Marian Kantor ma 59 lat, jego żona Genowefa 52 lata. Wychowali troje dzieci. Najstarszy 29-letni syn ożenił się. Z dzieckiem mieszkają pod Lipskiem u teściowej. 28-letnia córka mieszka z mężem, a najmłodszy 26-letni syn pojechał za granicę szukać pracy.
OGIEŃ NAD RANEM
W połowie października ubiegłego roku nad ranem w domu wybuchł pożar. Jak twierdzi małżeństwo, nie wiadomo od czego powstał ogień.
- Nie wiemy co się stało - mówi Genowefa Kantor. - Stwierdzili, że zwarcie - dodaje Marian Kantor. - Dzięki mnie uratowaliśmy się, zaczęło mnie dusić i obudziłem wszystkich. Dom jakby benzyną ktoś oblał.
W starym domu bez wygód mieszkali syn z żoną i małym dzieckiem. W kuchni spał pan Marian. - Dziecko podała synowi przez okno, oni spali w pokoju - uzupełnia Marian Kantor.
Rodzina niczego nie uratowała. Ocalało tylko to, co mieli na sobie.
CHOROBA NA DOMIAR ZŁEGO
W chwili pożaru pani Genowefy nie było w Polsce. Pracowała za granicą. Poza Polskę wyjeżdża często. Dziesięć lat temu pracowała w kraju przy produkcji świeczek w pobliskiej Wólce Lipowej. Trochę pracowała w cementowni. Pan Marian zawsze chwytał się prac dorywczych. Wspólnie gospodarzą na trzech hektarach. W tym roku zasiali proso. Jak pogoda dopisze, liczą na niezły zbiór.
Pani Genowefa wróciła z zagranicy dopiero na Święta Wielkanocne. Przez chwilę mieszkali u córki. Późną wiosną sprowadzili się na nowo do Tadeuszowa, gdzie zaadaptowali budynek gospodarczy. Mieszkają w jednym pomieszczeniu. Pod ścianą stoi łóżko, w drugim kącie kuchenka, pod oknem stół. Do niedawna nie mieli prądu. Zakład energetyczny odciął po pożarze. Trzeba było robić nowe podłączenie. W międzyczasie pan Marian dwukrotnie trafił do szpitala. W ubiegłym roku przeszedł ostre zapalanie prawego płuca, a niedawno stracił śledzionę. Główne zalecenie medyczne to dieta i brak wysiłku, ogólnie oszczędny tryb życia.
- Na murarce się zna - mówi żona o mężu. - Gdyby miał siłę i zdrowie, sam wziąłby się do roboty. Kilka tygodni i ściany nowego domu stoją.
Jak zapewnia nas Marian Kantor, alkoholu za kołnierz nie wylewa. - Jak jest okazja to jednego kielicha, dwa wypiję, ale za alkoholem nie chodzę jak niektórzy - twierdzi.
PLANY DROŻSZE NIŻ BUDOWA
Małżeństwo ma dylemat. Chcieliby jak najtaniej wybudować dom. Problem w tym, że nowe budownictwo wymaga pozwolenia na budowę, planów nie tylko na sam budynek, ale na przyłączenie prądu i wody.
- To wszystko trwa i przede wszystkim kosztuje - lamentuje pan Marian. - Za koszt wszystkich planów postawię dom w stanie surowym.
O odbudowaniu spalonego domu nie ma mowy. Formalnie jest własnością syna. Kilka lat temu przepisali mu 22 ary z domem. Małżeństwo mogłoby też rozbudować obecny budynek gospodarczy, w którym teraz mieszkają. To nie wymaga już tak wielu procedur. Problem jest również w tym, że rodzina nie ma wystarczającej ilości materiału.
- Mamy piach, blachę dachową. Przydałyby się cegły, pustaki, trochę drutu, cement - wylicza głowa rodziny.
Pan Marian liczy na pomoc gminy Tarłów, ale... - Dużo obiecali, tylko nic nie dali - stwierdza mąż. - Obiecali pomoc, finansową, coś z materiału, do teraz nie dali nic. Wójt obiecał materiał, że da na odbudowę.
Z TRZECH HEKTARÓW NIE WYŻYJĄ
Rodzina otrzymała od gminy zasiłek celowy, który - jak potwierdzają pan Marian i urzędnik z Ośrodka Pomocy Społecznej w Tarłowie - wziął najstarszy syn. - Nie mogłem się z nim skontaktować, nie wiem ile wziął - zastrzega głowa rodziny.
Ewa Górska, szefowa Ośrodka Pomocy Społecznej w Tarłowie mówi, że zasiłek wypłacany jest dla wspólnie gospodarującej rodziny. Kto przyjdzie po kasę, to ją dostanie. Czy się podzieli z innymi domownikami, to już nie problem gminy.
Pan Marian z żoną nie mają stałego źródła dochodu. Oprócz tego co zarobią z rolnictwa, nie mają ani złotówki. Dlatego pani Genowefa jeździ za granicę.
- Zarobki nie są już tak wielkie jak kiedyś. Pracuję za psie pieniądze. To, co zarobię wystarczy na opłaty za prąd, wodę, ubezpieczenie rolnicze i podatek rolny. Nie ma mowy o odłożeniu jakiegokolwiek grosza. Dobry rydz jak nie ma nic, z trzech hektarów nie wyżyjemy - ubolewa pani Genowefa.
LUDZIE DAWALI
Według rodziny, wójt obiecał mieszkanie zastępcze w remizie strażackiej w Słupi Nadbrzeżnej. - Nadawało się do remontu, wysłali dwóch pracowników, ściany pomalowali i tyle - stwierdza pan Marian.
- Wójt udostępnił pomieszczenia w remizie w Słupi Nadbrzeżnej - potwierdza Ewa Górska z Ośrodka Pomocy Społecznej. - Zrobiliśmy malowanie, wstawiliśmy trochę mebli. Była zbiórka odzieży, ludzie dali pościel, ubrania przynosili torbami. Po umalowaniu pomieszczeń rodzina oddała klucze z powrotem do gminy - dziwi się szefowa gminnej "opieki".
W remizie miał zamieszkać syn małżeństwa z żoną i dzieckiem, ofiary pożaru. Ale jak twierdzą urzędnicy, nie chciał. Rodzina wzięła to co podarowali ludzie i wyprowadziła się.
Tymczasem małżeństwo Kantorów chciałoby w końcu mieszkać na swoim. - Każda pomoc nas ratuje, nie tylko finansowa. Chętnie przyjmiemy materiały budowlane, cegły, pustaki. Blachę i piach już mamy. Przyda się cement i trochę drutu - mówią.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?