Cały blok na ulicy Lecha w Kielcach został zadymiony wczoraj popołudniu, bo w jednym z mieszkań zapaliła się pralka. Na dodatek ludzie z tegoż lokalu usilnie przekonywali sąsiadów, że u nich pożaru nie ma. W końcu trafili na pogotowie.
- Wystraszyliśmy się porządnie, gdy zobaczyliśmy, że na klatce jest pełno dymu - opowiadała jedna z kobiet mieszających w bloku na Lecha - Zaczęliśmy pukać do mieszkań. Tylko jedno było zamknięte. W końcu sąsiad otworzył, zza jego pleców buchnął dym, a on wymamrotał, że to nie u niego się pali i z powrotem zamknął drzwi. Zadzwoniliśmy po straż.
Strażacy wezwali również pogotowie i policję. - Dowódca akcji, który pierwszy przyjechał na miejsce zdarzenia zameldował, że potrzebuje wsparcia - powiedział zastępca komendanta kieleckiej straży Krzysztof Janicki - Okazało się, że trzy osoby przebywające w mieszkaniu, w którym pali się pralka, nie chcą wyjść na zewnątrz. Ratownicy z pogotowia uznali, że trzeba je zabrać do szpitala i podać im tlen, bo wykazują objawy zatrucia dymem, ale trójka lokatorów nie chciała się na to zgodzić.
W końcu jednak udało się ewakuować ludzi z zadymionego lokalu. Feralna pralka spłonęła niemal doszczętnie, a z nią wyposażenie łazienki. Mieszkańcy z ulicy Lecha długo rozprawiali o zachowaniu trójki sąsiadów. - Dym jak dym - mówili. - Troje ludzi zostało w końcu zabranych przez pogotowie, w tej sytuacji nie było badań alkomatem - powiedział rzecznik kieleckiej policji Tomasz Kaczmarczyk.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?
