Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Zła diagnoza lekarzy zmarnowała życie

Iwona Rojek
Stefan Duś przez piętnaście lat leczył się na stwardnienie rozsiane, a potem okazało się, że go nie ma.
Stefan Duś przez piętnaście lat leczył się na stwardnienie rozsiane, a potem okazało się, że go nie ma. I. Rojek
Piętnaście lat leczono go na ciężką chorobę. Okazało się, że niepotrzebnie. O pełnym powrocie do zdrowia nie ma już mowy…

Stefan Duś, mieszkaniec Nowej Słupi, przez piętnaście lat był przekonany, że choruje na ciężką, postępującą chorobę, stwardnienie rozsiane. Taką diagnozę postawili doświadczeni lekarze neurolodzy. A niedawno niespodziewanie okazało się, że stwardnienia rozsianego nie ma.

PRZYSZŁA NIESPODZIEWANIE

- Stwardnienie rozsiane stwierdzono u mnie w wieku 33 lat, do tego czasu byłem okazem zdrowia - opowiada. - Planowałem właśnie wyjazd do pracy za granicę. Nagle pojawiły się u mnie niedowłady nóg, nie mogłem chodzić, udałem się do najbardziej znanego kieleckiego lekarza neurologa, a on po zbadaniu mnie dał mi skierowanie do szpitala i jednoznacznie stwierdził, że mam stwardnienie rozsiane. Był to dla mnie szok, ale co miałem robić, przyjąłem tę diagnozę. W szpitalu przebywałem ponad miesiąc, a leki, które otrzymywałem na stwardnienie rozsiane, wcale mi nie pomogły, wręcz przeciwnie, czułem się coraz gorzej. Wyszedłem z oddziału neurologicznego, a raczej wyjechałem na wózku inwalidzkim w opłakanym stanie, bliski śmierci, bo lekarstwa, jakie mi zaaplikowano, rozwaliły mi żołądek, pęcherz, wątrobę. Już wtedy czułem, że przepisane leki mi nie służą, więc je odrzuciłem, pół roku przeleżałem w łóżku, a potem zacząłem sam się rehabilitować - opowiada pan Stefan.

- Przez trzy lata kuśtykałem opierając się o krzesła, a w 1999 roku wstąpiłem do Świętokrzyskiego Stowarzyszenia Chorych na Stwardnienie Rozsiane, bo żaden z lekarzy mi nie wyjaśnił na czym ta moja choroba polega. Przez te wszystkie lata regularnie chodziłem do różnych neurologów i oni cały czas utrzymywali, że mam stwardnienie rozsiane. Byli o tym przekonani, mnie natomiast
zawsze dziwiło to, że leki, jakie brałem na tę chorobę, w ogóle mi nie pomagają.
PRAWDA WYSZŁA PRZEZ PRZYPADEK

W międzyczasie z racji bardzo przyjaznej osobowości i dużej wiedzy Stefan Duś został wybrany na prezesa Stowarzyszenia Chorych na Stwardnienie Rozsiane i za jakiś czas razem z innymi chorymi pojechał na obóz rehabilitacyjny do Dąbku za Warszawę. I tam w pierwszym dniu pobytu zdarzyła się niezwykła sytuacja.

- Przechodzący korytarzem młody lekarz neurolog zatrzymał mnie i powiedział mi, że z mojego sposobu poruszania się nie wynika, że jestem chory na stwardnienie - relacjonuje. - Dodał, że na pewno się nie myli i zachęcił do jak najszybszego wykonania rezonansu magnetycznego. Przeżyłem szok, bo przez piętnaście lat żyłem ze świadomością, że mam tę chorobę. Najgorsze było to, że przez kolejny rok żaden z kieleckich neurologów, do których trafiłem, nie chciał mi dać takiego skierowania, mówili, że skoro, tak długo cierpię na tę chorobę, to nie ma sensu już się badać. W końcu udało mi się wykonać rezonans, zarówno głowy, jak też lędźwiowy i faktycznie okazało się, że nie mam ani jednego ogniska stwardnienia, diagnoza była błędna. Natomiast z przeprowadzonego badania odcinka szyjnego wynikło, że jest tam narośl, która powoduje ucisk na zewnętrzną stronę rdzenia kręgowego - dodaje.

CUDOWNE UZDROWIENIE

- Jakiś czas temu trafiłem do profesora Andrzeja Radka do Łodzi, który jak mnie zobaczył, to się załamał tą fatalną pomyłką. W ciągu tygodnia mnie zoperował i powiedział, że gdybym do niego trafił wcześniej, to byłbym sprawny i zdrów jak ryba, mógłbym grać w piłkę nożną. A tak narośl tak stwardniała, że trzeba ją było rozłupywać. Przez lata zostały uszkodzone nerwy i teraz muszę chodzić o kulach. Ale czuję się o niebo lepiej niż poprzednio.

Mimo że pan Stefan stwardnienia nie ma, to pacjenci zgodnie zdecydowali, żeby nadal przewodniczył stowarzyszeniu chorych na tę chorobę, nie pozwolili mu odejść.

- Ale efekt błędu był taki, że wszyscy członkowie przeżyli szok, że tak fatalnie mnie zdiagnozowano i zaczęli się niepokoić, czy u nich też nie zaszła pomyłka - relacjonuje przewodniczący. - W dwóch przypadkach okazało się, że stwardnienia również nie było, pamiętam, że jeden z chorych w rzeczywistości miał przepuklinę rdzeniową. Moja sytuacja na pewno przyczyniła się do tego, że pacjenci zaczęli podchodzić do swoich diagnoz z większą ostrożnością i dbać o wykonanie wszystkich badań.

WSPANIAŁY CZŁOWIEK!

Stefan Duś, który jest bardzo lubianym i uznanym szefem stowarzyszenia, mówi, że gdyby nie błąd lekarski, na pewno jego życie potoczyłoby się zupełnie inaczej. Miałby rodzinę, a tak bał się ją założyć, miałby inną pozycję materialną, a nie marną rentę, bo był bardzo pracowity, zwiedziłby świat. - Jedyna korzyść z tego błędu to taka, że mogę robić coś dla innych chorych, to sprawia mi ogromną satysfakcję - podkreśla. - W stwardnieniu rozsianym najważniejsze są silna psychika i wsparcie drugich - podkreśla. - Ja służę im taką pomocą dzień i noc.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie