Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

To była matka całego świata - córka Ireny Sendler opowiedziała nam o swojej mamie

Iwona ROJEK [email protected]
Janina Zgrzembska przy tablicy pamiątkowej poświęconej jej matce Irenie Sendler, szkoła numer 19 w Kielcach otrzymała jej imię. Córka Ireny Sendler, obok portretu swojej słynnej matki, razem z uczniami kieleckiej szkoły.
Janina Zgrzembska przy tablicy pamiątkowej poświęconej jej matce Irenie Sendler, szkoła numer 19 w Kielcach otrzymała jej imię. Córka Ireny Sendler, obok portretu swojej słynnej matki, razem z uczniami kieleckiej szkoły. Karol Biela
Janina Zgrzembska, córka Ireny Sendler, która uratowała z warszawskiego getta 2,5 tysiąca żydowskich dzieci opowiedziała nam o swojej mamie.

Irena Sendler

Irena Sendler

Z wykształcenia polonistka, działaczka społeczna, w czasie wojny uratowała 2500 żydowskich dzieci z warszawskiego getta.

Janina Zgrzembska przyjechała do Kielc na nadanie imienia szkole podstawowej numer 19 imienia jej matki Ireny Sendler. To pierwsza szkoła o tym imieniu w Kielcach i województwie świętokrzyskim. Rozmawialiśmy podczas uroczystości.

Łatwo jest być córką znanej matki?

Nie bardzo. Powszechnie wiadomo, że dzieci sławnych rodziców nie mają w życiu lekko. Często są z nimi porównywane, odczuwają na sobie ciężar tej sławy, czasami miewają kompleksy. Zazwyczaj podążają w życiu zupełnie inną drogą. Moja matka była dla całego świata, chciała pomagać i ratować wszystkich, my z bratem raczej ograniczaliśmy kontakty z ludźmi. Zostałam edytorem, z zawodu jestem wydawcą w Warszawskim Wydawnictwie Literackim Muza, a brat, który zmarł siedem lat temu, pracował jako archiwista. Więcej mieliśmy do czynienia z książkami i dokumentami, niż z ludźmi.

Jak Pani ocenia działalność mamy po latach, dlaczego ona ratowała żydowskie dzieci?

Myślę, że takie cechy osobowości, wrażliwość na krzywdę, poczucie sprawiedliwości, empatię miała po ojcu. Bardzo przeżyła jego śmierć straciła go, gdy była siedmiolatką. Ojciec otworzył w Otwocku skromny gabinet lekarski i większość osób przyjmował za darmo. Wyjechali z Warszawy, bo mama bardzo chorowała na krztusiec. Pomogło jej lepsze powietrze. To co ojciec jej przekazał, zapamiętała do końca życia. Dla nich nie było ważne pochodzenie, wyznanie, rasa, oni dzielili ludzi na dobrych i złych. Drugą zasadą, która stosowała w życiu było podanie ręki tonącemu, każdemu kto jest w potrzebie. Pokazała to swoim postępowaniem, chociaż była Aryjką ratowała Żydów. Pisarz Natan Gross napisał, że moja mama była najjaśniejszą gwiazdą na czarnym niebie okupacji.

A była dobrą matką, dla pani i brata?

Powiem tak, wciąż otaczało ją mnóstwo potrzebujących osób. Cały czas była zajęta ich sprawami. Ciężko być dla świata i dla własnej rodziny. Jak byliśmy mali czekaliśmy na mamę godzinami, a jej często nie było. Oprócz nas mama miała jeszcze dwie wychowanki, Teresie i Irenkę, którymi się zajmowała. Teresa skończyła stomatologię i wyjechała do Izraela, Irena ukończyła Akademię Rolniczą, jej córka jest lekarzem onkologiem w Warszawie. Nieraz z bratem denerwowało nas, to jej społecznikostwo, zaangażowanie w pomoc innym ludziom. Tak było zawsze. Nawet w ostatnich latach życia, zmarła w wieku 98 lat, kiedy przebywała w Domu Opieki w klasztorze Bonifratów każdego dnia odwiedzało ją 5,6 osób z różnymi sprawami. Przychodzili do niej uratowani, znajomi, przyjaciele. Mnie zawsze mówiła tak: mam do ciebie pełne zaufanie, wierzę, że dobrze sobą pokierujesz i sobie poradzisz. Na wielkie wsparcie z jej strony nie mogłam liczyć, bo mama stale była rozchwytywana. Ale nie mam o to do niej o to żalu. Za wszystko płaci się w życiu jakąś cenę.

Lubiła jakieś kobiece zajęcia?

W późniejszych latach szydełkowała, robiła piękne hafty. Dużo czytała. Kochała kwiaty. Chyba najbardziej kochała ludzi i kwiaty. W swoim życiu naprawdę wiele przeżyła, była prześladowana, torturowana, jej mąż trafił do obozu, opiekowała się swoją chora matką. Po jej śmierci aktywnie działała w Radzie Pomocy Żydom. Dostarczała pieniądze dla rodzin działaczy, którzy zostali aresztowani, przewoziła lekarstwa ludziom ukrywającym się w lesie. Mimo zmienionego nazwiska nie miała stałego miejsca pobytu, dla bezpieczeństwa nocowała u różnych znajomych. Dwa lata po wojnie mama wyszła za mąż za Stefana Zgrzembskiego, prawnika, działacza Polskiej Partii Socjalistycznej , razem współpracowali w konspiracji. W czasie powstania była pielęgniarką. Dla mamy akcja ratowania Żydów nie skończyła się nigdy. Do samego końca kontaktowała się z uratowanymi, ich dziećmi i wnukami. Pisali do niej z całego świata.

Co mama robiła po wojnie?

Pracowała w Wydziale Opieki Społecznej, była naczelnikiem nadzoru pedagogicznego w Ministerstwie Oświaty, potem została wicedyrektorem w Liceum Felczerskim. Nie było jej łatwo, bo ja i mój brat byliśmy bardzo chorowici. Pracowała w różnych szkołach medycznych. Awansowała na dyrektora Departamentu Średnich Szkół Medycznych. Przed emeryturą została wicedyrektorem w Studium Kształcenia Techników Dentystycznych i Farmaceutycznych. W sumie pracowała 52 lata.

Jest Pani bardziej podobna do matki czy do ojca?

Podobno córka dziedziczy po połowie z ojca i matki i ja mam w sobie cechy i jednego i drugiego. Mam drobnomieszczaństwo po tacie i szlacheckie cechy po mamie. Z wyglądu, gdy byłam dzieckiem przypominałam ojca, ale jak w ostatnich latach spoglądam w lustro, to widzę spore podobieństwo fizyczne do mamy. Robię się tak sama jaka ona.

Pani mama nie miała w sobie żadnych złych uczuć, bo nieraz pomaga się komuś, ale pobudki bywają rozmaite?

Mama nie miała takich uczuć, ona była chodzącym dobrem. I myślę, że to dobro zostało jej zwrócone, bo do ostatnich dni swojego życia cieszyła się bardzo sprawnym umysłem i w miarę dobrym zdrowiem. Interesowała się polityką, historią, była dokładnie zorientowana w tym co się dzieje na świecie. Martwiła się wojną w Iraku, terroryzmem. Była pacyfistką.

Ale pewnie koszmar wojny pozostał w niej na zawsze?

Tak było, tego się nie da się zapomnieć. Miała straszne sny, przygniatające wspomnienia, przeżywała to wszystko co było jej udziałem. Wzruszało ją każde spotkanie przypominające tamte czasy. Powtarzała, że nic nie odda słowami ogromu cierpień matek, których dzieci były oddawane w obce ręce. Zawsze żałowała tego, że nie zrobiła więcej, że mogła uratować jeszcze więcej osób. Cieszyła się z tego, że miała przy sobie tak wielu zaufanych współpracowników, którzy jej pomagali w ratowaniu dzieci. Bez nich sama niczego by nie zdziałała. To są bezimienni bohaterowie warci ogromnego szacunku.

W jaki sposób mamie się udało dokonać tak wielkiego dzieła?

Była świetnym organizatorem, strategiem. Na początku kiedy Niemcy utworzyli getto przebierała się za pielęgniarkę i razem ze współpracownikami wnosiła tam leki, jedzenie, pieniądze. Logika, zdyscyplinowanie, odwaga i uczciwość zapewniły jej w ekstremalnych warunkach przetrwanie. To cud, że nie straciła życia. W dużej mierze dlatego, że zawsze każdą akcję miała dokładnie przemyślaną. W czasie likwidacji getta wyprowadzała dzieci do 14 sierocińców i rodzin zastępczych.

A na splendorach jej nie zależało?

Nigdy. Kiedy przyjeżdżały do niej ekipy zagranicznych dziennikarzy jej jedyna wnuczka Agnieszka po moim bracie Adamie spytała:" babciu co ty takiego zrobiłaś, że jesteś taka sławna". Ona się sobą nie chwaliła. O tym, że w 1965 roku dostała medal Yad Vashem nie rozgłaszała, wtedy miała zresztą stan przedzawałowy. Jak w latach sześćdziesiątych żyło nam się bardzo ciężko, nie narzekała. Moja mama przez lata nie mówiła o swojej działalności, kiedy pojechałam do Izraela w 1988 roku zdziwiłam się, że na nazwisko Sendler otwierają się wszystkie drzwi. W dużej części jej osobę rozsławiły cztery amerykańskie uczennice ze stanu Kansas, które napisały scenariusz sztuki pod tytułem, "Holocaust. Życie w słoiku". Kiedy przyjechały do Warszawy na spotkanie z bohaterką sztuki media przypomniały moją 91 letnią mamę i jej dokonania. Potem na uroczystości związane z 60 rocznicą powstania w getcie warszawskim przyjechała do mamy z Londynu Lili Pohlmann, znana animatorka kultury. Mama zawsze uratowane przez siebie dzieci nazywała bohaterami matczynych serc.

Po tych wszystkich doświadczeniach rodzinnych co jest dla Pani najważniejsze w życiu?

Tak się ułożyło, że nie mam dzieci. Oprócz zdrowia, istotne mnie jest to, że mogę spotykać się z przyjaciółmi, porozmawiać z nimi, czasem coś doradzić. Dzisiaj nie musimy już ratować nikogo z zagłady, ale bezcenne jest wysłuchanie bliźniego, poświęcenie mu uwagi, dodanie otuchy. Duże znaczenie ma dla mnie też kontynuowanie pamięci o mamie. Razem z Anną Mieszkowską napisałyśmy książkę zatytułowaną " Dzieci Ireny Sendlerowej". Biorę też udział w uroczystościach nadania szkołom imienia mojej matki. Takich szkół w Polsce jest już 22 , a w Niemczech 4. Liczba szkół sendlderowskich powiększa się, to też jest dla mnie ogromny powód do dumy.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie