Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Szydłowiec. Agnieszka Wiśniewska napisała książkę o Andrzeju Siewierskim i Azylu P.

Piotr Stańczak
Piotr Stańczak
Agnieszka Wiśniewska jest wielką fanką Azylu P. Książka, którą napisała o zespole, od czterech lat czeka na wydanie.
Agnieszka Wiśniewska jest wielką fanką Azylu P. Książka, którą napisała o zespole, od czterech lat czeka na wydanie. Archiwum prywatne
Agnieszka Wiśniewska bardzo mocno związana jest z Szydłowcem, choć urodziła się i mieszka w Warszawie. Z tym miejscem nierozerwalnym węzłem łączą ją nie tylko rodzinne korzenie, ale także rockowy zespół Azyl P., który w tym mieście powstał. Dziś to szydłowiecka, muzyczna legenda. W 2008 roku podjęła się napisania książki o tym zespole i swoim Idolu - Andrzeju Siewierskim.

Książka dotychczas nie doczekała się wydania. - To trochę nielogiczne jak można skończyć studia ekonomiczne będąc humanistką z zamiłowania – mówi autorka. Może właśnie dlatego, pracując przez wiele lat w bankowości, właściwie tak naprawdę nigdy nie pracowałam w swoim zawodzie. Podejrzewam, choć pewności nie mam, że minęłam się z powołaniem. Cóż…, czasami życie pisze dla nas swoje własne scenariusze, czy się nam to podoba, czy nie. Zawodowo też nigdy nie zajmowałam się muzyką, nie miałam wcześniejszych doświadczeń pisarskich ani dziennikarskich, choć to mnie pociągało od zawsze. To jednak moja prawdziwa, wielka pasja. „Jest jeszcze dla Ciebie czas” – te słowa wyśpiewał Andrzej – właściwe dlaczego miałabym mu nie wierzyć?! – opowiada autorka.

Jak rozpoczęła się twoja przygoda z Azylem P.? Parafrazując słowa piosenki „Buty czerwone” – przypomnij nam siebie, jako dziewczynę z tamtych lat.
- Oczywiście, obowiązkowo rozwiane, długie włosy! (śmiech) – a tak na poważnie: w dzieciństwie i młodości bardzo często jeździłam do Szydłowca, spędziłam tam mnóstwo czasu, najlepszego czasu. Miałam 9 lat, gdy powstał Azyl P., a jak to bywa w małomiasteczkowej społeczności – wieści szybko się rozchodzą , a więc i ja niebawem po raz pierwszy usłyszałam o zespole. Były to zresztą dopiero początki tej kapeli. Oczywiście nie mogłam wtedy jeździć na ich koncerty i być taką fanką z prawdziwego zdarzenia, gdyż byłam małolatą. (śmiech) Od początku istnienia zespołu śledziłam pilnie ich losy i gromadziłam wszelkie informacje prasowe (bo tylko takie były wtedy dostępne) oraz wszystko cokolwiek było z zespołem związane, a właściwie wszystko, co było do zdobycia bądź załatwienia. Jak się później okazało, te zdobycze były bezcenne, a przy pisaniu książki moje prywatne archiwum bardzo mi się przydało. Niemniej jednak Szydłowiec, jako małe miasto, miał i ma to do siebie, że praktycznie wszyscy się mniej lub bardziej znają. Chłopaki z Azylu wyróżniali się na pewno i „rzucali w oczy” zarówno ubiorem, jak i fryzurami. Nie można było przejść obok nich obojętnie, o nie!

Jacy byli w tamtych latach? Dało się odczuć, że są częścią większego muzycznego środowiska, nie bójmy się tego słowa - gwiazdami?
- Kiedy poznałam ich osobiście – nie była to wtedy jakaś wielce zażyła znajomość, takie raczej „ławkowo-imprezowe zapoznanie”, byłam już właściwie nastolatką. Byli ode mnie wtedy sporo starsi, bardzo mi imponowali – ja dopiero kończyłam podstawówkę, oni byli już po maturze. Jak wspomniałam, wyróżniali się na pewno, ale z drugiej strony nie tworzyli żadnego dystansu, nie odgradzali się murem, nie udawali gwiazdorów. Można powiedzieć, że to byli zwykli, normalni, ale za to bardzo rozrywkowi „chłopcy z podwórka”. Do dziś pamiętam różne powiedzonka Andrzeja i innych szydłowieckich znajomych z tamtych lat, które przeszły już nawet do historii. Andrzej miał świetne poczucie humoru, a swoje dowcipy wygłaszał z taką powagą, jakby to była prawda. Oczywiście wszyscy wiedzieli kim są, więc wzbudzali jednak duże zainteresowanie, może czasem nawet i respekt… - kto wie?

Pamiętasz swoje pierwsze koncerty z udziałem Azylu?
- Gdy miał miejsce ten słynny koncert na Zamku w 1985 roku, byłam jeszcze niestety zbyt młoda na to, aby rodzice mnie tam puścili. Kiedyś były trochę inne czasy i dzieci trzymało się krótko (śmiech). Trochę później, na żywo widziałam dwa ich występy, obydwa w Warszawie (przy okazji jakichś większych, tematycznych imprez typu „Koncert Czystych Serc”, czy coś podobnego, w których brało udział dużo innych zespołów), ale to już był schyłek zespołu. Natomiast najbardziej pamiętam występy Andrzeja w Szydłowcu w ówczesnym Młodzieżowym Ośrodku Kultury – gdzie śpiewał piosenki The Beatles i robił to świetnie!, Ależ to były czasy….!

Rock towarzyszył ci od najmłodszych lat?
- Do polskiej muzyki lat 80-tych mam szczególny sentyment, ale nie ukrywam, że piosenki Azylu są dla mnie najważniejsze i zawsze były najbliższe mojemu sercu. Na nich się wychowałam i towarzyszą mi do dziś. Dla mnie to najlepsza muza na świecie, ale żeby tak twierdzić, trzeba po porostu taką właśnie muzykę uwielbiać, bez zastrzeżeń, rozumieć jej prawdę, objawiającą się niekiedy poprzez jej prostotę. Kiedy zespół się rozpadł, nasze spotkania w Szydłowcu nie były już tak częste, chłopaki rozjechali się po świecie, ja także już rzadziej odwiedzałam Szydłowiec – każdy poszedł w swoją stronę, wszystko ma przecież swój czas. Nie zapomnę natomiast mojego spotkania z Andrzejem Siewierskim, które miało miejsce dużo później. Wtedy widziałam go ostatni raz…

Opowiedz o nim.
- To były wakacje. Andrzej czasami pomagał swojej mamie w sklepie - punkcie z artykułami optycznymi, który prowadziła w Szydłowcu. Kiedyś tam się udałam i akurat spotkałam go na miejscu - zaczęliśmy rozmawiać, wspominać dawne szalone czasy… To było po tym, kiedy ukazała się właśnie pierwsza (i ostatnia) płyta CD Azyl P. „Życie na topie 1983-1988” , Andrzej z Darkiem nagrali już singiel „Buty czerwone/Pod wiatr” i myśleli o reaktywacji zespołu. Andrzej wspominał wtedy, że chcieliby od nowa wypromować swoją muzykę, ale jest to bardzo trudne, że brakuje im siły przebicia. W pewnym momencie powiedział do mnie: „Poczekaj, przyniosę ci ten singiel”. Za chwilę wrócił z krążkiem, wręczył mi go. To było jakieś pół roku przed jego śmiercią… To moja najcenniejsza relikwia. Tak sobie teraz myślę po latach, może gdybym wtedy zaproponowała, że napiszę taką książkę, inaczej też potoczyłoby się jego życie, może byłby to cel także dla niego. Do dziś nie mogę sobie darować, czemu wtedy zabrakło mi odwagi, żeby przedstawić mu ten pomysł, choć nawet nie wiem, czy zdołałoby to zmienić bieg wydarzeń…?

Trudno o tym mówić, ale co czułaś na wieść o samobójczej śmierci Andrzeja w grudniu 2007 roku?
Wspominanie i mówienie o tej chwili - to wciąż właściwie jest niemożliwe, Od tamtej pory minęło już prawie 9 lat, a ja wciąż nie znoszę tej daty, najchętniej ten dzień - 28 grudnia - wykreśliłabym w ogóle z kalendarza. Tę straszną wiadomość przesłała mi SMS-em siostra mieszkająca w Szydłowcu, z którą całe życie trzymamy „azylowską sztamę”. Przechowywałam go latami w telefonie, ale przy jakiejś wymianie aparatu, nie udało mi się go zatrzymać. To nic i tak mam go wciąż przed oczami. Szok, niedowierzanie… Nie da się tego wyrazić słowami, nie ma chyba nawet takich słów. Dziś po wielu, wielu latach ciężko jest cokolwiek powiedzieć na ten temat bez emocji. Na pogrzeb przyszło mnóstwo ludzi, widziałam znajomych twarzy sprzed lat, do Kowali zjechał chyba cały Szydłowiec… Nawet na pogrzebie nie dotarł do mnie ten fakt, że Andrzeja już nie ma... Dziś, stojąc nad Jego grobem, wciąż wydaje mi się to nieprawdą i myślę, że to tylko zły sen.

To po jego tragicznej śmierci narodził się pomysł z napisaniem książki?**
- W moich myślach ten plan był już wcześniej, ale jeśli chodzi o konkrety – to tak. W 2008 roku, kilka miesięcy po tej tragedii, Darek Grudzień (gitarzysta basowy zespołu – przyp. PST) postanowił, że trzeba wydać płytę Andrzeja „Samotny żagiel” i zorganizować festiwal jego pamięci. Taka była obietnica złożona w myślach przez Darka, kiedy towarzyszył przyjacielowi w jego ostatniej drodze – o czym dowiedziałam się później. Nie potrafiłam usiedzieć na miejscu i bezczynnie czekać na cokolwiek, postanowiłam dotrzeć do Darka - wtedy także bliżej się poznaliśmy. Czułam, że muszę się włączyć w jakikolwiek sposób, żeby pomóc mu w wydaniu płyty, czy organizacji pierwszego koncertu pamięci Andrzeja. Wszyscy byliśmy w tedy jak w transie, nakręcała nas ta idea - to musiało wypalić. Gdy pogasły już ostatnie światła zamkowej sceny wykończeni, ale szczęśliwi, siedzieliśmy nad zalewem, na ławce oczywiście. W ferworze emocji powiedziałam, chyba tylko dlatego żeby usłyszeć, jak wypowiadam te słowa na głos, że chcę napisać książkę o Andrzeju i Azylu. Darek był chyba zaskoczony, jeszcze bardziej ode mnie, tym szalonym pomysłem i pewnie dlatego uznał, że to świetny pomysł (śmiech). Tak się wszystko zaczęło.

W trakcie pracy nad książką dotarłaś zapewne do wielu ludzi, związanych z Andrzejem, zespołem. Jak wyglądała ta szczególna podróż w czasie?
- To była niesamowita podróż. Nigdy nie myślałam, że taka historia przydarzy się właśnie mnie. Miałam szczęście!
Przez cały czas dużo pomagał mi Darek, kontaktował z różnymi osobami związanymi z zespołem, podpowiadał rozwiązania. Był dla mnie cały czas nieocenionym źródłem informacji, skarbnicą wiedzy, pośrednikiem w wielu sprawach oraz wsparciem w każdej sytuacji. Za to jestem mu bardzo wdzięczna i to jemu, jako że był pierwszym ogniwem tego łańcucha powiązań, należą się moje podziękowania za udział w tym przedsięwzięciu, oczywiście nie umniejszając przy tym wielkich zasług Marcina. To za jego pośrednictwem w pierwszej kolejności poznałam bliżej Marcina Grochowalskiego (perkusista Azyl P. - przyp. PST), który równorzędnie z Darkiem był zaangażowany w sprawę książki - wspierał mnie we wszystkim i uczestniczył w tym projekcie od początku do końca. Potem już wspólnie organizowaliśmy dalsze kontakty z pozostałymi muzykami Azylu - Jackiem Perkowskim (gitara solowa Azyl P – przyp. PST), Leszkiem Żelichowskim (gitara solowa Azyl P.– przyp. PST), który grał w pierwszym składzie kapeli, menadżerami oraz innymi ważnymi dla zespołu osobami. Dużym przeżyciem było dla mnie poznanie rodziców Andrzeja i rozmowy, które z nimi odbyłam. Kontaktowałam się z także innymi fanami zespołu. Do końca 2008 roku miałam już opracowaną koncepcję książki i część nowych, ciekawych materiałów. Zaczęłam ją pisać w kolejnym, rozwijając jednocześnie sieć kontaktów i zdobywając wciąż nowe informacje. Z pomocą wielu osób udało mi się zgromadzić dużo materiału, pamiątek, posiadałam również wiele własnych. Dziś można spokojnie stworzyć z nich wszystkich izbę pamięci Andrzeja. Dużo informacji zdobyłam na forum internetowym, gdzie udzielali się miłośnicy muzyki z lat 80 i fani Azylu. To niesamowite, ci ludzie, rozsiani przecież po różnych częściach Polski czy nawet świata, znali Azyl, pamiętali piosenki. W czasie pracy nad książką swoje musiałam oczywiście „wychodzić”, ale robiłam to z czystej pasji i poczucia, że Andrzejowi po prostu to się należy. Samo stworzenie ogólnego zarysu treści zajęło mi niewiele czasu, praktycznie do 2010 roku dopinałam już całość, natomiast w kolejnych dwóch latach prace koncentrowały się już tylko na korektach (tu nieoceniony był Marcin), szlifowaniu i dopracowywanie szczegółów, autoryzacjach treści przez moich rozmówców, wyborze zdjęć. Marzyłam, że na trzydziestolecie powstania zespołu w 2012 roku, moja praca ujrzy światło dzienne. I choć była skończona, tak się jednak nie stało.

Opowiedz o samej książce.
- Liczy prawie 150, ale zaczyna mnie korcić, żeby dopisać jeszcze co nieco, szczególnie mam na myśli niedawną reaktywację zespołu. Warto o tym wspomnieć na zakończenie, gdyż było to wydarzenie bez precedensu. Książka zawiera wiele unikatowych fotografii, fajnych pamiątek i dużo ciekawostek z życia zespołu i muzyków. To nie jest taka prawdziwa biografia, raczej przypomina opowieść. Jak już wcześniej wspomniałam, w 2012 roku była już gotowa do wydania.

Co spowodowało, że nie pojawiła się na rynku?
Próbowaliśmy z Darkiem i Marcinem na wiele sposobów szukać możliwości wydania książki. Kombinowaliśmy jak zrobić to np. poprzez Fundację „Jest jeszcze na ciebie czas” im. Andrzeja Siewierskiego, ale nie znaleźliśmy żadnego sensownego rozwiązania. Sama też we własnym zakresie kontaktowałam się z różnymi wydawcami m.in. w Warszawie i Poznaniu, ale nie byli zainteresowani. Azyl P. nie jest zespołem np. na miarę Lady Pank, czy innych dinozaurów rocka, których sama nazwa otwiera wszystkie drzwi. Jednakże był zespołem, który wyprzedził innych, a nawet swoją epokę, co nie zostało w porę zauważone, dlatego tak ciężko o poparcie także i dziś. W lokalnym, szydłowieckim środowisku także nie udało się pozyskać funduszy, które pozwoliłyby wydać książkę. Wraz z muzykami liczymy na to, że dzieło ujrzy wreszcie światło dzienne i upamiętnimy Andrzeja i zespół Azyl P.., który na trwałe wpisał się przecież w historię tego miasta. Od ukończenia pracy nad książką minęło już parę lat, ale nie ma dnia, żeby o tym wszystkim nie myślała. Nie mogę oprzeć się wrażeniu To Andrzej prowadził mnie, wskazywał drogę, odkrywał przede mną wciąż nowe, nieznane ścieżki, dawał znaki właśnie wtedy, gdy pisałam tę książkę. Czułam, że to on za tym wszystkim stoi. Należy mu się to.

Dariusz Grudzień, gitarzysta basowy Azylu P.: - Bardzo cieszymy się z inicjatywy. Pomysł Agnieszki Wiśniewskiej, dotyczący książki o naszym zespole i Andrzeju Siewierskim jest świetny i z pewnością godny promowania. Mile widziana jest oczywiście pomoc osób, które mogłyby w jakikolwiek sposób przyczynić się do jej wydania.

Wszystkich, którzy zainteresowani są tematem książki prosimy o kontakt z autorem wywiadu pod numerem telefonu 697-770-601.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Radomskie