Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

100 procent szans na pokonanie raka

Beata Alukiewicz
Dorota Chwaścińska: - Dotarło do mnie, że rak, to nie wyrok, że nie trzeba mu się poddawać. Zrozumiałam, że ja też jestem ważna, że nie tylko mąż, dzieci, rodzina, praca.
Dorota Chwaścińska: - Dotarło do mnie, że rak, to nie wyrok, że nie trzeba mu się poddawać. Zrozumiałam, że ja też jestem ważna, że nie tylko mąż, dzieci, rodzina, praca. E. Zemsta
Miałam raka, a teraz cieszę się życiem - mówią kobiety po przejściach. Przekonują, że ta diagnoza, to nie wyrok.

To był przypadek

- Każdy mógł zachorować, ale nie ja - przyznaje Aneta Szczukiewicz. - Nic mi przecież nie dolegało. A jak mnie nie boli, to raczej unikam, a raczej unikałam lekarzy. Stąd cytologię robiłam nieregularnie.

I pewnie długo jeszcze nie zgłosiła by się na badania, gdyby nie…skurcze, które ją zaczęły łapać. Poszła do neurologa, a ten wśród całej serii medycznych badań, zalecił też wizytę u ginekologa. - Nie chciałam wierzyć - wspomina. - Myślałam, że diagnoza jest zła. Przecież nic mnie nie bolało. Kiedy wreszcie do mnie dotarło, życie przewróciło mi się do góry nogami. Ale pomyślałam: przecież ja nie mogę umrzeć, mam dzieci, kto się nimi zajmie?

Dlatego podjęła walkę. Dziś jest już zupełnie inną osobą. Przede wszystkim każdej kobiecie mówi, wręcz żąda, by robiła sobie badania. By nie lekceważyła siebie, by zdała sobie sprawę z tego, że ona, jej zdrowie jest najważniejsze. Że nie ma żadnych innych priorytetów. - Drogie Panie, jeżeli nie chcecie tego zrobić dla siebie, uważacie, że co innego jest ważniejsze, zróbcie to dla swoich dzieci, mężów, matek - przekonuje Aneta Szczukiewicz.

Mikołaj podarował mi życie

Dorota Chwaścińska, kiedy zachorowała, miała zaledwie 38 lat. Dziś z perspektywy czasu, mówi, że ktoś tam, na górze, chciał, by żyła, bo tak naprawdę nowotwór wykryto u niej przez przypadek.

- Jestem pielęgniarką, nie uważam się za osobę lekceważącą własne zdrowie - mówi. - Wyniki cytologii miałam w zasadzie aktualne, robiłam badania na dwa lata przed momentem stwierdzenia choroby. Dlatego wcale nie wybierałam się na kolejną diagnostykę. Ale akurat do mojej pracy przyszedł pan i rozdawał imienne zaproszenia na badania. Nawet zastanawiałam się, czy z tego skorzystać, ale w końcu pomyślałam: co mi szkodzi. To było 6 grudnia, taki prezent od Mikołaja.

Tym prezentem okazało się życie. Cytologia wykazała bowiem początki zmian nowotworowych. - Nie wierzyłam - przyznaje pani Dorota. - Nie miałam przecież żadnych objawów. I w dodatku stało się to w momencie, kiedy wreszcie osiągnęłam stabilizację życiową: praca, którą lubiłam, dom, który pobudowaliśmy z mężem.

Po pierwszym szoku, stwierdziła, że nie ma czasu na rozpacz. Błyskawiczna dalsza diagnostyka, operacja. Po niej długo była psychicznie załamana, czuła się fatalnie. Ale stopniowo docierało do niej, że rak to nie wyrok, że nie trzeba się poddawać. Bardzo w tym wspierał ją mąż, mama, koleżanki z pracy. - Zrozumiałam, że ja też jestem ważna, że nie tylko mąż, dzieci, rodzina, praca - wyznaje. - Że trzeba mieć czas dla siebie. I to jest to, co zawdzięczam swojej chorobie. A także fakt, że po moim przypadku, wszystkie przyjaciółki, koleżanki, znajome zaczęły się badać. Przekonały się, że to właśnie ta moja decyzja" pójdę, co mi szkodzi", uratowała mi życie.

Sama ze sobą

Ida Karpińska, wizażystka, dziś prezes i rzecznik prasowy stowarzyszenia na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy "Kwiat kobiecości", dobrze pamięta strach, koszmar. - Wszystko zaczęło się w 2003 r. Pewnego dnia zadzwoniono do mnie z kliniki, w której wykonywałam cytologię. Usłyszałam, że muszę się zgłosić na wizytę - bo mamy problem. Wtedy właśnie dowiedziałam się, że jestem chora. Cytologię robiłam regularnie. Przed diagnozą byłam badana rok wcześniej. Wtedy wynik był prawidłowy. Kolejne badanie już wykazało nowotwór.

Ida była załamana i podobnie jak tysiące innych kobiet, pozostawiona sama sobie. Oczywiście spotkała na swojej drodze wielu wspaniałych, życzliwych lekarzy, ale oni często nie mieli czasu, żeby zrobić to, co było dla niej najważniejsze - porozmawiać i prosto, zrozumiale wytłumaczyć szczegóły dotyczące przebiegu choroby. Podczas walki z rakiem bardzo brakowało jej także wsparcia psychologa, bo przecież nie o wszystkim można porozmawiać z mężem czy mamą. Dlatego teraz robi wszystko, aby uchronić inne kobiety przed tym, co sama przeszła. Założyła stowarzyszenie, które pomaga chorym i prowadzi działania edukacyjne i profilaktyczne skierowane również do zdrowych kobiet. I które wspiera je psychicznie.

- Mnie w przezwyciężeniu choroby najbardziej pomogła wiara w wyzdrowienie - mówi pani Ida. - A zaczęło się od dobrego słowa. Pewnego dnia zapytałam moją lekarkę, ile mam szans na przeżycie. Po prostu musiałam to wiedzieć. Usłyszałam wtedy coś, co dodało mi niezwykłej energii do walki - "Pani Ido - sto procent szans.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!
Wróć na echodnia.eu Echo Dnia Świętokrzyskie