Farmaceuta, społecznik, człowiek niezwykłej kultury, pogodny, towarzyski, życzliwy ludziom. - Wraz z odejściem pana Kazimierza skończyła się pewna epoka. Takich ludzi już nie ma... - mówią z żalem sandomierzanie.
W ostatniej drodze Kazimierzowi Targowskiemu towarzyszyli przyjaciele, przedstawiciele lokalnych władz oraz wielu mieszkańców miasta.
MIAŁ 93 LATA...
Kazimierz Targowski urodził się w 1914 roku w Sandomierzu. Przeszedł na świat w kamienicy przy Rynku, od 1802 roku należącej do francuskiej rodziny Dutreppich. Z rodziny tej wywodziła się jego matka. Ojciec pana Kazimierza był farmaceutą. To on, w 1910 roku, założył słynny skład apteczny.
Pan Kazimierz również ukończył farmację, na Uniwersytecie Jagiellońskim (dyplom w 1938 roku), a potem Podchorążówkę Sanitarną w Warszawie. Brał udział w kampanii wrześniowej, potem współpracował z Armią Krajową. Został za to aresztowany i przez dwa miesiące więziony na zamku sandomierskim.
Późniejsze, powojenne lata Kazimierza Targowskiego to okres pracy w składzie aptecznym, działalność społeczna i aktywne uczestnictwo w życiu kulturalnym miasta.
SKŁAD NA ROGU
- Nie pamiętam, kiedy poznałem pana Kazimierza. Wydaje mi się, że zawsze był obecny w moim życiu, najpierw jako farmaceuta, właściciel składu aptecznego - zaczyna swoją opowieść Jerzy Krzemiński, kustosz Muzeum Okręgowego, przyjaciel Kazimierza Targowskiego. - W dawnych, "PRL-owskich" latach skład apteczny był jedynym miejscem w okolicy, gdzie można było kupić niezbędne do życia drobiazgi. Pamiętam jak - jako chłopak - ustawiałem się w kolejce, która zwykle tworzyła się jeszcze przed otwarciem sklepu.
- Potem, gdy rozpocząłem pracę w muzeum, trudno było nie znaleźć się w kręgu pana Kazimierza. Był to bowiem człowiek, który chętnie uczestniczył w imprezach kulturalnych, bywał w oddziale literatury przy Katedralnej, w kamienicy Oleśnickich. Brał udział we wszystkim, co było interesujące, a co miało charakter kulturalny.
To była jedna z istotnych cech Kazimierza Targowskiego: nie był obojętny. Nie potrafił być obojętny na to, co się dzieje w mieście. - Szczególnie interesowała go przestrzeń starego Sandomierza. Nic dziwnego: tu się urodził, tu mieszkał, tu żył - dodaje Jerzy Krzemiński.
Muzeum w domu pana Kazimierza
W ostatniej drodze Kazimierzowi Targowskiemu towarzyszyło wielu sandomierzan. Żegnali go przedstawiciele władz, przyjaciele, znajomi. Pan Kazimierz został pochowany w rodzinnym grobowcu na Cmentarzu Katedralnym.
(fot. archiwum prywatne)
Muzeum w domu pana Kazimierza
Sandomierskie Forum Mieszkańców wystąpiło z inicjatywą utworzenia, na bazie mieszkania Kazimierza Targowskiego, Muzeum Mieszczaństwa Sandomierskiego. "Dom magistra farmacji Kazimierza Targowskiego, właściciela najdłużej funkcjonującego w mieście składu aptecznego, był swoistą oazą życia kulturalnego i towarzyskiego niemal przez całe stulecie. Dzieje kamienicy, w której żył i pracował pan Kazimierz, sięgają XVII wieku. Wnętrze kamienicy, dostępne od frontu przez sień jest jednym z najlepiej zachowanych pomieszczeń kamienic na sandomierskiej Starówce. Ma ono charakter handlowo - mieszkalny i jest zapisany w rejestrze zabytków" - piszą członkowie forum apelu, adresowanym do władz miasta i powiatu oraz do wszystkich przyjaciół i miłośników Sandomierza.
Zalążkiem nowego muzeum winny stać się drogeria, przyległy do niej kantorek i mieszkanie (salon).
ZAKOCHANY W SWOIM MIEŚCIE
Zainteresowanie sprawami miasta przejawiało się nie tylko uczestnictwem w życiu kulturalnym i pilną obserwacją tego, co dzieje się w Sandomierzu. Pan Kazimierz był społecznikiem. Należał do Polskiego Towarzystwa Turystyczno - Krajoznawczego i Klubu Inteligencji Katolickiej, wiele lat był radnym miejskim.
- Jako radny, nie bawił się w politykę. Chciał pracować dla miasta. Był autorem wielu ciekawych inicjatyw. To jemu zawdzięczamy na przykład zegar na ratuszu - mówi dr Robert Kotowski, prezes sandomierskiego oddziału Polskiego Towarzystwa Historycznego, pracownik Urzędu Miejskiego.
- To był człowiek, który miał rys wyraźnie obywatelski. Uważał, że gdy dzieje się coś złego, należy interweniować - dodaje pracownik Muzeum Okręgowego.
Jerzy Krzemiński przywołuje znaną z opowieści pana Kazimierza historię figury Matki Bożej, stojącej po wschodniej stronie ratusza.
- Figura niszczała, a ówczesne władze nie zgadzały się na remont. Pan Kazimierz wszelkimi sposobami starał się uzyskać zgodę. Sprawa oparła się nawet o Jarosława Iwaszkiewicza. Interwencja przyniosła pozytywny efekt. Podobnych sytuacji było na pewno więcej.
Robert Kotowski podkreśla, że Kazimierz Targowski był zakochany w swoim mieście. Sandomierz był dla niego wielką wartością.
- Bolało go, jeśli gdzieś źle mówiło się o Sandomierzu. Cieszył się natomiast, gdy słyszał w mediach o sukcesach ludzi związanych z miastem, na przykład o profesorze Jerzym Stępniu czy redaktorze Krzysztofie Burku. Żył sprawami Sandomierza, także w ostatnich miesiącach życia, kiedy nie wychodził z domu.
Robert Kotowski poznał pana Kazimierza, kiedy rozpoczynał zbieranie materiałów do swojej pracy doktorskiej na temat Sandomierza w dwudziestoleciu międzywojennym.
- Kazimierz Targowski był dla mnie skarbnicą wiedzy o przedwojennym Sandomierzu, szczególnie o ludziach. Znał wiele osób, zwyczaje, czuł atmosferę przedwojennego miasta. Rozmowy z panem Kazimierzem przenosiły mnie w tamten czas - wspomina historyk.
ELEGANCKI, ŻYCZLIWY...
- Pan Kazimierz był człowiekiem uformowanym nie przez XX, ale jeszcze XIX wiek. Jego sposób bycia, stosunki z ludźmi, towarzyskość... - wszystko to było rodem z XIX stulecia - stwierdza Jerzy Krzemiński.
Zawsze kulturalny, wręcz szarmancki. Elegancki w zapomnianym już nieco stylu.
- Reprezentował typ elegancji nieco archaicznej, nieobecnej już między ludźmi. Mogła się ona wydawać niektórym nieco śmieszna, ale - trzeba podkreślić - była to elegancja zawsze oddająca szacunek drugiemu człowiekowi - zaznacza Jerzy Krzemiński.
To - wskazuje nasz rozmówca - kolejny piękny rys pana Kazimierza: szanował każdego. Nie było dla niego ludzi lepszych i gorszych. Nawiązując do szlacheckiego pochodzenia sandomierskiego farmaceuty, Jerzy Krzemiński stwierdza zdecydowanie:
- Pan Kazimierz nie był snobem. Nie dzielił ludzi na ważniejszych i mniej ważnych. Z każdym miał miły kontakt, każdemu potrafił oddać uszanowanie. Podkreślanie jego szlacheckiego pochodzenia jest istotne o tyle, że jego szlacheckość była w jego szlachetności. Nie wyrażała się natomiast jakimkolwiek snobizmem, jakąkolwiek stylizacją.
Pan Magister (tak nazywało go wielu sandomierzan) był bardzo życzliwy wobec ludzi i nadzwyczaj gościnny. Każdy, kto przyszedł do niego, choćby na chwilkę, musiał usiąść, wypić kawę lub herbatę, poczęstować się czymś słodkim. Bez tego nie dało się opuścić progów mieszkania w Rynku. Rytuał towarzyski pana Kazimierza nie przewidywał takiej możliwości.
- Życzliwość wyrażała się zarówno w tak drobnych kwestiach, jak i w sprawach zasadniczych, kiedy komuś trzeba było pomóc, również materialnie - mówi Jerzy Krzemiński. - Nigdy nie zauważyłem u pana Kazimierza zazdrości czy zawiści. Był może tylko trochę zazdrosny o ludzi. Chciał mieć obok siebie jak najwięcej osób. Pragnął, aby w jego domu, podobnie jak w sklepie, był nieustanny ruch. Lubił ludzi.
ZDJĘCIA NA KANAPIE
Kazimierza Targowskiego odwiedzali różni ludzie. Miał przyjaciół i znajomych właściwie w każdej grupie społecznej.
- Znał część środowiska pisarskiego, które bywało na "Górce Literackiej" państwa Targowskich. Maria Iwaszkiewicz, ilekroć przyjeżdżała do Sandomierza, zawsze odwiedzała pana Kazimierza. Bywali u niego Woroszylscy, Ludmiła Marjańska, Helena Zaworska i wiele, wiele innych osób - wymienia Jerzy Krzemiński.
Kazimierz Targowski miał bardzo dobre stosunki z księżmi sandomierskimi. Duchowni często go odwiedzali. Pan magister miał także swoje towarzystwo do brydża. W brydża grywał namiętnie!
Podczas wizyt u pana Kazimierza powstawały zwykle zdjęcia "kanapowe". Był to swoisty rytuał - gospodarz sadzał swoich gości na kanapie i robił im zdjęcia.
- Mam dużo zdjęć z różnymi osobami, które poznałem u pana Kazimierza - mówi Robert Kotowski.
W mieszkaniu pana Kazimierza, za składem aptecznym, czas się zatrzymał: stara kanapa, stary stół, kilka mniejszych stoliczków, na stoliczkach porozkładane książki, lampki, potężna biblioteka, wspaniały kredens, fortepian; słowem: typowe, klasyczne mieszczańskie mieszkanie.
ZE STRATĄ SKLEPU NIE MÓGŁ SIĘ POGODZIĆ
Historia nie była dla pana Kazimierza łaskawa: kamienica rodziny Dutreppich została przejęta przez państwo. Farmaceuta zajmował tam potem tylko niewielkie mieszkanie. W pierwszej połowie lat 50. próbowano odebrać mu również skład apteczny.
- Przez pewien czas pan Kazimierz był kierownikiem apteki, prawdopodobnie w Dwikozach. Po odwilży w 1956 roku, wrócił do składu aptecznego. Potem, gdy trwała renowacja Starówki, pan Kazimierz, nauczony doświadczeniem, nie opuścił mieszkania. Był tam nawet w czasie remontu - wspomina dr Kotowski.
Skład apteczny był również miejscem niezwykłym. Wiekowe, ciężkie szafy, zapach ziół i medykamentów. W ciągu bez mała wieku niewiele się tam zmieniło. Niestety, sklep nie oparł się bezdusznym prawom rynku. Kazimierz Targowski musiał go sprzedać.
- Mocno to przeżył - wspomina Jerzy Krzemiński. - Zależało mu bardzo, aby skład utrzymać. Chciał jak najdłużej pracować. "Kto zawodowo pracuje do 90. roku życia? Jesteś szczęściarzem, że tobie się to udało" - pocieszałem go. Dla pana Kazimierza to było za krótko; nie mógł pogodzić się z utratą sklepu. Również potem interesowało go, co się tam dzieje. Między jego pokojem a gabinetem, który z czasem należał do nowego właściciela sklepu, były drzwi. Pan Kazimierz nie pozwolił ich zastawić, chciał mieć kontakt z tamtym miejscem. Szafę biblioteczną, którą musieliśmy przenieść z gabinetu do jego pokoju, postawiliśmy na drzwiach w taki sposób, aby można było się wsunąć i posłuchać odgłosów ze składu. To były przecież dziesiątki lat biegania między pokojem a sklepem! Nic dziwnego, że pan Kazimierz musiał mieć te drzwi w zasięgu wzroku, musiał mieć poczucie, że jest dostęp do nich.
POD OPIEKĄ ŚWIĘTEGO KAZIMIERZA
- Kazimierz Targowski miał dużo dobrych cech: był elegancki, wrażliwy, czuły, serdeczny, bardzo dobry dla ludzi - wylicza pan Jerzy.
Nasi rozmówcy wspominają o jeszcze jednej cesze pana Kazimierza - głębokiej religijności.
- Religijność przejawiała się w jego ludzkiej dobroci - stwierdza Robert Kotowski.
- Był bardzo ufny. To go mocno wspierało, szczególnie w ostatnich tygodniach życia. Pan Kazimierz był absolutnie przekonany, że "po tamtej stronie" czeka na niego ciocia Antosia, mama, ojciec, zmarła w dzieciństwie siostra i oczywiście święty Kazimierz.
Sandomierzanin otaczał wielkim kultem swojego patrona. - Święty Kazimierz był nieustannie w zasięgu jego wzroku. W pokoju, w kilku miejscach były ustawione wizerunki patrona. W ostatnich latach życia stale się do niego odwoływał. Wierzył w opiekuńczość i obecność świętego Kazimierza - wspomina Jerzy Krzemiński.
TRUDNO UWIERZYĆ, ŻE NIE MA GO WŚRÓD NAS
Ze śmiercią pana Kazimierza kończy się pewna epoka... To zdanie powtarzają wszyscy, którzy zetknęli się z tą niezwykłą postacią.
- Był to człowiek innej kultury - mówi Robert Kotowski. - W dobie komercji, pogoni za sukcesem, o pewnych wartościach się zapomina, na wiele spraw nie zwraca się uwagi. Ludzie "przedwojenni" żyli inaczej, inaczej patrzyli na drugiego człowieka, inaczej odnajdowali się w społeczeństwie, mieli inne priorytety.
- Zostaje obraz człowieka jasnego, bardzo pogodnego, również w ostatnim okresie życia. Nie było nim dramatu odchodzenia, była za to umiejętność pogodzenia się z koleją rzeczy - dodaje Jerzy Krzemiński.
Trudno uwierzyć, że pana Kazimierza nie ma już wśród nas...
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?