ZOBACZ: Wideo z wielkiego otwarcia restauracji "Szmaragdowy Bristol"
Plaga gołębi nad kuchnią
Jak to się stało, że „Szmaragdowy Bristol” zamknięto w błyskawicznym czasie? Swoje zdanie na ten temat ma współwłaścicielka Hotelu Bristolu, pani Marta Kisiel, która wynajęła pomieszczenia właścicielowi „Szmaragdowego Bristolu”. Kobieta twierdzi, że problem rozpoczął się od masowego zatrucia w przedszkolach, do których trafiały posiłki z restauracji „Szmaragdowy Brystol”. Twierdzi, że w związku z nieprawidłowościami wykrytymi przez sanepid mężczyzna zamknął działalność i z dnia na dzień zrezygnował z najmu lokalu. Miał się wtedy zorientować, że zgodnie z zawartą z właścicielami obiektu umową, będzie musiał odpowiednio się rozliczyć. Jak twierdzi Marta Kisiel, mężczyzna od tamtej pory robi wszystko, żeby „wymigać” się od odpowiedzialności.
Choć wydaje się to niepojęte to tuż nad restauracją znajdował się… niewysprzątany strych z plagą gołębi. – Nasz najemca wynajmując lokal gastronomiczny zobowiązał się, że doprowadzi to pomieszczenie do porządku. Teraz, kiedy okazało się, że musi się solidnie rozliczyć z umowy stwierdził, że tym razem zrywa ją z naszej winy, udając, że nie miał pojęcia, co znajduje się nad kuchnią – mówi oburzona Marta Kisiel. Kobieta podkreśla, że wielokrotnie upominała najemcę, żeby doprowadził strych do porządku, kilkukrotnie załatwiła nawet ekipy, które miały posprzątać odchody ale mężczyzna nie wyraził zgody, a kiedy zaczęła się „za bardzo” wtrącać, nakazał menadżerowi lokalu, żeby w ogóle jej wpuszczał i w ten sposób uniemożliwił sprawdzenie, co znajduje się na strychu.
- Nie mam pojęcia w jaki sposób ta restauracja dostała pozwolenie sanepidu na funkcjonowanie skoro prosto z kuchni wchodziło się na odchody gołębi - podsumowuje pani Marta i podkreśla, że sprawa skończy się w sądzie.
Słowa właścicielki Bristolu potwierdzają byli pracownicy restauracji. – Każdy z nas, na czele z prezesem dobrze wiedział, co jest na strychu. Sanepid nie miał jednak o tym pojęcia, bo jak przyjeżdżała kontrol to wejście na strych zasłaniano plandeką - mówi były pracownik. Mężczyzna wyjaśnia, że osobiście słyszał jak pani Marta pytała szefa, czy może wpuścić na strych ekipę sprzątającą ale nie dostała pozwolenia.
Sanepid lokalu nie zamknął
Jak było w rzeczywistości trudno jednoznacznie stwierdzić, bo z najemcą lokalu nie ma żadnego kontaktu. W powiatowej Stacji Sanitarno - Epidemiologicznej w Kielcach dowiedzieliśmy się, że inspektorzy faktycznie kontrolują lokal, ale co ważne - właściciel zamknął go z własnej woli, żadnego nakazu z sanepidu bowiem nie dostał. Inspektorzy podkreślali też, że nie można stwierdzić, że zatrucie w czterech przedszkolach było wynikiem spożycia przez dzieci posiłków przygotowanych w restauracji „Szmaragdowy Bristol”, ponieważ osoby poszkodowane zgłosiły się późno do szpitali i potrawy, które przygotowywano w lokalu przebadano dopiero po czterech dniach od zatrucia.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Dołącz do nas na X!
Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?