Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Marek Cecuła zdradza nam tajemnice ze swego życia

Iza Bednarz
Marek Cecuła naniósł hebrajski tekst Księgi Lamentacji na porcelanowe talerze przygotowując swoją pierwszą wystawę "Fragmentacje”, która w całości urodziła się w Kielcach.
Marek Cecuła naniósł hebrajski tekst Księgi Lamentacji na porcelanowe talerze przygotowując swoją pierwszą wystawę "Fragmentacje”, która w całości urodziła się w Kielcach. Ł. Zarzycki
Kielczanin Marek Cecuła jest jednym z najsłynniejszych na świecie ceramików.

Marek Cecuła

Marek Cecuła

Mieszka w Kielcach. Jest jednym z najsłynniejszych na świecie ceramików. Urodzony 23 kwietnia 1944 roku w Częstochowie, studiował ceramikę w Izraelu, artysta ceramik, projektant, nauczyciel, kurator wystaw, szef firmy projektowej Modus Design. Miał ponad 30 wystaw indywidualnych i zbiorowych w prestiżowych galeriach na całym świecie, na stałe współpracuje z nowojorską Garth Clark Galery, jedną w największych galerii promujących sztukę współczesną na świecie. Ma córkę Idę, która jest impresariem i mieszka w Izraelu oraz wnuka Pele. Jego brat Adam jest właścicielem sklepu z artykułami domowymi Adamar w Kielcach i administratorem nieruchomości, siostra Iwona jest żoną kapitana żeglugi i mieszka w Gdyni.

Jego prace znajdują się w kolekcjach Królewskiego Muzeum Mariemont w Belgii, jednego z największych muzeów porcelany na świecie, Instytutu Smithsona w Waszyngtonie, największego na świecie kompleksu muzeów i ośrodków edukacyjnych, Newark Museum of Art, Muzeum Sztuki w Charlotte w Północnej Karolinie, Narodowego Muzeum Sztuki Dekoracyjnej w Trondheim w Norwegii, Museum of Arts and Design w Nowym Jorku. W latach 1985-2004 kierował Wydziałem Ceramiki w Parsons School of Design w Nowym Jorku, obecnie wykłada projektowanie w Bergen National Academy of the Arts w Norwegii. Uczestniczył jako wykładowca w konferencjach na temat ceramiki i projektowania w Wielkiej Brytanii, Chinach, Szwecji, Niemczech, Norwegii, Izraelu, Austrii, Polsce. W 2004 był kuratorem III Światowego Biennale Ceramiki w Izraelu, obecnie jest kuratorem światowej wystawy Object factory w Gardiner Museum w Toronto, która w przyszłym roku zostanie pokazana Museum of Arts and Design w Nowym Jorku. Wyroby sygnowane Modus Design są sprzedawane w Nowym Jorku, Paryżu, Londynie, Tokio.

Rekonstrukcja według Marka Cecuły

Jeden z najbardziej znanych na świecie Kielczan po raz pierwszy zdecydował się powiedzieć wszystko o swoim niezwykłym życiu. Dziś części pierwsza.

Możliwe, że idea pracowania z fragmentami, odpadkami czegoś wartościowego, jest treścią mojego życia. Może ja próbuję złożyć w całość to, co się rozpadło? - zastanawia się Marek Cecuła, artysta ceramik i designer

Marek potłukł na kawałki pieśń o zagładzie. Wybrał z księgi Lamentacji fragment mówiący o zniszczeniu Jerozolimy, naniósł hebrajski tekst na białą gładź porcelanowego talerza, a potem starym szewskim młotkiem rozbił na odłamki wielkości ziaren fasoli. Precyzyjnie, aby każde ziarno zawierało nieuszkodzone litery. Wyznawcy Kabały wierzą, że Bóg wciąż mówi do człowieka, trzeba tylko umieć odczytywać jego słowa z odłamków dat, liczb, liter, fragmentów Księgi pozornie pozbawionych znaczenia.

Swoją najnowszą pracę zatytułowaną "Fragmentacje" Marek, wybitny artysta ceramik i designer, mógłby tworzyć w dowolnym miejscu na świecie. W Nowym Jorku, Toronto, Brazylii, Bergen, Tel Awivie, wszędzie, gdzie eksponowana jest jego ceramika. Wrócił jednak do Kielc. Tak jak jego ojciec w sierpniu 1946 roku, miesiąc po pogromie.

NAZWISKO

Motl Kohn miał smykałkę do pojazdów mechanicznych i CHARAKTER: jak sobie coś postanowił, musiało tak być. Miał też szyk: na zdjęciu z lat 30. ubiegłego wieku nosi - według obowiązującej wówczas mody - spodnie spięte pod kolanem w bufiasty mankiet, do tego wysokie skarpety i skórzane buty z przeszywanymi noskami. Przed wojną jeździł jedną z pierwszych w Kielcach taksówek, handlował częściami samochodowymi, prowadził interesy z rodziną Buraków, właścicielami wytwórni bryczek i automobilów. Spodobała mu się Jadwiga Kowalikówna, córka urzędnika kolejowego, który z dumą nosił ciemnogranatowy mundur i pielęgnował wąsy ala Józef Piłsudski. Ale Janowi Kowalikowi nie podobał się taki zięć. Bankier Herszel Kohn też życzył sobie innej żony dla młodszego syna.

- Małżeństwa mieszane zdarzały się bardzo rzadko, mimo, że relacje pomiędzy Polakami, a Żydami, którzy przed wojną stanowili jedną trzecią ludności Kielc, były poprawne - wyjaśnia profesor Stanisław Meducki, historyk, znawca tematyki polsko-żydowskiej. - Obie strony prowadziły ze sobą interesy, inteligencja żydowska fascynowała się polską kulturą, literaturą, ale przyjaźnie kończyły się po szkole. Społeczność żydowska była zamknięta, bo tylko tak mogła przetrwać. Diaspora dawała siłę do zachowania tożsamości. Zdarzało się, że Żydówki wychodziły za Polaków, ale małżeństwa Żydów z Polkami należały do wyjątków, stały w sprzeczności z interesem społeczności, bo według prawa rabinicznego Żydem jest się po matce. To były dwa odrębne światy, jak naczynia koszerne: te do mleka, tamte do mięsa, nie wolno było mieszać ich ze sobą.

Młodzi postanowili, że Motl wyjedzie do Palestyny, gdzie jego starszy brat Izaak prowadził własny biznes, rozejrzy się za domem, otworzy jakiś interes, a Jadwiga przyjedzie tam w umówionym czasie z pielgrzymką katolicką do Ziemi Świętej. Podobno wyruszył z Kielc taksówką. W rodzinnych archiwach zachowało się zdjęcie tej wyprawy: na tle ruin Akropolu stoi Motl Kohn oraz śmieszny, staromodny automobil.

Tymczasem obie rodziny, zadziwiająco zgodnie jak na dzielące je uprzedzenia, spotkały się uradzając, że trzeba przeszkodzić Jadźce w wyjeździe. Delegacja Kowalików i Kohnów udała się na policję i wytłumaczyła, żeby nie wydawać pani Jadwidze Kowalik żadnego paszportu. Zrozpaczona Jadwiga zdążyła wysłać telegram: "Nie mogę przyjechać. Nie dostałam paszportu", zanim rodzina ukryła ją u krewnych na wsi, gdzieś pod Świętym Krzyżem. Motl rzucił wszystko, w ciągu kilku dni dotarł do Kielc, skrzyknął paru kumpli, pojechali na motorach i odbili Jadźkę. Ślub wzięli u najbliższego rabina - w położonym u podnóża Świętego Krzyża Bodzentynie, gdzie istniała prężna gmina żydowska posiadająca własną mykwę, cheder, synagogę i cmentarz.

Po ślubie Kohnowie i Kowalikowie zaczęli się sobie przyglądać, rozmawiać, z czasem obie strony zrozumiały, że wszystkie uprzedzenia między ludźmi biorą się z nieznajomości innych. Jak wygląda najbardziej wynaturzona forma uprzedzenia przekonali się w 1941 roku.

W Kielcach wiosną 1941 roku hitlerowcy zamknęli pomiędzy ulicami: Orlą, Piotrkowską, Starozagnańską, Pocieszka i Radomską, placem Świętego Wojciecha a Bodzentyńską ponad 25 tysięcy Żydów z Kielc, Chęcin, Pińczowa, Radoszyc oraz około 1000 przywiezionych z Wiednia. Stłoczeni w najgorszych warunkach, po 5-6 osób w jednej izbie, mieszkańcy getta umierali z głodu i chorób. Większość zginęła w Treblince, w trakcie likwidacji getta w sierpniu 1942 roku. Pozostali umierali na raty w obozach pracy. Jadwiga dotarła przez rodzinne znajomości do człowieka nazwiskiem Cecuła, posługując się dokumentami jego zmarłego brata Stanisława, wydostała Motla zanim nadeszły sądne dni.

W pracy Look into my mind (Zajrzyj we mnie) składającej się z ceramicznych głów opatrzonych malutkim otworkiem, przez który można zajrzeć do "środka" artysty, Marek Cecuła wykorzystał zdjęcia swoich rodziców i siebie z dzieciństwa z zapisanym po polsku i hebrajsku imieniem.

PODŁOGA

Nikogo nie dziwiła samotna kobieta z dwójką dzieci. Do Częstochowy, wówczas ważnego węzła komunikacyjnego, pociągi przywoziły z wojennej tułaczki wiele samotnych matek. Pod podłogą domu, w którym po ucieczce z Kielc mieszkała Jadwiga z synami - Adamem i Markiem, toczyło się drugie, tajemne życie Motla - od tamtej pory Stanisława Cecuły.

- Matka starała się utrzymać nas wszystkich w dobrej kondycji, nawet zdobyła kozę na mleko dla nas, małych - opowiada Marek. - Długo się zastanawiałem się dlaczego nazywała ojca "Myszką". "Myszka, gdzie jesteś? Myszka! Myszka?". Skąd takie zdrobnienie? Dopiero po latach dowiedziałem się, że to wtedy, gdy ojciec czegoś chciał, skrobał ze swojej kryjówki w podłogę jak mysz. A my, dzieci, nie wiedzieliśmy o co chodzi.

Późną jesienią 1944 roku do domu weszło dwóch niemieckich żołnierzy. Wrzeszcząc przewracali meble, szukali Żydów. Za pierwszym razem mieli słabe informacje. Nawet niemiecki owczarek nic nie wyczuł, bo Jadwiga powiesiła nad skrytką kawałek wędzonej słoniny. Przyszli kilka dni później, lepiej poinformowani. Wyciągnęli z łóżeczka kilkumiesięcznego Marka i jego starszego brata Adama. - Krzyczeli: "Wyłazić, wy, co ukrywacie się pod podłogą, bo zabijemy te dzieci!" - Marek wydobywa obrazy z rodzinnej pamięci, która stała się jednocześnie jego pamięcią. - Wyszedł ojciec i jego przyjaciel, z którym uciekł z getta.

Jadwiga uniknęła śmierci tylko dlatego, że wojna miała się już ku końcowi, Niemcy w pośpiechu zbierali łupy, łapówka mogła zdziałać cuda. Kiedy żołnierze wyprowadzali obu mężczyzn, trzyletni wówczas Adam wyciągnął palce przez siatkę łóżeczka próbując dotknąć puszystego futra niemieckiego wilczura. - Popatrz - zwrócił się jeden z oficerów do drugiego - ten mały jeszcze nic nie rozumie z tego nieszczęścia.

Aresztowanych wywieziono do Dachau. W kwietniu 1945 obóz wyzwolili Alianci. Stanisław Cecuła wyruszył w podróż, o której myśl dawała mu codziennie powody do istnienia. Mimo, że spotykani po drodze ludzie odradzali: "Nie wracaj, w Polsce nie ma już czego szukać, wszystko zrujnowane, Żydzi wymordowani, kobiety nie czekają na swoich mężczyzn, wszędzie są Rosjanie", uparcie szedł do domu. Do żony, którą jeszcze nie zdążył się nacieszyć, do synów, za którymi tęsknił, choć prawie ich nie znał. Nie od razu wszedł do kamienicy przy kieleckim Rynku pod numerem 11, gdzie mieszkała Jadwiga z rodzicami i dziećmi. Nie wiedział, czy swoim powrotem nie zburzy ich spokoju - w tamtych niepewnych czasach ludzie dawali wiarę wszystkim plotkom próbując układać sobie życie od nowa. Wysłał kolegę na rozpoznanie, sam czekał w bramie. - Matka w jednej chwili zorientowała się, że ojciec jest gdzieś blisko - tę część rodzinnej historii Marek zna najlepiej. - Wybiegła z mieszkania, leciała jak wiatr… Stali potem z ojcem w tej bramie długo, w objęciach…

TRADYCJA

- Gdzie wasz mąż? - w drzwiach stało dwóch uzbrojonych mężczyzn, było późne popołudnie 4 lipca 1946 roku, krzyki i strzały przy Plantach już umilkły, trwało histeryczne tropienie po domach, ulicach.

- Wyjechał. Nie… nie wiem kiedy wróci - zełgała Jadwiga Cecułowa. Gdy obcy odeszli, zabrała dzieci, pobiegła na postój dorożek, żeby złapać na stacji Piaski pociąg z Warszawy, zanim wjedzie do Kielc. - Wskoczyła z nami do pociągu, odnalazła ojca, zakazała mu wysiadać w Kielcach - opowiada Marek.

Jak ustalono w śledztwie prowadzonym przez Instytut Pamięci Narodowej w Krakowie, w zajściach przy Plantach 7 w Kielcach zginęło 37 osób narodowości żydowskiej i trzech Polaków. W liczbie ofiar pogromu nie ujęto dwojga Żydów zamordowanych poza Plantami, na tle rabunkowym. W pokazowym, pospiesznym procesie sądzono 12 przypadkowych osób, między innymi gospodynię domową, gońca, fryzjera, szewca, woźnego i chorego psychicznie chłopaka. Dziewięć osób skazano na śmierć. Wyroki wykonano. Mimo wieloletniego śledztwa, przesłuchania około 170 świadków, wykorzystania materiałów z archiwów polskich, amerykańskich, izraelskich i rosyjskich, nie udało się jednoznacznie wyjaśnić, co było przyczyną pogromu. Dochodzenie zostało umorzone w 2004 roku. Oficjalne stanowisko Instytutu Pamięci Narodowej w tej sprawie stwierdza, że pogrom "miał charakter spontaniczny na skutek nieszczęśliwego zbiegu okoliczności natury historycznej i współczesnej".

- Trzeba by się chyba skłonić w kierunku antysemityzmu i bardzo skomplikowanej psychologicznie i socjologicznie sytuacji, jaka wówczas wytworzyła się w Kielcach - stawia ostrożnie tezę profesor Stanisław Meducki, historyk, który również badał sprawę pogromu kieleckiego. - W tym czasie Kielce zamieszkiwali bardzo prości ludzie, inteligencji praktycznie nie było, bo część zginęła na wojnie, część uciekła przed Rosjanami, masę ludzi aresztowały służby bezpieczeństwa pod zarzutem kolaboracji z Niemcami - dotyczyło to przede wszystkim adwokatów, prawników, notariuszy. Kiedy pojawiła się plotka, że Żydzi porwali 8-letniego Henia Błaszczyka, tu nie bardzo miał kto protestować.

W katedrze w Sandomierzu jeszcze do niedawna wisiał obraz przedstawiający mord rytualny dokonywany przez Żydów na chrześcijańskim dziecku. My wiemy, że to bzdura, ale niektórzy w nią wierzyli. W dodatku Żydzi, którzy mieszkali w kamienicy przy Plantach, byli obcy, przyjezdni, trudno było się z nimi porozumieć, prawie nie mówili po polsku. To był kibuc, w którym przebywali syjoniści. Kiedy przyjeżdżał pociąg na stację, oni wychodzili i rozpytywali, czy są w nim Żydzi, a jeśli są, to niech nie jadą dalej, tylko wysiadają tutaj, bo z Kielc będzie szykowany transport do Palestyny. Oczywiście wołali w jidysz. To była bardzo zamknięta grupa, zupełnie obcy świat. Proszę zauważyć jeszcze jedno: po wojnie bieda była powszechna, przydziały kartkowe nie wiem czy nie niższe niż za okupacji, a Żydzi mieli szczególnie uprzywilejowaną pozycję, dla nich przychodziła pomoc z Ameryki, dla nich były stołówki, większe racje żywnościowe. Im się to należało, bo przeszli obozy, to były szkielety, które wymagały odżywienia, ale Polaków kłuło w oczy: "Dlaczego oni mają lepiej, niż ja? Bo są Żydami!". Do tego dochodziła obawa, że Żydzi będą chcieli odzyskać majątki i mieszkania, które im zabrano w czasie okupacji.

Ocaleli z Holocaustu Żydzi kieleccy już w 1945 roku składali podania o zwrot budynków, sklepów, tartaków, fabryk. Rodzina Zagajskich wystąpiła o zwrot kamieniołomu "Wietrznia", Erhlichowie o kamieniołom "Kadzielnia", Urbach o fabrykę "Etyl" i nieruchomości przy Okrzei, wnioski napływały z Francji, Szwecji, Stanów Zjednoczonych, gdzie po wojnie odnaleźli się kielczanie wyznania mojżeszowego. Żydzi byli też utożsamiani z nowym systemem komunistycznym, z władzami, Urzędem Bezpieczeństwa.

- Wydarzenia przy Plantach były konsekwencją wszystkich tych składowych - uważa profesor Meducki. - W Kaliszu i Częstochowie była podobna sytuacja, też pojawiła się plotka, że Żydzi porywają chrześcijańskie dzieci na krew, ale burmistrz Kalisza, doktor Koszucki, katolik, odważył się powiedzieć z mocy swojego autorytetu: "Ludzie, nie wierzcie w te bzdury!" I wszystko ucichło w zarodku. W Częstochowie wystąpił w obronie Żydów biskup Kubina. U nas nie miał kto się wypowiedzieć. Czy była histeria? Była. Na Warszawskiej ludzie złapali Polaka, szewca i chcieli go bić, bo wyglądał na Żyda, ale ktoś go rozpoznał: "dajcie spokój, przecież to nasz szewc", więc go puścili…

W świetle ostatnich badań historyków i delegatury kieleckiego oddziału Instytutu Pamięci Narodowej coraz więcej poszlak przemawia za tezą, że pogrom kielecki mógł zostać sprowokowany przez bezpiekę.

- Czy pojawiły się wyrzuty sumienia? - zastanawia się profesor Meducki. - Chyba nie. Część ludzi pewnie myślała: dobrze im tak. Większość odczuwała wstyd: jak można było do czegoś podobnego dopuścić? I starała się jak najszybciej zapomnieć. Bo nie było się czym chwalić.

Stanisław Cecuła wrócił do Kielc w sierpniu, miesiąc po pogromie. Marek wiele razy zastanawiał się nad wyborem, którego dokonał jego ojciec. - Gdybym był na jego miejscu, uciekłbym jak najdalej, nie umiałbym żyć w takim mieście, po tym, co się stało - mówi. - Dlaczego ojciec zdecydował się na nowo zbudować w Kielcach swoje życie? Może przeważyło to, że miał tu paru przyjaciół, mieszkanie, sklep z częściami samochodowymi.

Rozpoczęło się trzecie życie Stanisława Cecuły. Rodzina się zasymilowała: dzieci ochrzczono, Marek został ministrantem w kościele Świętej Trójcy. - Miałem kolegę kościelnego, razem huśtaliśmy się na sznurach od dzwonów i pompowaliśmy miechy przy organach - wspomina. - W domu nie rozmawiało się o przeszłości. Dziadkowie ze strony ojca zginęli za okupacji. Nie było z kim kultywować żydowskich tradycji. Widocznie rodzice uznali: "Skoro taka jest atmosfera, niech oni będą pokoleniem, które się tutaj tworzy, nie mieszajmy ich do przeszłości". Tylko raz do roku ojciec wołał nas wszystkich do siebie, kroił jabłko na cząstki, maczał w miodzie i dawał każdemu. "To taka NASZA TRADYCJA", mawiał. Ale jaka? Skąd? Nie wiedzieliśmy.

- Jak przez mgłę pamiętam jeszcze, że do ojca przychodzili koledzy, rozmawiali po żydowsku, albo spotykali się w kawiarni Smoleńskiego, czytali gazety i dyskutowali.
To był codzienny rytuał: o 18 Stanisław Cecuła zamykał sklep, zakładał białą koszulę, krawat i znikał na cały wieczór w kawiarni, albo jeździł z kolegami za miasto w interesach. Może w ten sposób chciał odszukać czas stracony w zamknięciu w getcie, skrytce pod podłogą, w obozie. Dogonić życie odkładane na później, o ile uda się przeżyć.

Ale z czasem tych mówiących po żydowsku znajomych przychodziło coraz mniej, coraz rzadziej… - Garstka kieleckich Żydów, która przeżyła wojnę i pozostała w mieście po pogromie, próbowała radzić sobie w nowej Polsce, ale polegli w bitwie o handel, ich majątki upaństwowiono, zakłady padały jeden po drugim, więc wyjeżdżali. Wcale nie z powodu antysemityzmu, tylko polityki ekonomicznej rządu polskiego. Niektórzy zmieniali wyznanie, żeby nie robić kłopotu rodzinie i wtapiali się w tło - dodaje profesor Meducki. - Stary Cecuła też się zasymilował, stracił swój sklep, trochę handlował samochodami, jeździł taksówką. Pamiętam, to była taksówka z numerem siedem, wtedy na całe Kielce było może z dziesięć taksówek. Ludzie go lubili, był pogodny, życzliwy.

W 1956 roku Marek dowiedział się, że ma rodzinę w Izraelu. - Matka pojechała z moją młodszą siostrą do wuja załatwiać nasz wyjazd, ojciec chorował na nadciśnienie. Zmarł zaraz po jej powrocie.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie