Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Makabra w sercu Gór Świętokrzyskich

Sylwia Bławat
Wieś w gminie Łagów w powiecie kieleckim - to tu znaleziono zmasakrowane zwłoki.
Wieś w gminie Łagów w powiecie kieleckim - to tu znaleziono zmasakrowane zwłoki. D. Łukasik
Najpierw alkohol, potem kilka słów, które się nie spodobały - takie najprawdopodobniej były przyczyny zabójstwa w gminie Łagów.

46-letni mężczyzna nie żyje, dwóch jego znajomych: ojciec i syn trafiło za kraty pod zarzutem zabójstwa ze szczególnym okrucieństwem. Wiele wskazuje na to, że człowiek zginął dlatego, iż stanął w obronie kobiety…

Taka makabra w sercu Gór Świętokrzyskich rozegrała się drugi raz w ciągu ostatnich dziesięciu lat. Za pierwszym razem także poszło o kobietę i również na ławie oskarżonych zasiadł później ojciec i syn. Zwłoki zabitego wówczas człowieka spalono na stosie z opon.

Teraz dwaj mężczyźni z gminy Łagów zostali aresztowani pod zarzutem zabójstwa 46-letniego człowieka. Na jego ciele było wiele ran zadanych prawdopodobnie siekierą, zwłoki były okrutnie okaleczone.

POD WARSTWĄ SŁOMY

O 46-letnim mieszkańcu podstaszowskiej gminy Bogoria policjanci mówią, że lubił towarzystwo. Nie stronił od trunków, a i zdarzało mu się już znikać z domu. Tym razem jednak 68-letnia matka człowieka widocznie musiała się bardzo zaniepokoić, bowiem w poniedziałek, 12 listopada, zgłosiła jego zaginięcie.

Staszowscy policjanci rozpoczęli poszukiwania, tydzień później sobie tylko znanymi kanałami ustalili, że mężczyzna ten może być na terenie posesji swoich znajomych w podkieleckiej gminie Łagów. Podobno już kiedy tam jechali w poniedziałek, wiedzieli, że będą szukać zwłok, a nie żywego człowieka.

Wieś, do której podążali, leży niemal w samym sercu Gór Świętokrzyskich. Widoki stąd są takie, że aż dech zapiera. I to, co funkcjonariusze znaleźli na posesji, też im odebrało mowę, ale niestety z zupełnie innego powodu.

Wiedzieli, że w domu powinno być dwóch mężczyzn - 78-letni ojciec i jego 43-letni syn. Tyle, że nikt im w poniedziałkowe przedpołudnie nie otwierał drzwi. Nim się dowiedzieli, gdzie są domownicy, zajrzeli najpierw do gnojownika - głębokiego na półtora metra zbiornika na odpady w środku podwórka. Zauważyli pod warstwą słomy fragment ludzkiej głowy. Wtedy wszystko potoczyło się błyskawicznie. Na miejsce wezwali policjantów z Kielc, przyjechali technicy, biegły medyk, prokurator.
NIE WYPADEK, NIE SAMOBÓJSTWO

- Wypadek, samobójstwo, a może… - policjanci początkowo, póki nie odkryto zwłok człowieka i nie zbadano ich stanu, nie chcieli jednoznacznie powiedzieć, jak zginął mężczyzna. Wkrótce wątpliwości prysły. Zmarły miał na ciele mnóstwo ran zadanych - jak przypuszczano - siekierą: zarówno ostrzem, jak i obuchem. Ktoś odrąbał mu ręce. O przypadkowości nie mogło być mowy - doszło tu do zabójstwa. Niemal od samego początku wiadomo było natomiast, kim jest zmarły.

- Wiele wskazuje na to, że to 46-letni mieszkaniec podstaszowskiej wsi, poszukiwany jako zaginiony. Rozpoznał go jeden ze staszowskich policjantów, który znał mężczyznę osobiście - mówiła na miejscu tragedii Karolina Stachura, oficer prasowy kieleckiej policji.

Policjanci na terenie posesji znaleźli narzędzia, którymi - być może - zadano temu człowiekowi śmiertelne ciosy: siekierę i nóż. Zbadają je eksperci.

Szybko także ustalono, gdzie może być 78-letni gospodarz. Policjanci dowiedzieli się, że z mężczyzną zaprzyjaźniona jest pewna 48-letnia kobieta z tej samej wsi.

Podobno wcześniej wielokrotnie się spotykali, ona pomagała starszemu panu w prowadzeniu gospodarstwa. I faktycznie - mężczyznę policjanci zastali w jej domu. Zatrzymali oboje. Na razie - do wyjaśnienia, nie wiedzieli bowiem, czy w ogóle któreś z nich miało związek ze śmiercią 46-latka.

Cień podejrzeń padł niemal natychmiast na syna 78-latka. Choćby dlatego, że mężczyzna zapadł się pod ziemię. Pytani o niego miejscowi, wzruszali ramionami. Jedni mówili, że wyjechał gdzieś za chlebem, inni - że po prostu uciekł. Jeszcze tego samego dnia, tyle że wieczorem, 43-letni mężczyzna został zatrzymany w domu swojego brata już w województwie mazowieckim.

STANĄŁ W OBRONIE KOBIETY?

Śledztwo w sprawie śmierci 46-latka od początku owiane było najściślejszą tajemnicą. Ani policjanci, ani prokuratorzy nie mówili oficjalnie nic, poza tym tylko, jakie zarzuty przedstawiono mężczyznom. Udział w zabójstwie.

Ponieważ nie wiedzieli, co się działo od chwili zaginięcia z 46-latkiem, odtwarzali więc historię gospodarza i jego syna z gminy Łagów. Ku swojemu zdziwieniu odkryli, że posesja, na której znaleźli zwłoki, wcale nie należy do tych mężczyzn.

Jej właścicielką jest podobno kobieta, która była zaprzyjaźniona ze starszym z mężczyzn - 78-latkiem. Nie układało się między nimi, może nawet dochodziło do przemocy, w każdym razie ona zdecydowała się go zostawić, nie zważając na to, że będzie musiała porzucić również swój dom. Tak najprawdopodobniej się stało - dowiedzieliśmy się nieoficjalnie.

Ojciec i syn lubili wesołe życie, także takie zakrapiane nieco alkoholem. Być może właśnie podobne gusta sprowadziły do ich domu 46-latka spod Staszowa.

Zakrapiana impreza w tym towarzystwie odbyła się prawdopodobnie dwa tygodnie przed makabrycznym znaleziskiem. Nieoficjalnie dowiedzieliśmy się, że podczas niej rozmowa zeszła na prawowitą właścicielkę posesji. I że za kobietą ujął się gość - ów 46-latek właśnie. A to podobno mocno się nie spodobało gospodarzom. Najpierw były słowa, potem - czyny.

- Pierwszy uderzył ojciec, potem bił syn - powiedział nam jeden z policjantów. - A potem już "poszło".

Pobitego i pokiereszowanego 46-latka (wciąż nie wiadomo, czy wtedy jeszcze żył) wrzucono do gnojownika i nakryto słomą. I tu znaleźli go policjanci. Jego ta kłótnia kosztowała życie, obu mężczyzn, z którymi wtedy biesiadował, być może - jeżeli podejrzenia policji się potwierdzą - może to kosztować wiele lat za kratami. Kobieta zaś, którą zatrzymano zaraz po ujawnieniu ciała, spędziła w celi dwie noce. Prokuratura nie zdecydowała się stawiać jej zarzutów. Po przesłuchaniu w charakterze świadka, została wypuszczona.

POKŁÓCENI O DZIEWCZYNĘ

Kilka lat temu równie, a może i bardziej makabryczna historia rozegrała się także w Górach Świętokrzyskich. I tam także poszło o kobietę.

W niewielkiej wsi koło Bodzentyna mieszkała wówczas rodzina, której okoliczni unikali, jak tylko mogli. 52-letni wielokrotnie karany ojciec, do tego 27-letni, również czterokrotnie skazywany syn. Kompanem obu był 17-letni chłopak.

Całe to towarzystwo znał 24-latek z tej samej wsi, nieraz też pił w ich towarzystwie. Dobrych pozornie kontaktów nie zepsuło nawet to, że pokłócił się o dziewczynę z 27-latkiem. Poszarpali się, jeden drugiego uderzył i na tym się skończyło. Przyjaźń wróciła do normy. Aż do pewnego czerwcowego wieczora.

Wtedy też zaczęło się przyjemnie - od kilku winek gdzieś przed sklepem. Wesoło rozpoczęta impreza przeniosła się na posesję ojca i syna. Uczestniczył w niej 24-latek, nie mając pojęcia, co się święci. Nie zauważył na przykład tego, że nagle ze stołu znikł jeden z trzech noży do krojenia chleba. Nie zauważył, jak do rękawa schował go 17-latek. Chwilę później - jak potem ustalono w śledztwie - nastolatek podszedł od tyłu do 24-latka i przystawił mu ostrze do gardła. Uaktywnił się też syn gospodarza. W aktach sprawy napisano potem, że ugodzono ofiarę nożem w brzuch. Rannego obaj wzięli pod pachy i wyprowadzili do kuchni, ale najwyraźniej był za ciężki, bo tu wypadł im na podłogę. 17-latek, według śledczych, kopał go więc po głowie. Broczącego krwią mężczyznę wyprowadzili na podwórko, a tu dokończyli dzieła.

- Nieletni chwycił siekierę stojącą w pobliżu i jej obuchem uderzał 24-latka w głowę. Ranny po tych ciosach nie dawał żadnych oznak życia - napisano potem w uzasadnieniu aktu oskarżenia.

TO NIE MANEKIN SPŁONĄŁ NA STOSIE

To nie był jednak koniec makabrycznej historii. Młodzi mężczyźni ułożyli ciało swojej ofiary na konnym wozie, przykryli je kocem, na wypadek, gdyby akurat ktoś przechodził i spojrzał. Widocznie mieli plan, co zrobić dalej, bo z podwórka zabrali cztery opony. Tak przygotowani pojechali do lasu kilkaset metrów od trasy Święta Katarzyna - Bodzentyn.

Tutaj na leśnej drodze ułożyli stos: najpierw oponę, potem ciało, na nim - pozostałe opony i gałęzie. Podpalili i pojechali do domu. W tym czasie, co ustalił prokurator, właściciel posesji i jego żona posprzątali dom, tak by nie było w nim śladów krwi… Następnego dnia rano obchód swojego rewiru w lesie Świętokrzyskiego Parku Narodowego robił leśniczy. Na drodze zauważył przygasające ognisko - gałęzie, jakąś gumę i coś jeszcze. W pierwszej chwili pomyślał, że ktoś spalił tu manekina. Dopiero jak podszedł bliżej, okazało się, że jest w błędzie. Że to nie manekin, tylko ciało młodego człowieka, właściwie chłopca jeszcze…

Policjanci szybko ustalili, kim był zmarły, jeszcze tego samego dnia zatrzymali właścicieli posesji i owego 17-latka, który jako pierwszy chwycił za nóż. 27-latek ukrył się u znajomych. I oni go wydali, jak tylko się dowiedzieli, o co jest oskarżony… Dwaj młodsi mężczyźni odpowiadali za zabójstwo, ojciec 27-latka - za zacieranie śladów. Od tamtego czasu w sercu Gór Świętokrzyskich o równie makabrycznej historii nikt nie słyszał. Do poniedziałku.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie