Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Tadeusz w krainie czarów

Jarosław PANEK

Najprzyjemniej jest tu wtedy, gdy nie ma cotygodniowych pielgrzymek gości. Wtedy słuchać szum wodospadów, przerywany kłótniami papug i pawi. Wystarczy tylko usiąść gdzieś w cieniu, wciągnąć mocny zapach wiciokrzewu i już można zapomnieć o świecie. Ogród artysty plastyka Tadeusza Kurczyny w Młodzawach jest miejscem tak niezwykłym, że choć kiedyś powstał jak prywatne miejsce do wypoczynku, dziś przyjmuje tygodniowo około tysiąca turystów, a właściciel musiał wprowadzić... bilety wstępu.

Miarą zachwytu turystów, którzy widzą to zaczarowane miejsce po raz pierwszy, jest stopień otwarcia... buzi z wrażenia. Bo tuż za bramą zaczyna się inny świat. Świat piękna, harmonii i spokoju, gdzie szumią drzewa, nenufary zalotnie spoglądają do słońca, sześćdziesiąt papug (!) plotkuje przez cały dzień, a rzadko spotykany biały paw dumnie prezentuje swój wspaniały ogon. Wprawne oko dostrzeże też czarnego bociana, który wpatrzony w taflę jednego z dziesięciu zbiorników wodnych szuka w nim ryb na obiad i pięć kotów wylegujących się na rzadkich egzemplarzach roślin, co doprowadza do rozpaczy żonę naszego rozmówcy, zakochaną w tym miejscu tak samo jak on. I tylko miejscowe żaby patrzą jakby zdumione, że jeszcze wczoraj tuż obok ich kryjówki nie było drewnianej rzeźby, a teraz już jest.

Pomidory i ogórki

- To był przypadek. Odziedziczyłem hektar terenu i stary dom po dziadkach. Wszystko było tu inne niż dzisiaj. Nawet ukształtowanie terenu. Sam ogród zajmował jedynie trochę miejsca przy domu, a ja sadziłem ogórki i pomidory, sądząc, że to mi da utrzymanie - mówi właściciel niezwykłego ogrodu w Młodzawach koło Pińczowa, Tadeusz Kurczyna.

Ale z ogórków i pomidorów utrzymać się było coraz trudniej, więc nasz rozmówca zaczął hodować rośliny w szkółce. Roślin przybywało, klientów też trochę było, ale w głowie Tadeusza Kurczyna powstawał pomysł na coś zupełnie nowego. Na nietypowy i inny od wszystkich piękny ogród.

- Wiedziałem, że chcę mieć coś swojego i niepowtarzalnego. Ale nie planowałem wszystkiego z góry. Nie sądziłem także, że kiedykolwiek mój ogród stanie się przestrzenią publiczną. Że w każdy weekend będę tu miał pielgrzymki turystów - wyznaje pan Tadeusz.

Gdy nasz rozmówca zabrał się za tworzenie swojego ogrodniczego cudu, sąsiedzi i rodzina patrzyli na niego, jak osobę, która postradała zmysły, bo prace zaczęły się od zmiany ukształtowania terenu.

- To nie były drobne niwelacje. Spychacze najpierw "zdjęły" siedem metrów góry, a potem zasypały dół głęboki na dwanaście metrów! Powstał zupełnie inny obszar, ze stromym, niemal pionowym i wysokim na kilka metrów uskokiem. W tym uskoku wykopałem dwie ścieżki, które wyglądają jak utworzone przez naturę jary i wąwozy. Ale nie zrobiła tego natura. Zrobiłem to ja. Po jednym z takich jarów schodzącym do dolnej części ogrodu można dziś przejechać niewielkim traktorem, lecz z początku była to wąska ścieżynka, którą potem osobiście poszerzałem łopatą, aż do dzisiejszej szerokości. Moje ręce przekopały osobiście tony ziemi. Proszę sobie wyobrazić minę znajomych i rodziny, która widziała, że zamiast sadzić kwiatki, ja babram się w ziemi. W tonach ziemi.

Kamień na kamieniu

Ale teren wreszcie nabrał takiego ukształtowania, jakiego życzył sobie jego właściciel i rozpoczęło się urządzanie zieleni, budowanie mostków, pieczar, oczek wodnych, kamiennych schodów, skalnych półek itp. Wszystko z kamienia, z dziesiątek ton kamienia. Ogród pana Tadeusza ma już jedenaście lat, a i tak co roku potrzeba... sześć wywrotek głazów, z których powstają kolejne elementy małej architektury. Najstarsze partie ogrodu często wymagają nowych warstw skał, bo stare powoli wnikają w grunt i wszystko trzeba odtwarzać.

- Mało kto mi wierzy, że tyle kamienia używam co roku. A już nikt nie wierzy, gdy mówię, że każda z tych ton kamienia przechodzi przez moje ręce. W sumie przez jedenaście lat przydźwigałem kilkadziesiąt ton głazów. Oczywiście, że dziś mam do pomocy ludzi, oczywiście, że mam sprzęt i nawet małe traktory do transportu, ale niestety należę do ludzi, którzy jak nie zrobią czegoś sami, to się im nie będzie podobać. Więc nawet jeżeli pracownicy załadują kamienie na ciągnik i ten ciągnik podjedzie w dane miejsce ogrodu, to i tak ja osobiście każdy kawałek skały układam. Tu nie ma ani jednego kamienia, którego nie miałbym w rękach - wyjaśnia nasz rozmówca.

Trochę egzotyki

Ogród wciąż powstaje, zmienia się. Niektóre starsze rośliny zastępowane są młodszymi, inne wraz z osiągnięciem danego wzrostu wędrują na nowe miejsca. Przybywa roślin, czasem bardzo egzotycznych, chociaż z tymi niestety często bywa kłopot.

- Kiedyś bardzo chciałem mieć dużo roślin egzotycznych. Niestety, wiele z nich nie wytrzymuje naszego klimatu. Czasem nawet parę zim przetrzymają, a potem przychodzi nagła wiosna, soki w roślinie zaczynają już krążyć, nagle znowu atakuje przymrozek, roślina ginie. Czasem jeszcze nic na to nie wskazuje. Iglak wygląda na trochę chorego, ale jakby miał wyzdrowieć. Mija tydzień, mijają dwa. Iglak marnieje coraz bardziej. Poddaje się. Szkoda. Zwłaszcza gdy coś rosło parę lat. Dlatego takich egzotycznych roślin mam niezbyt dużo, bo człowiek tylko się denerwuje - wyjaśnia pan Tadeusz. Ale kilka egzemplarzy zostało i chyba polubiły polski klimat. Nasz rozmówca dumny jest między innymi z mamutowca. To największe na świecie drzewo osiąga w swoim klimacie nawet do 120-140 metrów wysokości. W Polsce raczej takie wysokie nie urośnie. A jeśli nawet, to pan Tadeusz zapewne nigdy tego nie doczeka, bo taką wielkość osiągają dziś mamutowce, które zaczęły rosnąć... tysiąc lat przed narodzeniem Chrystusa.

Kiedyś nasz rozmówca miał ich dwadzieścia, dziś z powodu polskich mrozów został jeden i pan Tadeusz robi wszystko, aby go zachować, ale takiej pewności nigdy nie ma.

Świat nie z tej planety

Spacerujemy po krętych ścieżkach ogrodu, wchodzimy na mostki, pod którymi szemrze woda. Kilka metrów dalej słychać wodospad, jak kilkoma kaskadami spada z dużej wysokości z górnego do dolnego ogrodu. Niedaleko widać kamienną pieczarę. Na jej tle często fotografują się nowożeńcy. Ostatni byli tu kilka dni temu. On ze Szkocji, ona z Kielc. Zachwycili się tym cudownym miejscem.

Ogród powoli rósł, dojrzewał. Powoli rosła też jego sława. Najpierw w okolicy. Potem w kraju. Najczęściej za sprawą kuracjuszy z Buska Zdroju, którzy w ramach wycieczek zapuszczali się aż do Młodzaw. Swoje zrobili także artyści odwiedzający to miejsce - Alina Janowska, Grażyna Barszczewska i wielu innych, którzy czasem starają się przemknąć gdzieś koło domu pana Tadeusza i zaraz ukryć się w gęstwinie iglaków, tak aby nikt ich nie rozpoznał. Zwykli turyści są mniej dyskretni, biegają po ogrodzie, głośno wyrażając swój zachwyt. Bo też jest się czym zachwycać. Dzięki systematycznej pracy żony pana Tadeusza, ciągle nawożącej lessowe gleby tego miejsca, rośliny rosną tutaj dużo okazalsze niż gdzie indziej. Przepiękny pustynnik, zwany eremusem, jaki w ogrodach działkowców sięga góra do pół metra wysokości, u naszego bohatera wystrzelił na... ponad dwa metry i wygląda jak rzecz w ogóle nie z tej planety. Tuż obok pysznią się nadspodziewanie duże rozchodniki, gdzieś w tle kwitnie poprowadzony niczym drzewo powojnik. Wprawne oko dostrzeże w górnej partii ogrodu schowany na stoku leczniczy miłorząb japoński i klon palmowy, też raczej znany z ogrodów orientalnych.

- Ale to nie znaczy, że chcę mieć ogród japoński. Wiele osób pyta mnie, jaki styl preferuję, bo rzeczywiście jest u mnie wszystkiego po trochu: japońskie klony i śródziemnomorskie pelargonie, płożące juki i begonie w donicach. Ja zawsze wtedy odpowiadam, że preferuję styl polski, styl taki, jaki jest. Nigdy nie mam całości ogrodu w głowie, nigdy nie planowałem żadnego założenia. Lubię tworzyć coś w biegu. Tak to powstaje - wyjaśnia nasz rozmówca. A powstaje cały czas i wymaga ustawicznej ciężkiej pracy.

Praca, praca, praca...

- Tu jest roboty dla kilku ludzi codziennie. Albo koszenie trawy, albo pielenie chwastów, albo przesadzanie roślin, albo budowania kolejnych elementów małej architektury, albo remontowanie już istniejących - wyjaśnia pan Tadeusz.

Praca to ciężka, ale także trudna. Strome ściany i stoki, obsadzone iglakami, bylinami czy trawą, wymagają umiejętności akrobaty i są niebezpiecznie podczas koszenia oraz plewienia.

- Czasem człowiek sturla się ze stoku wraz z podkaszarką. Plewienie też wymaga odpowiednich umiejętności, bo nie jest to klasyczne wyrywanie chwastów, ale coś w rodzaju wydrapywania niepotrzebnych roślin z ostro nachylonych zboczy, do których często ledwo co mam dostęp - przyznaje nasz rozmówca.

Nie tylko flora

Pracy w jego ogrodzie jest tak dużo, że trzeba było zatrudnić kilka osób. Zwłaszcza iż opiekę trzeba zapewnić nie tylko roślinom, ale i zwierzętom. Pan Tadeusz hoduje bowiem mnóstwo ptactwa, które latem skrzeczy, wrzeszczy, śpiewa i klekoce.

- Mam sześćdziesiąt papug, kilka pawi, czarnego bociana, przepiórki, czarne i białe łabędzie, kaczki, kilka kotów, ryby w oczkach wodnych i mnóstwo innej fauny, która wprowadziła się tu sama, zwabiona roślinnością i sama się tu utrzymuje. Woliery z niektórymi gatunkami ptaków, między innymi z papugami, muszę przenosić na zimę do ogrzewanego pomieszczenia. Oczka wodne są na tyle głębokie, że ryby mogą w nich przezimować. Część ptaków trzeba karmić, część dodatkowo radzi sobie sama, jak na przykład czarny bocian, który poluje sobie na ryby. Nie bronię mu tego, bo nie można przeciwstawiać się naturze. Po prostu muszę od czasu do czasu uzupełniać zapasy ryb - wyjaśnia Tadeusz Kurczyna.

Zresztą w tak wielkim i pięknym ogrodzie trzeba wszystko co jakiś czas uzupełniać. Ryby w stawach, wodę w oczkach wodnych, która mimo obiegu zamkniętego po prostu paruje i wreszcie rośliny, które niestety od czasu do czasu kradną złodzieje.

- Cały czas coś znika. Z tą głupotą ludzką nie ma jak walczyć. Nie pozostaje nic innego, jak regularne dosadzanie nowych roślin. Stale jest ich tutaj około dwóch tysięcy. Na szczęście kradzieże nie zdarzają się zbyt często. Czasem niektóre egzemplarze tratują turyści. Nie można upilnować takiego tłumu, odwiedzającego mnie regularnie w każdy weekend. Dlatego najrzadsze i egzotyczne okazy roślin sadzę z dala od ścieżek dla turystów. Nikt ich prawie nie ogląda. One są po prostu dla mnie.

Pielgrzymki gości

A temu, że część turystów tratuje rośliny też chyba nie ma się co dziwić, skoro latem w każdy weekend jest tu średnio od 500 do 1000 gości. Ogród Tadeusza Kurczyny stał się tak poważną atrakcją turystyczną, że jest umieszczany w folderach turystycznych Ponidzia, przyjeżdżają fotografować go branżowe pisma dla działkowców, filmują telewizje. I mimo że wstęp kosztuje trzy złote, to chętnych do oglądania przybywa.

- Wpuszczam gości tylko w soboty i niedziele. Przez pozostałe dni tygodnia pracujemy nad utrzymaniem tego miejsca w należytym stanie. Ale ja nie narzekam, bo kocham to, co robię. Niewiele ludzi ma to szczęście, że żyje z tego, co lubi. Ja żyję z ogrodu. Czyż to nie wspaniałe? I nawet jeśli zdarzają się momenty dramatyczne, jak choćby oberwanie chmury sprzed trzech lat, kiedy rwąca woda wyrywała z korzeniami wielkie krzewy, które ja u zbocza wyłapywałem z nurtu i odkładałem na bok, to i tak warto dla tego miejsca żyć - uważa Tadeusz Kurczyna.

A czym zajmuje się nasz bohater zimą, gdy jego bajkowy ogród śpi? Rzeźbi. Bo tak naprawdę jest rzeźbiarzem, ale to już historia na zupełnie osobny artykuł.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie