Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Musieliśmy uciekać z Wołynia

Marek Maciągowski
Doktor Wadiusz Kiesz wojnę spędził na Wołyniu
Doktor Wadiusz Kiesz wojnę spędził na Wołyniu Marek Maciągowski
Doktor Wadiusz Kiesz, legenda starachowickiej służby zdrowia, wychowawca wielu pokoleń lekarzy, wojnę spędził w rodzinnym miasteczku Boremlu na Wołyniu. Wraz z mieszkającymi tam Polakami przeżył okupację radziecką i niemiecką, widział Polaków mordowanych przez bandy ukrańców.

Po przeczytaniu naszego artykułu o "taborytach" wziętych z ziemi świętokrzyskiej do służby w niemieckiej armii podzielił się z nami swoimi wspomnieniami. W Boremlu spotkał "taborytę" z Proszowic.

- Pewnego dnia usłyszałem głośne krzyki Niemców bijących jakiegoś młodego chłopaka, którego przyprowadziło dwóch ukraińskich policjantów. Bili go, on po polsku tłumaczył, że buty dali mu Niemcy, był w taborach, ale podczas bombardowania pod Młynowem, 15 kilometrów od Boremla, zabili mu konie i dowódca kazał wracać do domu. Nikt go nie rozumiał. Podszedłem, powiedziałem Niemcom, ze pójdę do dowódcy. Ja znałem niemiecki ze szkoły, a dowódca mieszkał u nas w domu. To był bardzo przywoity człowiek, profesor biologii z Berlina, porucznik rezerwy von Raack. Wysłuchał mnie, kazał zawołać chłopaka. Dał mu przepustkę i kazał iść do domu. Rodzice dali mu obiad, ja sam powiedziałem Ukraińcom, żeby mu przynieśli chleb i słoninę. Gdy odchodził dziękował i zapraszał do siebie do Proszowic. Zostawił adres i nazwisko, ale kartka gdzieś zaginęła. Na imię miał Jędruś. Może jeszcze żyje - mówi doktor Wadiusz Kiesz.

Jego ojciec Michał był w Boremlu felczerem. Ukończył szkołę felczerską, rozpoczął studia w Kijowie, które przerwała rewolucja. Z carską armią dotarł do Boremla i tu się ożenił. Był doskonałym diagnostą, cenionym przez mieszkających w Boremlu i okolicy Polaków, Ukraińców i Żydów.

Pomogli nam Żydzi

- Gdy 17 września weszli Rosjanie, Polacy bali się ich, bo pamiętali co się działo w Rosji. Pamiętam, że była to niedziela. Przyszedł do nas sąsiad, Żyda Azryl Gorengut. Ojciec nalał wódki do kieliszków, a Azryl wstał i wzniósł toast: - Za naszą najjaśniejszą Rzeczypospolitą, żeby wróciła jak najszybciej. Widziałem, że miał w oczach łzy, ojciec też był wzruszony. Azryl powiedział też, że jeszcze wejdą Niemcy, że zniszczą Zydó, ale Polacy doczekają polskich legionów. Ja te słowa pamietam do dziś - mówi doktor Kiesz.
- Zaczęły się prześladowania Polaków. Od wywózki na Sybir uratował nas właśnie Azryl Gorengut, bardzo uczciwy Zyd. Wtedy całe NKWD to byli Żydzi. Gdy ojciec dostał wezwanie na przesłuchanie, Azryl uprzedził go o tym. Przygotował oświadczenie Żydów z Boremla, że ojciec to uczciwy Polak, powiedział co mówić. Zawsze mówił ojcu co się dzieje. Ojciec był jeszcze wzywany, ale w końcu Gorengut powiedział, że będzie miał spokój. I tak się stało. Rosjanie dali rodzinie Kieszów spokój. Nie na długo.

Weszli Niemcy

Wybuchła wojna rosyjsko - niemiecka. Głowę podnieśli nacjonaliści ukraińscy. Cieszyli się, że Niemcy ich wyswobodzą. Armia niemeicka suwała się bardzo szybko. W zabudowaniach Kieszów w centrum Boremla w stodołach Niemcy urządzili obóz dla jeńców.

- Raz ojciec zobaczył starszego człowieka, oficera. Okaząło się, ze to weterynarz z Odessy. Poprosił komendanta by zezwolił mu ogolić się i dać obiad. Von Raack zgodził się, ale powiedział, że musi być przy tym nie może tylko siedzieć z jeńcem przy jednym stole. Potem przeze mnie, bo ja znałem też rosyjski, zaczęli rozmawiać. Niemiec zapytał kiedy będzie koniec wojny. Rosjanin powiedział, ze póki Niemcy nie zdobędą Uralu nie pokonają Rosji. To było coś niespotykanego, zeby Niemeic w czasie wojny rozmawiał tak uczciwie z Rosjaninem - mówi doktor Kiesz.

Był rok 1941. Miał już wtedy 17 lat. Wcześniej chodził do szkoły w Łucku, potem do prestiżowego gimnazjum jezuitów w Chyrowie. Tę szkołę wspomina bardzo dobrze, bo nauczyła go rzetelności, poczucia obowiązku, podbudowała patriotyzm. Potem znów wrócił do Łucka.

W ukrańskim morzu

Doktor Kiesz wspomina, ze w polskim Boremlu nie było narodowych waśni, ze wszystkie narodowości żyły ze sobą dobrze. Kierownik ich szkoły, Stanisław Morawski, który pochodził z iłżeckeigo, a po wojnie osiadł w Kielcach, nie robił miedzy uczniami żadnej różnicy. Dobry uczeń był chwalony, zły ganiony, niezależnie od tego czy był Polakiem, Żydem czy Ukraińcem. Ze szkoły w Boremlu żaden uczeń nie trafił do band nacjonalistów. Ale i do Boremla dotarł ukraiński nacjonalizm i hasło, ze Ukraina tylko dla Ukraińców. Nacjonaliści wchodzili w skład ukraińskiej policji, byli uzbrojeni. Gdy Niemcy mordowali Żydów, pomagali im Ukraińcy. Ukraińscy policjanci Ilczuk i Sajuk mordkowali Zydów ukrywających się po likwidacji getta.

Od 1943 roku zaczęły się mordy na Polakach. Coraz częściej płonęły wsie.
-Widziałem rzeczy straszne. 5-6 letnie dzieci wbite na sztachety w płocie, płynące rzeką Styr ludzkie zwłoki. Raz wyciągnęliśmy z kolegami w Łucku "tratwę" z trzech kobiet związanych drutem kolczastym z rozpłatanymi brzuchami, obciętymi piersiami bez oczu. Przynajmniej ich ciała zostały pochowane w Łucku - mówi doktor Kiesz.

Trzeba było uciekać

Przed napadami band rodzinę Kieszów ostrzegali ukraińscy sąsiedzi. W Boremlu po wywózkach na Sybir i ucieczkach zostało może około 60 Polaków. Nie miał ich kto bronić bo z miejscowej policji tylko komendant, były podoficer Wojska Polskiego i jeden policjant nie byli nacjonalistami. 9 kwietnia 1943 roku na Boremel napadli bandyci z Ukraińskiej Narodnej Armii. Wcześniej policjanci udusili i zakopali w piwnicy posterunku swojego komendanta. Najpierw napadli na dom Sienkiewiczów. Zabili seniora rodu. Julia Sienkiewicz uciekła, dobiegła do centrum miasteczka, opowiedziała o bandzie. Na szczęście w miasteczku był niemiecki oficer gospodarczy. Zadzwonił do niedalekiej Demodówki po pomoc. Gdy nadjechali Niemcy, Ukraińcy uciekli furmankami. Zabili wówczas 10 Polaków. Rannymi zajął się felczer Kiesz

- W jednym zabito ojca rodziny. Zostało 4 synków. Gdy mój ojciec wszedł zobaczył jak najstarszy, może 10 letni zasłania sobą młodszych braci. Miał łzy w oczach jak to zobaczył - mówi doktor Kiesz.
Wtedy już kto mógł wyjeżdżać - wyjeżdżał z Boremla do Łucka i innych miast. Dopiero po napadzie Michał Kiesz zdecydował się na wyjazd. Dotarli z synem do Dubna Nie mieli przepustek, ale wówczas spotkała ich tam wdowa, Ukrainka, którą kiedyś Michał Kiesz wyleczył z zapalenia płuc. Zapytała czym się martwią i powiedziała, że pomoże. Gotowała u Niemców w Dubnie, powiedziała im o co chodzi i Niemcy z zaopatrzenia wywieźli ich i kilkoro innych Polaków ciężarówką do Łucka.

- Mama została w Boremlu. Próbowała wyjechać z rzeczami, ale raz pod Beremlem zatrzymało ją kulki mołojców. Przypadkiem przechodziła znajoma Ukrainka, matka powiedziała do niej co się dzieje, wtedy bandyci ją puścili. Musiała wracać. Znów pomógł zaprzyjaźniony z ojcem Ukrainiec. Był w organizacji nacjonalistów, ale nie chciał zabijać. Dał mamie przepustkę, którą wystarczyło pokazać.

Pani Kieszowa szczęśliwie dojechała do Łucka. Potem rodzina dotarła w białostockie. Był już rok 1944 ,a w podróży pomogli polscy kolejarze. Białostocczanie pomogli uciekinierom dostać się do Łomży.
W 1945 roku Wadiusz Kiesz zdał maturę i dostał się na studia medyczne do Łodzi. W 1951 roku rozpoczął pracę w Starachowicach. Pracował 40 lat. Jako ordynator wychował pokolenia lekarzy. Przeżyć z młodości na Wołyniu nigdy nie zapomniał.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie