Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Wielkie wejście siekiery, czyli „Wrócę przed północą” w kieleckim teatrze

Lidia Cichocka
Żyjącym w lęku z powodu otaczającej rzeczywistości można śmiało polecić jako terapię, wizytę w kieleckim teatrze i obejrzenie spektaklu „Wrócę przed północą”. Można się tam pobać z zupełnie innych powodów a przede wszystkim pośmiać.

Mirosław Bieliński, jako reżyser, specjalizuje się w komediach wychodząc z założenia, że poza publicystyką i głębią przemyśleń widzowi potrzebna jest też zwykła zabawa. Horyzontów ona nie poszerza, ale pozwala się odstresować. I taki właśnie jest jego najnowszy spektakl.

Nieznana w Polsce sztuka Petera Colleya to zgrabna opowiastka z serii tych, którymi w czwartkowe wieczory raczyła nas telewizja w teatrze Kobra. Małżonkowie Greg i Jenny sprowadzają się do starego domu na wsi by ona mogła odpocząć i nabrać sił po załamaniu nerwowym. Opowieści o duchach i zbrodniach w domu i okolicy popełnionych, snute przez jedynego sąsiada Georga, nie pomagają w tym wcale. Stan Jenny pogarsza się, kiedy w domu zjawia się siostra Grega, Laura, kobieta, której rekonwalescentka z uzasadnionych powodów szczerze nienawidzi.

W pierwszym akcie powoli zawiązuje się intryga by w drugim błyskawicznie przyspieszyć kończąc kaskadą pomysłów, można powiedzieć, że w finale trup goni trupa. „Wrócę przed północą” to błyskotliwe dialogi, czarny humor, czasami rubaszne żarty, zapewne także dzięki tłumaczce wywołujące szczery śmiech.

Bieliński poprowadził aktorów w stronę groteski, przerysowując postaci, kazał im grać bardzo ekspresyjnie i trzeba przyznać, że wszyscy: Ewelina |Gronowska, Łukasz Pruchniewicz, Janusz Głogowski, Beata Wojciechowska oraz duch pustelnika poradzili sobie z tym dobrze bawiąc i strasząc. Bo jak na prawdziwym horrorze bać się można było i kilka scen mimo całej umowności sytuacji wywoływało napięcie. Zasługa to z pewnością scenografki Bożeny Kostrzewskiej, która stworzyła ponure, pełne trupów (zwierzęcych) wnętrze, Pawła Piotrowskiego który zadbał o oprawę muzyczną umiejętnie budując nastrój grozy oraz Pauliny Góral, której operowanie światłem tę grozę potęgowało.

Trzeba też zauważyć, że rolę strzelby wiszącej na ścianie ( jak wiadomo musi ona na końcu sztuki wystrzelić) przejęła kamienna siekiera. Strzelba wypaliła już w pierwszym akcie a siekiera doczekała się swojego wejścia w ostatniej chwili i było to wielkie wejście.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie