Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

"Człowiek musi mieć dom". Przejmujące relacje ludzi, którzy wyszli z bezdomności

Iza Bednarz [email protected]
Andrzej Domański (od lewej), kiedyś sam bez domu, dziś razem z Rafałem Stadnickim pomaga bezdomnym.
Andrzej Domański (od lewej), kiedyś sam bez domu, dziś razem z Rafałem Stadnickim pomaga bezdomnym. Łukasz Zarzycki
Bezdomnym nie wolno dawać pieniędzy. Nie pomagamy im w ten sposób, tylko ich utwierdzamy w tym nienormalnym położeniu - mówi Andrzej Domański. Był bezdomnym, dziś jest streetworkerem.

Potrzebna lodówka

Potrzebna lodówka

Pani Dorota prosi o małą, używaną lodówkę. Osoby, które zechciałyby jej pomóc, proszone są o kontakt z redakcją "Echa Dnia", telefon 41 349 53 29.

Przepraszam, może pani mi pomóc? Parę groszy… jestem bezdomny - młody mężczyzna z długimi włosami zagaduje przechodniów na placu przed kielecką katedrą. Ludzie omijają go. Ktoś na odczepne wygrzebuje drobniaki z kieszeni.

- Bezdomnym nie wolno dawać pieniędzy. Nie pomagamy im w ten sposób, tylko utwierdzamy w ich nienormalnym położeniu - mówi Andrzej Domański. I wie, co mówi. Przez ponad siedem lat sam nocował w schroniskach, na dworcach, w opuszczonych domach do rozbiórki. Od dwóch lat jest streetworkerem w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej w Kielcach. Pomaga innym bezdomnym odbić się od dna.

Meta

Niedużo potrzeba, żeby zostać bezdomnym. Andrzejowi Domańskiemu wystarczyły długi. - Wszystko poszło na "przelew" - opowiada. Kiedy człowiekowi robi się wszystko jedno? - Jak się rodzina odwróci. Jak nie ma dokąd pójść, bo wszędzie są zamknięte drzwi. Wtedy śpi się po schroniskach, altankach, pustostanach. Człowiek przestaje się starać, myć, bo i po co? Można przeżyć, bo w pomocy społecznej dadzą zasiłek, talerz zupy, zbiera się złom, puszki. Wystarczy, bo potrzeby są minimalne.

Dorota skończyła technikum gastronomiczne, ma maturę. Pracowała dorywczo. Mieszkała z matką i bratem. Rodziny nie założyła, bo po co, jak nie mogła mieć dzieci. - Opiekowałam się mamą po udarze. Jak mama zachorowała na Alzheimera, uradzili razem z moim bratem, że mam się wynosić - opowiada. Spakowała ubrania do jednej walizki, wynajęła pokoik w Kielcach. Dopóki pracowała jako opiekunka w domu pomocy społecznej, miała za co utrzymać pokój. Nieoczekiwanie, wbrew temu, co mówili lekarze, zaszła w ciążę ze swoim przyjacielem.

- Ciąża była zagrożona, a ja bardzo chciałam urodzić to dziecko, musiałam zrezygnować z pracy - tłumaczy. Na ojca dziecka nie mogła liczyć - popijał, ledwo sam radził sobie ze sobą. Poszła do schroniska dla samotnych matek w Kielcach. - Nie chciałam spać na klatce schodowej. To nie jest miejsce dla kobiety. W ogóle to nie jest miejsce dla człowieka - mówi.

Jest u nas 740 bezdomnych

Jest u nas 740 bezdomnych

Jak wykazało przeprowadzone tydzień temu ogólnopolskie liczenie bezdomnych, w Świętokrzyskiem jest 740 bezdomnych. Najwięcej przebywa ich w Kielcach (294 osoby). W placówkach dla bezdomnych (noclegowniach, schroniskach, ogrzewalniach) mieszka 567 osób. 173 osoby bytują w przygodnych schronieniach: altankach działkowych, klatkach schodowych, dworcach, pustostanach, szałasach. Najczęstszymi przyczynami bezdomności są: nałogi, konflikty rodzinne, konflikt z prawem, długi, eksmisja po rozwodzie, zdarzenia losowe (pożar, powódź), zaburzenia psychiczne.

Samotność
Najgorsza jest samotność. Andrzej: - Bezdomny człowiek dziczeje, zostaje sam ze swoimi myślami. A potem sam z alkoholem, żeby przestać myśleć. Z samotności traci kontakt z rzeczywistością, coraz bardziej odjeżdża w swój świat. Coraz mniej rozumie ten, który go otacza. W końcu przestaje w ogóle rozumieć cokolwiek.

Czasem bezdomni łączą się w grupy. Mieszkają w opuszczonej ruderze, altance działkowej, na ostatnich piętrach w wieżowcach. Robią zrzutkę na jedzenie i alkohol. - Próbują stworzyć sobie namiastkę rodziny, żeby nie zwariować z samotności - tłumaczy Andrzej Domański. - To nie jest i nigdy nie będzie rodzina. Jak im zabraknie na wódkę, okradną się nawzajem, odbiorą ostatni kawałek chleba, kurtkę, buty. Nie mają żadnych hamulców.

Razem z Dorotą, która urodziła synka, w schronisku dla kobiet na Urzędniczej w Kielcach były dwie starsze kobiety. - Spałyśmy obok siebie na łóżkach, spędzałyśmy ze sobą dzień i noc. I prawie nie rozmawiałyśmy - opowiada. - One dbały tylko o siebie, żeby im było wygodnie. Żadna nawet nie spojrzała na dziecko jak zapłakało. Żadnych ludzkich odruchów.

Andrzeja kumple z dworca okradli i na koniec podpalili. Zostawili samego z poparzonymi nogami.

Człowiek

- Zobaczyłam pana Andrzeja na ławce w parku. Był potwornie brudny, śmierdzący, w nadpalonych butach, miał sine z przepicia oczy - opowiada Anna Gromska z Miejskiego Ośrodka Pomocy Rodzinie w Kielcach. - To było kilka lat temu, robiliśmy w parku miejskim festyn z okazji 17 października, Dnia Walki z Bezdomnością. Znałam go, bo przychodził do naszego rejonu po zasiłek. Mieliśmy wydawać bezdomnym bigos, było jeszcze trochę za wcześnie, ale nałożyłam na talerz i podeszłam do pana Andrzeja. Zaczęliśmy rozmawiać. Czasem tak się złoży wszystko w czasie i miejscu, że człowieka coś natchnie. Poprosiłam go, żeby przyszedł do nas, to spróbujemy jakoś mu pomóc, opracujemy dla niego program dostosowawczy, przecież nie może dalej tak żyć.
- Pani Ania uratowała mi życie - ocenia po latach Andrzej Domański. - To był ten czas, to miejsce, ta osoba i te słowa.

Obydwoje przyznają, że nie było łatwo. Andrzej miał długi, za same pobyty w izbie wytrzeźwień uzbierało się siedem tysięcy złotych. - Jak bezdomny przetrzeźwieje i dotrze do niego, co w ciągu nawywijał, często znowu ucieka w picie - tłumaczą. Najgorsze są długi. Ciągną na dno jak kamień u szyi. - Wielu ludzi trafia na ulicę właśnie z powodu długów - dodaje Anna Gromska. - Pomogliśmy panu Andrzejowi napisać pismo do prezydenta miasta z prośbą o umorzenie długów w izbie wytrzeźwień, żeby mógł zacząć życie na czysty rachunek. Pozostałe długi sam spłacał, bo znalazł pracę. Przestał pić.
- Nigdy nie wolno palić za sobą mostów - mówi Andrzej. - Jak skądś odchodziłem, zawsze starałem się rozstać w zgodzie, żeby było gdzie wracać.

Znalazł pracę na budowie, potem jako stróż. Wyprowadził się ze schroniska, wynajął pokój w Kielcach. W 2011 roku, kiedy kielecki MOPR uruchomił gminny program wychodzenia z bezdomności, zatrudniono go najpierw jako wolontariusza, a potem streetworkera. Od dwóch lat jest pracownikiem działu bezdomności w MOPR. Zdał maturę. Anna Gromska zaprasza go na zajęcia ze studentami pracy socjalnej, żeby tłumaczył im, co czuje bezdomny człowiek.

Bóg

Dorota nie odpuszczała. Ze schroniska przychodziła do Centrum Integracji Społecznej w Kielcach, przeglądała oferty pracy. Szukała pracy dla matki z małym dzieckiem. Jedno nie dawało jej spokoju: - Jeśli jest Bóg i mimo wszystko dał mi to dziecko, to trzeba je ochrzcić - mówi. Ale nikt nie chciał ochrzcić dziecka bezdomnej. - Bo nie mam meldunku ani ślubu kościelnego, nie mam parafii ani pieniędzy. Jestem nikim - mówi. Panie w CIS podpowiedziały, żeby poszła do księdza Łukasza.

Ksiądz Łukasz Zygmunt ma instynkt społeczny. Jeszcze zanim poszedł do seminarium duchownego działał w Ochotniczej Straży Pożarnej w swojej rodzinnej Oksie. Brał czynny udział w akcjach ratowniczych. Jest kapelanem państwowej i ochotniczej straży pożarnej w powiecie kieleckim. Kiedy po Bożym Narodzeniu przyszły mrozy, razem ze strażakami z OSP Niewachlów jeździł nocą po Kielcach w poszukiwaniu bezdomnych, którzy nocują w altankach działkowych i pustostanach. Jako wolontariusz uczestniczy w ogólnopolskim liczeniu bezdomnych. Prowadzi też dla nich rekolekcje. Od ręki załatwił chrzest synka Doroty u znajomego proboszcza pod Kielcami. - Za Bóg zapłać - mówi Dorota. - Nikogo nie wolno przekreślać. Wśród bezdomnych jest wielu wartościowych ludzi, którym z różnych powodów się skomplikowało życie - mówi ksiądz Łukasz. - Powtarzam moim studentom: - Jak w czasie waszego dyżuru na furcie przyjdzie człowiek z ulicy, porozmawiajcie z nim, wysłuchajcie go, bo on wyje z samotności. Nigdy nie wolno wam go osądzać. Zostawcie to Panu Bogu.

Dom

Andrzej Domański wziął kredyt i kupił maleńkie mieszkanie w Kielcach. Razem z Rafałem Stadnickim, który również jest streetworkerem, pracuje wśród kieleckich bezdomnych. Według ich szacunków, przynajmniej kilkadziesiąt osób mieszka w altankach działkowych na terenie Kielc. Najwięcej w ogrodach działkowych za osiedlem Świętokrzyskim. - Część wykorzystuje opuszczone działki, część za zgodą właściciela pilnuje zimą altanki. Mają całkiem znośne warunki, dogrzewają się "kozami", mają butle gazowe. Niektórzy bytują tak całymi latami, nawet uprawiają ogródek, sadzą kwiatki, marchewkę. Sporo osób pracuje dorywczo. "Działkowicze" to chyba najmniej poszkodowana grupa bezdomnych. Jeśli tylko nie piją, żyją jak ludzie - mówi.

Jego praca polega na towarzyszeniu bezdomnym. - Nie możemy ich do niczego zmusić, siłą zabrać do schroniska. Możemy z nimi rozmawiać, przekonywać do zmiany sposobu życia, jak trzeba, pójść z nimi do urzędu, pomóc załatwić sprawę - mówi. Do niektórych tak chodzą już kilka lat. W ten sposób udało im się wyrwać z bezdomności kilkanaście osób. Ostatni sukces? - Po dwóch miesiącach namawiania udało się nam przekonać kilku panów mieszkających na klatce schodowej, żeby poszli do noclegowni wykąpać się i zmienić ubranie - mówią.

Dorota dostała malutkie mieszkanie socjalne: 18 metrów kwadratowych i zasiłek z pomocy społecznej. - Dla mnie i dziecka wystarczy - cieszy się. - Wreszcie mamy dom. Człowiek powinien mieć dom. Przecież nawet pies ma budę.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie