunki. Wtedy lokalizację przeniesiono w inne miejsce. Było ono atrakcyjnie położone, w środku Polski, w otoczeniu lasów. Dla celów obronnych na pewno świetne miejsce.

* Ile lat trwała budowa tego zakładu?
- Zaczęła się jesienią 1922 roku i trwała do 1925-1926 roku, kiedy rozpoczęła się tam produkcja. Przedsiębiorstwo rozbudowywano aż do wybuchu wojny. Był to największy wówczas w Europie zakład wytwarzający materiały wybuchowe. Pracowało w nim około 3,5 tysiąca osób. Na owe czasy była to bardzo duża liczba.

* Wraz z zakładem musiało zatem powstać całe zaplecze mieszkaniowe i socjalne.
- Budowa zakładu niejako wymusiła budowę miasta. Najpierw wznoszono baraki, potem regularne osiedla i drogi, powstawały też domki. Już w 1932 roku, kiedy to zmieniona została nazwa miejscowości z Zagożdżona na Pionki, liczyła 5 tysięcy mieszkańców. W 1922 roku było ich zaledwie 500, więc to oznaczało dziesięciokrotny wzrost. W 1939 roku było ich już prawie 9 tysięcy. W Pionkach funkcjonowały w tym czasie stadion sportowy, kryty basen, szpital i kościół.

* Jak zmienił się ten obraz z chwilą wybuchu II wojny światowej?
- To był ogromny cios i dla zakładu, i dla miasta. Niemcy wykorzystywali wytwórnię do własnych produkcji, maksymalnie eksploatując ją do własnych potrzeb. Pracownicy i mieszkańcy odczuli gwałtowne obniżenie poziomu życia. Część z nich odeszła z zakładu, część uciekła. Ci, którzy pozostali, bo zmusiła ich do tego sytuacja ekonomiczna, musieli pracować dla okupanta.

* Czy w zakładzie działały polskie organizacje podziemne?
- Bardzo prężnie działała Armia Krajowa, zajmując się sabotażem i wywiadem. Wynoszono praktycznie wszystko, co się dało. Ludzie masowo brali spirytus, czy skórę z pasów transmisyjnych. Dla potrzeb wojskowych wynoszono części do broni, które wyrabiano w warsztatach, amunicję, no i przede wszystkim proch.
* Co tam jeszcze wytwarzali Niemcy?
- W małym zakresie materiały wybuchowe, również nitrocelulozę. Skala produkcji jest nieznana, w czasie okupacji zatrudnionych było około 2,5 tysiąca polskich pracowników i około 3 tysiące Żydów. Niemcy stworzyli tam dla nich obóz pracy, oni sami nazywali to miejsce obozem koncentracyjnym. Warunki życia i pracy były bardzo ciężkie. Kilkuset więźniów obozu zmarło bądź zostało zabitych, ale większość przeżyła wojnę. Ludzie ci byli potrzebni okupantowi jako pracownicy aż do końca. W lipcu 1944 roku ewakuowano więźniów do Oświęcimia i innych obozów, gdzie dalej byli wykorzystywani do pracy niewolniczej, 90 procent z nich przeżyło wojnę. W 1992 roku w Izraelu odbył się zjazd tych właśnie więźniów, na którym było około 500 osób.

* Jak zmienił się zakład po 1945 roku?
- Po wojnie produkcja w Pronicie miała dwojaki charakter: zbrojeniowy i na potrzeby cywilne. Do 1955 roku przeważała bardzo rozbudowana produkcja wojskowa. W 1952 roku pracowało już 8,2 tysiąca osób, budowano kolejne wydziały. Po 1956 roku produkcja wojskowa stanowiła tylko 15 procent całości. Wytwarzano substancje dla przemysłu chemicznego, tworzywa sztuczne, melaninę, skóry syntetyczne, płyty gramofonowe, a w pewnym momencie nawet plastikowe bańki, czy kółka hula-hoop.

* Czy podczas produkcji niebezpiecznych wyrobów dochodziło do wypadków, pożarów, katastrof, wybuchów?
- Wypadki zdarzały się bardzo często, niekiedy kończyły się śmiercią jednej czy dwóch osób. Niejednokrotnie powodem tragedii były bardzo złe warunki pracy. Liczyło się wykonanie planu i temu podporządkowywano wszystko. Gdy plan był zagrożony, przepisy przestawały mieć znaczenie. Sporo wypadków powodowali też sami pracownicy, którzy działając rutynowo zapominali o zagrożeniach. Największy wypadek miał miejsce w 1972 roku na wydziale produkującym materiały wybuchowe dla potrzeb górnictwa. Z niewiadomych przyczyn, prawdopodobnie na skutek palenia przez pracowników papierosów, doszło tam do potwornej eksplozji. Wybuchło około 1200 kilogramów materiału znajdującego się w czterech kadziach. Zginęło pięć osób. Co ciekawe, mimo tego że była to największa tragedia w historii Pronitu, to do dziś nie są dostępne dokumenty na ten temat. W Archiwum Państwowym znajdują się dokładne opisy innych wypadków, a tego nie ma.

* Czy wypadek ten był opisywany w gazetach, informowały o nim radio, telewizja?
- Pojawiły się nieliczne wzmianki, zresztą bardzo krótkie i zdawkowe. Natomiast w Pionkach ta historia była bardzo znana i bardzo komentowana. Potem również dochodziło w zakładzie do wypadków, ale już o mniejszej skali. Byli ranni, byli poparzeni, byli okaleczeni. W 1988 roku jeden z pracowników chciał zabrać z zakładu leżące na wydziale rurki, w których mogły być resztki nitrocelulozy. Oficjalnie nie mógł dostać pozwolenia na ich wyniesienie, nieoficjalnie mu to wręcz odradzano ze względu na zagrożenie. Pomimo tego zdecydował się na to i przed wyniesieniem zaczął te rurki przecinać. Iskry spowodowały eksplozję, na skutek której ten człowiek stracił rękę i nogę. To był najpoważniejszy wypadek u schyłku Pronitu.

* Czy istniał duży nadzór ze strony służb specjalnych nad tym, co dzieje się w zakładzie?
- Na pewno, i służby działające przed wojną, jak i po niej były przekonane, że zakład należy chronić w szczególny sposób przez inwigilacją obcych państw. Po wojnie istniała komórka bezpieczeństwa, znajdująca się bądź w samym zakładzie bądź poza jego terenem, a wydziały miały swoich "opiekunów", którzy kontrolowali to, co się w nich dzieje. Każda awaria, wypadek, każdy przejaw niezadowolenia załogi wywoływały automatycznie zainteresowanie i analizę. Bardzo często zakładano sprawy operacyjnego rozpoznania, do których używano tajnych współpracowników lub tak zwanych kontaktów obywatelskich, czyli ludzi na kierowniczych stanowiskach.

* Dużo pracowników współpracowało z "bezpieką"?
- Jest to problem do końca nierozpoznany, ponieważ wciąż brakuje dokumentów. Wiadomo, że pod koniec okresu stalinowskiego, kiedy wpływ Urzędu Bezpieczeństwa był najsilniejszy, zarejestrowanych Tajnych Współpracowników było 75, nie licząc współpracowników informacji wojskowej, ale na ten temat nie ma w ogóle informacji.

* Czy dochodziło do zatrzymywania ludzie podejrzewanych o szpiegostwo?
- Jest kilka wzmianek z lat 60. i 70. o zatrzymaniu kilku pracowników posądzanych o kontakty z komórkami zagranicznych wywiadów. Na tym jednak ślad tych spraw się urywa. Co dalej się działo, trudno jest powiedzieć. Zwykle prowadząc inwigilację Służba Bezpieczeństwa wpadała na trop zwykłych, pospolitych przestępstw, jednocześnie też w każdej z awarii chętnie dopatrywała się sabotażu, chcąc się poprzez to wykazać, jak bardzo jest potrzebna. Ten nacisk bywał bardzo niemiły dla pracowników, którzy znajdowali się pod ciągła presją.

* Co zadecydowało, że zakład upadł?
- Przyczyny upadku były złożone i skomplikowane, i trudno jest tutaj wskazywać na jedną. Jeszcze w latach 60. i 70. zakład rozwijał się bardzo dynamicznie. Pierwszym objawem kryzysu była nietrafiona inwestycja dotycząca zakładu sztucznej skóry polcorfam. Włożono w nią wszystkie pieniądze, jakie można było wyłożyć, gdy tymczasem produkowane skóry były wyrobem przestarzałym, który znajdował coraz mniej nabywców. Do tego doszedł bardzo silny kryzys lat 80. Pomimo nieco lepszej sytuacji pod koniec tamtej dekady, zakład nie dysponował już pieniędzmi na zainwestowanie w nowe technologie. W latach 90. powstała pilna potrzeba, by fabrykę zrestrukturyzować pod każdym względem: zmienić profile produkcji na bardziej opłacalne, a te, które takie były, jak chociażby klejów, rozwijać. Konieczne powinny też być redukcje załogi. W okresie schyłku Polski Ludowej zatrudnienie było dwukrotnie wyższe od potrzeb, a wydajność pracy niska. Do tego wszystkiego dochodziły trudności na rynku związane z przekształceniami gospodarczymi, z wysokimi odsetkami od kredytów. Ówczesne kierownictwo zakładu nie chciało podejmować drastycznych kroków, bojąc się niezadowolenia. Tym bardziej, że związki zawodowe były przeciwne reorganizacjom. Ten kryzys był bardzo widoczny w Pionkach: spadły realne płace, rosło bezrobocie, ale pomimo tego nie wyobrażano sobie, że możliwy jest upadek zakładu. Nie podjęto radykalnych kroków, które mogły ocalić chociażby jego część. Doszło do sytuacji, że przedsiębiorstwo miało coraz większe długi, brakowało pieniędzy na pensje, a banki odmawiały udzielania kolejnych kredytów. Jedynym wyjściem stało się wtedy ogłoszenia upadłości. Udało się wywalczyć jedynie powstanie małej spółki, zajmującej się produkcją specjalną dla potrzeb wojska.

* Czy istnieje w Pionkach izba pamięci Pronitu?
- Nie ma takiego miejsca i pomysł na napisanie tej książki był pierwszym krokiem, by ono powstało. Przygotowania spowodowały duże ożywienie w środowisku. Zbieraliśmy relacje, dokumenty. Za tym poszło nie tylko ożywienie, ale też i oczekiwanie na następny krok w postaci stworzenia izby pamięci, a może nawet muzeum. Istnieje w tej kwestii przychylność władz Pionek, planowane jest przygotowanie wniosku unijnego o dotację na ten cel.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie